czwartek, 29 czerwca 2017

Rodział #40

Poszedłem do siebie. Na łóżku leżało kilka książek. Zainteresowany podszedłem bliżej.
 -"Cień pomarańczy" - Przeczytałem tytuł. - Nic mi to nie mówi. Kolejna to "Tęczowe cienie", "Buty północy", "Klatka, której nigdy nie było". Brzmią jak ciężkie i filozoficzne wywody o życiu. W sumie... i tak nie mam nic do roboty. No to weźmy "Cienie"...
"Mała dziewczynka, duże miasto i jej zdolności. Widzi cień każdej minionej istoty w kolorze ich duszy, jednak pewnego dnia spotyka tajemniczego mężczyznę z kolorowym cieniem. Chce go poznać i dowiedzieć się skąd pochodzi i dlaczego nie widzi swojego koloru." - Uznałem, że to może być ciekawa lektura. Zacząłem więc czytać. Spokojnie, ale szybko, jak to ja. Opisy miasta i ludzi były szczere i dobitne - jakby na prawdę pisało je dziecko. "Ludzie są głupi. Mogę się założyć, że były tu piękne miejsca. Nie dość, że wojna to i jeszcze budowa tych okropnych biurowców musiały to wszystko popsuć. Gdyby to było przynajmniej kolorowe lub przeźroczyste. Architekt musiał mieć naprawdę ponury cień. Kiedy dorosnę będę mądrzejsza i będę mieszkać na wsi. Ktoś mi kiedyś powiedział, że tego świata nie da się uratować... miał rację." - Ten fragment był taki prawdziwy. Uśmiechnąłem się do siebie. Pozostałe książki położyłem obok nogi łóżka i położyłem się z nosem w literach. Usłyszałem kroki na korytarzu, ale postarałem się to zignorować.
 -Inukai, możemy porozmawiać? - Usłyszałem głos Kotori.
"Miej to gdzieś, skup się"' - Przewróciłem się na dalszy bok do drzwi.
 -Słucham.
"Dlaczego akurat teraz ten słuch musiał się uwziąć na nich? Przecież..."
 -Czy przeze mnie Amanda wyrzuciła cię z domu?
"Co?" - Momentalnie zaciekawiłem się ich rozmową. Strona piętnasta. Zapamiętać.
 -Skąd takie pytanie?
Westchnęła.
 -Sama nie wiem...
 -To nie do końca, że przez ciebie, czy przez kogo innego, tylko... pozwalała sobie na za dużo.
Nie drążyła tematu. Najprawdopodobniej pokiwała powoli głową.
Wróciłem do książki. Nie miałem nic ciekawszego do pracy, chociaż... mógłbym chyba komuś pomóc, nie? Ech, sumienie, jak dobrze, że czasem dajesz o sobie znać. Zwlokłem się z ciepłego materaca i wyszedłem na zewnątrz.

 -Riin! Pomógłbyś damie w opresji? - Usłyszałem za sobą kobiecy głos.
Amanda. Kiwnąłem głową, a ona podbiegła do mnie i zaciągnęła do siebie.
Pokazała mi kilka drzew.
 -Zbierzesz z nich owoce? Zostały tylko same czubki, więc nie będzie ich tak dużo.
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, podziękowała mi i pocałowała w policzek. To było dziwne uczucie. Zostałem sam w sadzie. Mogłem tylko westchnąć i wziąć się do pracy.
Czułem się za ciężki do tej pracy. Fakt, byłem szczupły, ale nawet przy najmniejszym ruchu grusza skrzypiała niepokojąco, a owoców nie było za wiele.
 -Mści się na nas za Inukai'ego, czy próbuje wywołać u niego zazdrość? Ciekawe... - Mruknąłem.
 -Co ciekawe? - Stała tuż pode mną.
O mało co nie wydarłem się na całe gardło i nie zleciałem na dół.
 -Nie, nic. Mam tylko nadzieję, że nie spadnę... he, he... - Dodałem głośniej.
 -Nie ma się o co bać. Wiele wytrzymała, to i wytrzyma teraz.
"Na to liczę" - Pomyślałem.
Kolejna była jabłoń i śliwa. Z tej drugiej był największy plon. Gdy ujrzała kosze,  klasnęła w dłonie.
 -Jesteś cudowny, może zostaniesz na....
 -Nie dziękuję - Przerwałem jej.
Założyła ręce na ramiona. "Ups?" - Przemknęło mi przez myśl.
 -Dobrze, jesteś wolny. Dzięki - Westchnęła.
Dygnąłem lekko i wyszedłem przed budynek. Zauważyłem Kotori z dzieciakami. Powoli do nich podszedłem.
Młodsi wlepili we mnie wzrok. Przez chwilę poczułem się nieswojo.
 -O, Rin,a skąd się tutaj wziąłeś? - Dziewczyna odwróciła się do mnie.
 -A tak se łaziłem po okolicy - Wzruszyłem ramionami.
 -Wychodził od Amandy! Widziałem! - Zawołał jeden z chłopców.
 -Prosiła o pomoc, więc pomogłem - Odparłem.
Dzieci jej chyba nie lubiły, bo wwierciły swoje spojrzenia we mnie jeszcze bardziej. Dreszcz przeszył mi plecy.
Przekonali mnie do zabawy w chowanego. Oczywiście liczyłem jako pierwszy.
 -Kto się nie schował, ten kryje! - Zawołałem.
 -A tobie co?
Podskoczyłem, razem z moim sercem. Inukai.
 -Możesz nie straszyć?
 -Chowany? Nieźle - Prychnął trochę ironicznie.
"Przezabawne. Naprawdę."
 -Kogoś szukasz, czy coś? - Założyłem ręce na siebie.
 -Rozmawiałem z Blanką, ale potrzebowałbym jeszcze Kotori, bo jeszcze chodzi o dalszą podróż.
Dostrzegłem w jego oczach jakiś błysk rozbawienia. Odwróciłem się na pięcie. Stały tam wszystkie dzieci w dosłownie pół kroku.
 -Raz, dwa trzy za całą waszą gromadkę - Z perfidnym uśmiechem poklepałem drzewo.
Coś jęknęły rozczarowane.
 -Inukai! Obiecałeś go czymś zająć! - Krzyknął jeden z chłopców, chyba Alan.
 -No właśnie!
Uniósł bezbronnie ręce.
 -A gdzie zniknęła Kotori?
Popatrzyły po sobie, a potem wzruszyły ramionami.
Nagle rozległo się wysokie wycie.
 -Idziemy - Szepnąłem.

Pędziłem z Inukai'm przez las w stronę polany.
 -Czekaj - Zatrzymał mnie.
Byliśmy blisko.
 -O co ci chodzi? Przecież...
 -Nie wiemy co się dzieje, więc nie możemy iść bez planu. Pierwsza opcja: jest atakowana, a ona nie daje sobie rady, ja atakuję, ty pilnujesz, żeby nic się nie zajęło. Opcja...
 -Najpierw zobaczmy co się dzieje - Przerwałem mu.
Umilkł z lekko otwartymi ustami, ale skinął głową.
Jak najciszej podeszliśmy do niskich krzaków, oddzielających las od polany. Pierwsze, co nam rzuciło się w oczy był Fabian i Kotori. Szła powoli, do tyłu. Wytężyłem słuch.
 -Proszę, zostaw mnie - Pisnęła.
 -Nie ma mowy. Możesz być żyłką złota, ptaszynko.
"Co tak wyło? On?" - Pomyślałem.
 -Co się dzieje? - Inukai pociągnął mnie za rękaw.
Nakazałem mu milczeć.
 -Jeżeli chcecie Nivi, wybaczcie odeszła.
Zaśmiał się obleśnie.
 -Gdybym chciał Nivi, to bym ją sobie wziął tamtego wieczora, nie? No, ale Soniek, nie będzie pocieszony...
  -Soniek? - Mruknąłem.
Inukai spojrzał na mnie.
 -No cóż, wolę nie przychodzić z pustymi dłońmi...
Wokół niej zatańczyły wysokie płomienie.
 -Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu, czy jakoś tak - Mruknął.
Przez chwilę wyglądała na zagubioną, ale potem zrobiła coś, czego bym się nie spodziewał.
Uniosła się w górę na wielkich konarach.
 -Najwidoczniej to ja będę gołębiem - Zawołała z góry.
Ogień zaczął trawić roślinę. Skoczyła prosto na niego i zaatakowała pnączami. Uskoczył w bok, a ona wylądowała niedaleko niego.
 -Idziemy - Inukai, przedarł się przez krzewiny.
Ruszyłem za nim, a wtedy rozległo się kolejne wycie. Skrzywiłem się lekko. To było nieprzyjemne.
  -Fabian, czy jak tam miałeś! - Gwizdnął.
Spojrzał na niego i uniósł trochę brwi. Kotori również zerknęła na nas. Nagle ponad drzewa wybiła się kolejna postać. Zawyła jeszcze raz i wylądowała pomiędzy nami.
 -Dowód rejestracyjny i paszporty do kontroli, proszę!
Sakura z Ministerstwa. Uśmiechnęła się zawadiacko i ruchem głowy odgarnęła włosy. Zastrzygła uszami. Odwróciła się do Fabiana i zrobiła kilka kroków w jego stronę.
 -A to co? Znęcamy się nad nieletnimi, hm?
 -Zostaw mnie pchlarzu.
 -Jeżeli chciałeś mnie urazić, trochę ci się nie powiodło.
 -Jesteś na mojej ziemi, więc...
 -Jeśli robisz coś złego nawet na niej, mogę ci przemówić do rozsądku.
 -Nic mi nie zrobisz bez tej elficy. Tylko ona potrafi zdjąć z ciebie pieczęcie.
 -Hm, myślisz, że skąd ja się tu wzięłam, co? Pieczęcie przepadły w niepamięć, więc gra skończona, poddaj się, albo zostaniesz zmuszony.
 -Pokaż na co cię stać lisku.
 -Nie nazywaj mnie tak, plugawcze.
Kotori podeszła cichutko do nas.
 -Co tu się działo? - Spytaliśmy niemalże na raz.
 -Znalazł mnie przed tobą - Uśmiechnęła się smutno.
Dalsze wyjaśnienia zagłuszył huk.
Sakura stała w samym sercu płomiennego tornado. Włosy zaczęły bieleć, jedno oczu zaczęło dosłownie płonąć.
 -Czego chcesz jeszcze? - Wycharczała.
Lisica brzmiała jakby razem z nią szczekało stado lisów, czy wilków. Trochę zacząłem się bać.
 -Schowajcie się gdzieś, bo to może nie być przyjemne - Kątem oka spojrzała na nas. - Już.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz