sobota, 1 września 2018

Rozdział #47

Pokój nie był specjalnie duży. Tuż obok wejścia była łazienka, na lewo od niej piętrowe łóżko, kolejna była zielonkawa wersalka, stojąca w ładnym wykuszu, otoczonym oknami. Na prawo od nas zauważyłem niedużą, czarną szafę. Podłoga była drewniana i przyjemnie skrzypiała, gdy się po niej chodziło. Sakura, razem z Kotori usiadły na małej kanapie. Lisica od razu założyła nogę na nogę i spojrzała na mnie i Inukai’ego.
 -Śpię na dole – oznajmił towarzysz i położył torbę na niższym materacu.
 -Lęk wysokości? – Lisica przeniosła na niego spojrzenie.
Wzruszył ramionami.
 -Nie chcę się obawiać, że jak się obudzę to walnę głową o sufit. Rin jest drobniejszy i będzie mu tam wygodniej, niż mi. No, chyba, że jednak masz lęk wysokości, Rin, to wtedy oddaję dolną pryczę.
Nie było to dla mnie problemem, zwłaszcza, że lubiłem czasami patrzeć w sufit i pomyśleć.
 -Spokojnie, jest dobrze – otworzyłem szafę.
Miała kilka półek, lustro na wewnętrznej stronie lewego skrzydła i komorę z siedmioma wieszakami. Podobała mi się. Była z jasnego drewna, a wieszaki z nieco ciemniejszego.
 -Rin, Narnii tam szukasz? – Lisica spojrzała mi przez ramię.
Odwróciłem się szybko. Ona zdążyła się odsunąć
 -Przestraszyłaś mnie – spojrzałem na nią szerzej otwartymi oczami.
 -Ech Riniek, ty to taki delikatny jesteś…
Zacisnąłem usta i odłożyłem swoje rzeczy. Przeszedłem do głównego pomieszczenia. Kotori patrzyła za okno, a Inukai nadal leżał na łóżku. Założył ręce za głowę.
 -No to jesteśmy w Ostoi. Jeszcze do końca w to nie wierzę, ale, teraz musimy odnaleźć Natsunę, co nie, Rin?
Spojrzał na mnie. W jego oczach zaszła jakaś zmiana. Nie był to już wzrok obojętny, zimny, czy bez wyrazu. Zrobił się jakoś tak bardziej przyjazny i mniej groźny, niż jeszcze parę dni temu.
 -Oczywiście, po to tu przyszliśmy – klapnąłem sobie na wersalce. –Co tam, Kotori?
 -Rozkładają stragany. Całkiem sporo tego. Sakura, o której się to zaczyna? – Odrzekła spokojnie.
 -Coś około dwudziestej. Aktualnie dochodzi piąta, więc jeszcze mamy czas, na pokręcenie się wokół, zanim tuman ludzi zdąży nas rozdeptać… pięć razy. To dosyć spora impreza lokalna i za każdym razem jest duże prawdopodobieństwo, że pojawi się Hisui, czy Akabe. Ale w tym roku będzie moja osoba i inni powinni wiedzieć kim ja będę za te parę tygodni.
 -Masz niesamowite mniemanie o sobie – mruknął towarzysz.
 -A co mam nie mieć? Znam swoje miejsce na tym świecie i wiem dokąd dążę.
 -Pewnie masz rację. Nie mogłaś zrezygnować z danego przeznaczenia – westchnął.
 -Właśnie tak, mój przyjacielu. Nie miałam innej drogi, chociaż sama jej nie obrałam. Trudne jest takie życie – podrapała się z tyłu głowy. – A Kotori, chodź się przejść, pokażę ci parę rzeczy.
Dziewczyna odwróciła się do niej i z lekkim uśmiechem skinęła głową.
 -Wrócimy za jakieś dwie, no może półtorej godziny. Wtedy macie być już wyszykowani i gotowi, rozumiecie?
Przytaknęliśmy, a lisica pokazała białe kły.
 -No to lecim~~
Sakura otworzyła drzwi.
 -A, tutaj jesteście – usłyszeliśmy chłopięcy głosik.
Inukai, jakby automatycznie, się podniósł i spojrzał w kierunku wyjścia.
 -Hanasiek, ty to masz wyczucie… właśnie wychodziliśmy – Sakura wyminęła go w przejściu.
 -Ale tylko ty i ta dziewczyna, czyli za jakiś czas wrócicie.
Lisica westchnęła ciężko.
 -Możesz zostać, ale nie wiem, czy przeżyjesz, bo wiesz… tutaj lubią takie małe liski…
 -EJ, EJ, EJ, NIE RÓB ZE MNIE JAKIEGOŚ ZBOKA, DOBRA?! – Inukai zerwał się z materaca, uderzając czołem o ramę wyższego łóżka.
Odbił się od niej i wylądował ponownie na materacu. Syknął i  podkulił lekko nogi.
 -Wszystko w porządku Inukai? – Spytała zaniepokojona Kotori.
 -Żyję, spokojnie. Jak coś, to Rin mnie ogarnie, nie? – Próbował stłumić wrzask.
Przytaknąłem.
 -Bawcie się dobrze – Hanao zamknął za nimi drzwi.
Lisek usiadł na krawędzi łóżka mężczyzny.
 -Bardzo boli?
Skinął głową. Wstałem i poszedłem do łazienki. Odkręciłem tam zimną wodę, stworzyłem z niej małą bańkę i wróciłem do poszkodowanego.
 -Uwaga zimne – delikatnym ruchem ręki skierowałem bąbel na czoło przyjaciela.
Zabrał dłoń z twarzy ukazując czerwony pasek nieco ponad brwiami i kilka łez na policzkach.
 -Jak bardzo źle to wygląda? – Mruknął.
 -Jakby ci się coś odcisnęło na czole, mocno – wykrzywiłem usta w dziwnym grymasie.
Syknął, gdy kulka dotknęła skóry. Hanao usiadł na wysokości guza i ze sporą dozą ciekawości zaczął wbijać palec w wodę.
 -To może być nienajlepszy pomysł – powiedziałem.
Przeniósł na mnie wzrok.
 -Ale umiesz kontrolować wodę, nie?
 -No niby tak, ale…
Zanim skończyłem, lisek wwiercił pazurek w bańkę. Nie byłem w stanie opanować nagle rozerwanej błony. Zimna woda rozlała się po całej twarzy i włosach Inukai’ego.
 -Rin co ty odpier…
 -Przepraszam, przepraszam, przepraszam! To byłem ja, ale nie chcący. Wybacz mi, prooooszę.
Hanao od razu przykleił się do mężczyzny. Zaczął przepraszać i mówić, że to przez niego, bo się mnie nie posłuchał.
 -Dobrze, dobrze, już starczy – przyjaciel położył mu dłoń między uszami. – Nic się nie stało. To tylko woda.
Powoli odciągnąłem niepotrzebną wilgoć od pościeli.
 -Przynieść ci ręcznik? – Spytałem. – Boję się odciągać wodę od skóry.
Przytaknął.
Wszedłem do łazienki i wrzuciłem wodę do zlewu. Ręczniki wisiały obok niewielkiego prysznica. Były miękkie i białe. Przypomniał mi się wtedy dom. Miałem podobne. „Czy… oni o mnie pamiętają? Ile dni minęło od naszego zniknięcia? Głupie ręczniki…” – westchnąłem cicho i wróciłem do przyjaciela.
Pasek od uderzenia nieco zbladł, ale pewnie nadal bolał. Inukai zgarnął włosy do tyłu, siedział z Hanao na kolanach, któremu próbował coś zaczesać.
 -Nie wierć się, bo nic z tego nie wyjdzie…  - westchnął cicho.
 -Nie wiem po co mi to robisz, przecież już wyglądałem dobrze… noo, skończyłeś? – Lisek zadarł lekko głowę do góry.
 Mężczyzna westchnął ponownie i położył ręce na siebie.
 -Nie dam rady czegoś z tego zrobić. Tylko je zwiążę.
 -Jak uważasz – Hanao wzruszył ramionami.
 Podszedłem do nich bliżej i oparłem się o drabinkę.
 -Jak tam głowa? - Podałem ręcznik.
 -Nie ma dramatu, ale będzie guz, dzięki – westchnął.
Umilkł na chwilę, patrząc w biały materiał.
  -Miałem podobne w domu – powiedzieliśmy niemal jednocześnie.
Spojrzał na mnie. Lekko uniósł kącik ust na moment i przetarł twarz.
 -Taa… dom. O dziwo za nim tęsknię. Ech, dlatego musimy się pośpieszyć ze znalezieniem Natsuny – Wbił wzrok w pojedyncze włókna.
Skinąłem tylko głową. Spojrzałem na zegar. Minęło niecałe dziesięć minut odkąd dziewczyny wyszły.
 -Hanao, wiesz może o co chodzi z tym Kokunotte? – Inukai odłożył ręcznik obok.
 -Hmm… Nie wiem skąd się wzięła nazwa, ale wiem, że jest obchodzone raz do roku. Jest wiele stoisk, dużo muzyki, a pod koniec wszyscy biorą udział w zbiorowym tańcu. Jest dużo fajerwerków, są występy na scenie, podobają mi się takie, gdzie tancerki są w maskach. Wyglądają nieco strasznie i cudownie jednocześnie. Niestety, co roku zmienia się skład, a z nim maska… poza tym, jest jeszcze jedzenie z różnych regionów Fratmalii. Z tak zwaną „zagranicą” nie handlujemy zbyt chętnie, ale się na tym nie znam.
 -Tyle?
 -No wiesz, co roku wygląda to nieco inaczej, ale taniec jest zawsze.
 -A jak on wygląda? – Wtrąciłem.
Wzruszył ramionami.
 -Nieco poloneza i belgijki.
 -Nie znam żadnego z nich – mężczyzna pokręcił głową z lekkim niezadowoleniem.
 -No to zobaczysz na miejscu, albo pokażę to z Sakurą, jak wróci.
 -Podczas Kokunotte bogowie mają jakoś wolne, czy coś? Bo Sakura mówiła, że można ich spotkać – Spojrzałem na liska.
 -Bogowie i bóstwa robią wtedy co chcą, ale faktycznie często ich się wtedy spotyka, niektórzy nawet zagadują. Słyszałem, że bogowie, organizowali w zeszłym roku konkurs na najprzystojniejszego…
 -Wybacz, że ci przerwę, ale to chore. Kto był takim geniuszem, że to zorganizował? – Inukai oparł głowę na łokciach.
 -Hisui.
 -Wiedziałem, że jest z nim coś nie ten teges, ale żeby, aż tak? Kogo wy tutaj wielbicie?
 -Wiesz może skąd się wzięła nazwa? – Zmieniłem płynnie temat.
 -Mówił, że nie – mruknął przyjaciel, który najwidoczniej przechodził kryzys wiary.
 -Kim jest Natsuna? Coś wcześniej o niej wspominaliście – lisek wstał z materaca i zatrzymał się naprzeciwko mnie.
Wzrok jego dwukolorowych oczu zaczął się coraz bardziej wwiercać w moją osobę. Poczułem się lekko niekomfortowo, ale opowiedziałem mu, z grubsza, całą historię. Z każdym wypowiedzianym słowem, coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, jak dużą złożyłem obietnicę. Uratuję cię i wrócimy do domu. Nie wiem, dlaczego, ale przez chwilę w to zwątpiłem. Przecież, jestem tylko wątłym chłopaczkiem. Umiejętność kontrolowania wody była tu tak pospolita, jak u nas umiejętność obsługi komunikacji miejskiej. Poczułem lekkie ukłucie w sercu. Natsunę musiał porwać, ktoś potężny. A nawet jeśli jego siła nie byłaby zbyt duża, to dla nas, ludzi nie z tej strony, przeciwnik jest nie do pokonania.
 -Co ci? – czyjś głos wyrwał mnie z przemyśleń.
Przez chwilę czułem się jakbym wyszedł z samolotu, po długim locie. Musiałem odzyskać pewność swojego istnienia.
 -Zamyśliłem się. Walnąłem jakąś głupotę? – Na twarz wkroczył mi zakłopotany uśmiech.
 -Zawiesiłeś się nieco, po zakończeniu – mruknął Inukai.
 -Przepraszam.
 -Jest duże prawdopodobieństwo, że ją spotkasz na festiwalu – Hanao zamiótł ogonami podłogę. – Mogę ją potem poznać? Prooooszę…
 -Jeżeli nie będzie miała nic przeciwko, to chętnie.
 -Może też pójdziemy się przejść? Możemy tu wrócić za jakieś pół godziny – Inukai podszedł do okien. – Zobaczyłbym, czy tu się coś ciekawego nie rozkłada…

Wyszliśmy z pokoju. Pokój zamknęliśmy i zostawiliśmy klucze w recepcji.
 -Znasz nieco okolicę? – Zaczepiłem liska, gdy wychodziliśmy.
Pokiwał głową na boki.
 -No tak nie do końca. Przyjeżdżałem tu zawsze tylko na Kokunotte i to tylko na chwilę, aby szukać Sakury.
 -No właśnie, o co chodzi z tym całym przepraszaniem i wracaniem do domu?
 -To dosyć długa historia, ale postaram się przynajmniej wytłumaczyć zarys. Nasza rodzina, jest rodziną roślinną. Lisy z południowego wschodu zawsze potrafią ogarnąć roślinki, ale Sakura jest nieco inna. Niby to tylko inny żywioł, ale to tylko na pozór. Od samego początku było wiadome, że zastąpi pana Akabego i z tego powodu trzeba było ją przygotowywać. Młode bóstewka, są bardziej podatne na ataki demonów przez co było z nią trochę problemów. Ojciec często nie spał po nocach, a matka błagała o pomoc inne rodziny. Pewnie wtedy siostra nasłuchała się niezbyt przyjemnych rzeczy o sobie i w zeszłym roku uciekła na północ.
 -I wysłali ciebie? – Inukai spojrzał na niego trochę zaniepokojony.
 -Nie. Sam siebie wysłałem. Gdy Sakura zniknęła, oczywiście, wszyscy jej szukali. Trzy miesiące po jej ucieczce, ojciec zmarł z przepracowania. Wtedy poszukiwania ustały. A ja dwa tygodnie temu, stwierdziłem, że jak nie ja, to nikt. Uznałem, że przemówię jej do rozumu, na tyle skutecznie, że wróci do domu, przynajmniej wytłumaczyć kilka spraw, no i pożegnać się z rodzinką na bardziej pokojowych warunkach. Ale to, akurat chyba mi trochę zajmie, zwłaszcza, że Sakuśka awansowała – Hanao westchnął.
Ulica, na której miał się odbywać festiwal był przecznicę od miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. Różnokolorowe namioty dopiero zaczynały się ustawiać, lecz spora scena na dosyć odległym końcu drogi, już stała gotowa do pierwszych występów.
 -Może teraz nie robi dużego wrażenia, ale zobaczycie, wieczorem będą się tu działy cuda – lisek założył ręce na siebie.
 -W takim razie, może pójdziemy gdzieś dalej? Na chwilę obecną możemy trochę przeszkadzać – Inukai rozejrzał się po okolicy.
Doliczyłem się piętnastu namiotów, lecz między niektórymi były jeszcze spore przerwy. Właściciele stoisk i ich asystenci ciągle się wymijali i chodzili po kolejne kartony z tajemniczą zawartością.
 -Riiiin, idzieeeemyyy… - usłyszałem rozciągnięte wołanie.
 -No już idę, spokojnie – uśmiechnąłem się lekko i dogoniłem resztę.
Szwendaliśmy się  po dzielnicy przez niecałą godzinę. Wszędzie były wysokie kamienice, w których ukrywały się sklepy wszelakiej maści. Od aptek, do restauracji i budynków mieszkalnych. To wszystko kojarzyło mi się z ciasnymi uliczkami starówek w śródziemnomorskich krajach, które często widywałem na filmach, lub zdjęciach.
 -Ładnie tu – spojrzałem w górę.

Wróciliśmy około siódmej. Marco przywitał nas ciepłym uśmiechem i podał nam klucze.
 -Niczego nie znaleźliście? – Spytał.
 -Nawet nie mieliśmy czego szukać – odparłem.
 -Tylko się rozglądaliśmy po okolicy – Inukai podrzucił lekko klucze. – Czy byłoby to możliwe, że Ryukai się pojawi na Kokunotte?
 -Wątpię. Zazwyczaj zostaje u siebie, bo od rana ma lawinę klientów i klientek. Bidul, sam pracuje w tym salonie, a w takie dni wszystkim się nagle przypomina jak bardzo beznadziejnie wyglądają… no cóż, bawcie się dobrze  i proszę, nie nawalcie się zbytnio.
 -Nie mamy takiego zamiaru – zaoponowałem lekko.
 -No ja mam nadzieję… - Marco spojrzał na nas nieco groźnie. – Bo inaczej śpicie na wycieraczce.
Przyrzekliśmy, że nawet tkniemy procentów. Potem poszliśmy na górę, żeby przynajmniej przygotować rzeczy do przebrania.
 -Nie żeby coś, ale ja mam tylko bluzkę, którą oddam, nawet za darmo – Inukai zamachał białym materiałem, podczas gmerania w szafie.
 -Podziękuję, mam coś innego – próbowałem zrobić coś z włosami.
Każdy kosmyk chciał iść w swoją stronę, a ja nie chciałem siedzieć nad tym długo. W sumie nie miałem dużego powodu, aby wyglądać specjalnie dobrze. To tylko festiwal, nie święto narodowe. Spojrzałem sobie w oczy. Miałem dość kombinowania, przecież i tak to się rozwali. Westchnąłem i wyszedłem z łazienki, poprawiając koszulę. Hanao siedział na kanapie z małym diademem z różnych kwiatów. Teraz zauważyłem cierniową bransoletkę na jego lewym nadgarstku. Usiadłem obok niego i zacząłem się przyglądać Inukai’emu, który najprawdopodobniej rozmyślał nad pozbyciem się bluzki ze słodkim ziemniakiem.
 -Ile mamy jeszcze czasu? – Odłożył ją ponownie do szafy.
 -Coś koło godziny. Dziewczyny mogą za niedługo wrócić, więc radziłbym ci się zdecydować – spojrzałem na zegar.
Westchnął głęboko i skinął głową.
 -Weź mi pomóż – spojrzał na mnie błagalnie.
 -No ale jak – rozłożyłem ręce.
Wwiercił we mnie wzrok.
 -Jakkolwiek – mruknął.
 -Nie. Oddam. Ci. Koszuli.
Westchnął ponownie.
 -Rozumiem. Dobra, może ty Hanao? – Usiadł plecami do skrzydła szafy.
 -Ja tylko mogę stworzyć trochę lnu na koszulę. Jeżeli dałbyś radę to utkać w przeciągu… - urwał, spoglądając wymownie na cierniową bransoletę. – Powiedzmy pół godziny, to nie ma najmniejszego problemu, ale jeśli nie…
 -I ty, Hanao, przeciwko mnie – mężczyzna spojrzał na nas jak na Judasza i Brutusa.
 -No wiesz, rodzeństwo musi mieć coś wspólnego – wzruszyłem lekko ramionami.
 -Nie pomagasz, stary, wiesz? – Szepnął.
 -Wiem, ale nie mam jak ci pomóc – odparłem. – I wiem, że się nie zmieścisz w tę koszulę, nawet gdybyś bardzo chciał.
Oparł  brodę o podciągnięte kolano.
 -Łażenie po sklepach i proszenie o wymianę jest bezsensowne i żenujące… no i co ja mam ze sobą zrobić.
Wtedy drzwi otworzyły się i w przejściu stanęła Sakura.
 -Cóż za smutny obraz człowieka rozpaczającego – spojrzała na niego, nieco zaskoczona.
 -No tylko twojej pomocy jeszcze potrzebowałem, wielkie dzięki – mruknął, wstając z paneli.
 -A co? Nie chcemy być uroczym ziemniakiem?
Wziął tylko głębszy wdech.
 -Dobra, zrobimy tak: trochę zmienię ludziom patrzenie na… ciebie, a tyy…
 -Już się boję.
 -Uznasz mnie w końcu za dobrego lisa i będziesz mnie czcić.
Uniósł lekko brwi.
 -No dobra… tylko tyle?
 -Koszula za kolejnego wyznawcę. Bez haczyków.
Skinął lekko głową.
 -Ufam ci, więc nie spartol.
 -Będzie pan zadowolony~
Na korytarzu rozległy się kolejne kroki.
Dołączyła do nas Kotori. Trzymała w dłoni małą papierową torebkę.
 -Co tam? – Uśmiechnęła się lekko.
Razem z Hanao odparliśmy, że dobrze.
 -Jak z głową? – Spojrzała na Inukai’ego.
 -Nie ma dramatu, aczkolwiek bywało lepiej.
Wspięła się lekko na palcach i delikatnie dotknęła jego czoło.
 -Powinno pomóc na jakiś czas.
 -Kotori, po co? – Lisica wzięła bluzkę z ziemniakiem.
 -Nie rozumiem cię… - dziewczyna odwróciła się do niej. –Chcę tylko pomóc, bo widziałam przed wyjściem co się stało.
 -Jesteś dla nich za dobra – westchnęła. – Cóż, przynajmniej teraz Inusiek będzie mógł się jakoś odpłacić…
 -Jak niby? – Mężczyzna założył ręce na siebie.
 -Ułożysz jej włosy. No chyba, że Rin umie.
Zaprzeczyłem. Nie potrafiłem nawet ogarnąć własnej fryzury, a co dopiero czyjąś.
 -Nie mam problemu. Najmniejszego – odparł.
 -Naprawdę? Dziękuję – Kotori posłała w jego stronę ciepły uśmiech.
Sakura pokręciła lekko głową i wyszła na korytarz.
Założyłem jedną nogę na drugą i spojrzałem na Hanao, a raczej na puste miejsce. Odwróciłem się i zauważyłem, jak lisek zwisa przez okno, kiwając lekko ogonem i nogami. Zerwałem się na równe nogi i rzuciłem się do ramy.
 -Co ty robisz? – wciągnąłem go powrotem do pokoju.
W jednej z rąk trzymał jabłko.
 -Byłem głodny – odparł, przecierając owoc o bluzkę.
 -Ale wątpię, aby to był powód do skakania przez okno… z drugiego piętra…
 -A co ja ci poradzę, że drzewo musi rosnąć na zewnątrz? Miałem niby podłogę rozwalić? Toż to by bez sensu było.
 -Chwila, drzewo, co? – Otworzyłem szerzej oczy.
 -Drzewo. Taki duży patyk z korzeniami. Potrzebuje wody i gleby do rozwoju. Rozumiesz?
Westchnąłem głęboko.
 -Dałeś radę sam zrobić… posadzić… drzewo?
Wziął głębszy wdech.
 -Nie rozumiesz.
 -Rozumiem.
 -To po co się pytasz – wziął kolejny kęs jabłka.
Usiadł z powrotem na sofie. Mogłem tylko zamknąć okno i zająć miejsce obok niego. Zauważyłem, że Inukai próbuje się nie śmiać. Oparłem twarz o ręce i coś wymamrotałem.
 -A ty Kotori jaką masz specjalizację? – Lisek zamachał ogryzkiem w dłoni, widocznie zastanawiając się co z nim zrobić.
 -W jakim sensie…?
 -No, ja robię owocki. Bardzo dobre, polecam. Znam parę innych lisów, które akurat zajmują się zielarstwem. Takie konkretne ukierunkowanie swoich umiejętności. Dowód mojego talentu widać…
Rzucił ogryzkiem w okno. Gdybym go wcześniej nie zamknął, może by trafił. Zastrzygł uszami, gdy usłyszał cichy plask. Odwrócił się szybko.
 -Riiiiiiin, coś ty zrobił? – Spojrzał na mnie z wyrzutem.
 -Ja tylko zamknąłem okno, skąd miałem wiedzieć, że…
 -Po co?
 -Żeby przeciągu nie było…
Westchnął tylko. Poszedł, wywalił ogryzek przez okno i usiadł na parapecie.
 -Okej Inusiek, trzymaj tę koszulę i czcij mnie – Sakura trzasnęła niemocno drzwiami.
 -Mam nadzieję, że nie odwalisz jakiegoś numeru na festynie… -Mruknął, podchodząc do niej. – W każdym razie, dzięki… boże.
 -No, i takie interesy mogę robić – uśmiechnęła się, ukazując kły.
 -Nie ma haczyków? – Upewnił się.
 -Oprócz tego, że ja widzę nadal tego ziemniaka, to nie.
 -Ale jak to? – Mina wyraźnie mu zrzedła.
 -No, ja na to nic nie poradzę, wybacz – wzruszyła ramionami. – Jeżeli nie będziesz mnie denerwował, to nikomu nie powiem, to jest jedyny warunek.
Westchnął ciężko.
 -Dobra, skoro tak, to nie ma problemu, jeszcze raz dziękuję.
 -Zasłużyłeś na moją łaskę, teraz idź i… rób dobre rzeczy, czy coś – zatoczyła dłonią małe kółko. – Teraz rzeczy mniej przyjemne. Hanao, co wiesz o tej sporej jabłoni, nagle pojawiła się tuż przed oknami sąsiadów z dołu?
 -Nie wiem nic – odparł z pełnymi ustami.
Podeszła do niego, powolnym, ale długim krokiem.
 -Czy aby na pewno?
 -Nie wiem o co ci chodzi. Byłem głodny, to zrobiłem, to co umiem najlepiej.
Westchnęła.
 -W każdym razie, ma to zniknąć.
 -Jak? Może użyj swojej destrukcji, czy jak to się…
 -Nie. To twoje drzewo.
 Zeskoczył na podłogę i wyminął siostrę.
 -Skoro nie ty, to może… Inukai? Pomożesz, bo ktoś nałożył mi embargo na jabłka…
 -Czeszę Kotori, daj mi chwilę… Skąd macie ten grzebyk ozdobny? – głos przyjaciela dobiegł z przymkniętej łazienki.
 -Ze sklepu – Sakura oparła się o parapet sąsiedniego okna.
 -Ale jak…
 -Mam znajomości, tak? Na chwilę obecną tłumaczenie tego, byłoby jeszcze bardziej skomplikowane, przynajmniej tak uważam – przerwała mu w połowie zdania.
Chwilę potem drzwi łazienkowe otworzyły się. Stała w nich Kotori w swojej sukni i z wysoko upiętym kokiem, przyozdobionym rzeczonym grzebykiem z drobnymi kwiatami z kawałków szkła.
 -Mam nadzieję, że się utrzyma przynajmniej do dziewiątej… - Inukai podrapał się po głowie. – Słucham cię teraz Hanao.
 -No bo muszę schować drzewo, a nie umiem – lisek zrobił nieco smutniejszą minę.
 -A na czym miałoby polegać „chowanie” drzewa?
 -Po prostu je spal – uśmiechnął się nieco niepokojąco.
Inukai spojrzał na Sakurę.
 -Może zrobię to rano, mogę?
Wzruszyli ramionami.

Według zegara, ósma miała wybić za parę minut. Przeczesałem palcami włosy, poprawiłem koszulę i byłem gotowy do wyjścia. Czekałem na resztę na korytarzu. Spojrzałem w drewniany sufit. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, że Natsuna może się tam pojawić. Miałem taką nadzieję. Spotkania w śnie nadal były tylko snem. Chciałem poczuć jej prawdziwy dotyk. Tęsknota za nią i domem, trochę mnie dobijała, ale jednocześnie dawała siły. Chciałem już ją znaleźć, przekroczyć kolejny raz bramę i wrócić. Do domu, do mamy, do zwykłej, nudnej rzeczywistości, która nie bardzo się zmienia. Poczułem lekki ścisk w gardle. „Nie myśl teraz o tym, rozerwij się trochę, postaraj się przynajmniej” – pomyślałem, zaciskając pięści. Usłyszałem zgrzyt zamka. Wychodzili. Sakura pierwsza, z niewielkim wiankiem z kwiatów wiśni na głowie, kolejny był Hanao z podobną ozdobą i cierniową bransoletką na lewym nadgarstku. Następnie Kotori w sukni wieczorowej od kogoś z wioski i Inukai w… zwykłej białej koszuli, podobnej do mojej. Spojrzał na mnie.
 -Idziemy?
 -Idziemy – skinąłem głową.
Klucze zostawiliśmy w recepcji.
 -Pamiętajcie, co obiecaliście – powiedział Marco, wieszając klucze.
 -Żadnych procentów, tak, tak, wiemy – Sakura przewróciła oczami.
„Dziewczyny, najwidoczniej, również składały przysięgę trzeźwości” – podniosłem lekko kącik ust.
Na ulicy roiło się od ludzi. Każdy szedł w innym kierunku, ale każdy był odświętnie, albo przynajmniej schludnie, ubrany. Dziewczyny szły na przedzie i o czymś rozmawiały. Inukai wziął Hanao na barana, żeby się nie zgubił w tłumie.
 -Spotkamy kogoś znajomego? – Zagadał do mnie.
 -Byłoby miło – odparłem. – Tylko kogo?
 -Ourella może, chociaż… a nawet nie wiem – wzruszył lekko ramionami. – W każdym razie, jestem ciekaw, co będę tam robił.
 -Pobawimy się trochę przynajmniej. Może czegoś się dowiemy, może coś zobaczymy.
Zgodził się ze mną.
Między budynkami wisiały kolorowe lampiony i girlandy. Dodawało to sporo festiwalowego klimatu, zazwyczaj smutnym kamienicom. Chciałem wszystko zapamiętać jak najdokładniej. Słyszałem muzykę. Gitary, dzwonki i jeszcze parę innych instrumentów. Nikt nie śpiewał. Pomimo dużego ruchu na ulicy, było spokojnie. Bez krzyków, czy przepychanek. Spojrzałem za siebie i zauważyłem Hisui’ego. Przeniosłem spojrzenie na Inukai’ego, który dyskutował z Hanao o jabłoni. Uśmiechnąłem się lekko.
Stragany były oblegane przez klientów, a widownia zapchana do takiego stopnia, że niektórzy siadali na ziemi.
 -Dobra, jesteście wolni, bawcie się dobrze i nie szalejcie, jasne? – Sakura odwróciła się do nas.
 -Zrozumiano – odrzekliśmy zgodnie.
Hanao został przy mnie i stwierdził, że będzie dotrzymywał mi towarzystwa.
 -Pokażę ci występy, o których ci mówiłem – pociągnął mnie lekko za nadgarstek.
 -Dobra, także do zobaczenia – Sakura pomachała dłonią.
Hanao od razu zaciągnął mnie prawie pod scenę. Stała tam tylko prowadząca. Była wysoką elficą o fioletowych oczach i długich falowanych blond włosach. Uśmiechała się słodko i patrzyła na każdego z widzów, lecz gdy nasze spojrzenia się spotkały, usłyszałem w swojej głowie: „Zaczekaj do końca tego występu z boku sceny. Mam coś dla ciebie ważnego”. Skinąłem głową z przyzwyczajenia. Byłem dosyć zaskoczony. Coś ważnego? Od nieznajomej? Mam nadzieję, że tym czymś ważnym nie jest kosa między żebra, albo skręcenie karku płynnym ruchem.
 -Riiin, patrz, nie zamyślaj się – poczułem ponowne szarpanie za rękaw.
Zamrugałem parę razy i spojrzałem na deski sceny. Była tam grupa kobiet w dziwnych, białych maskach. Na lewym oku każdej z nich przebiegał ukośny pasek, który mocno ograniczał pole widzenia. Na ustach namalowana była róża, u każdej innego koloru, a na czole – pięć dziwnych znaków. Tancerki były ubrane w te same białe koronkowe halki, a włosy upięte w identyczne koki. Część z nich położyła się na ziemię, dając tym sygnał muzykom. Najpierw rozbrzmiały delikatne dzwonki, do których powoli dołączały instrumenty smyczkowe. Tancerki zaczęły poruszać się niczym źdźbła trawy na spokojnym wietrze. Dwie podniosły się z podłogi i zrobiły parę piruetów, przecinając przekątną sceny. Poruszały się bezszelestnie, do takiego stopnia, że nawet deski nie wydawały żadnego skrzypnięcia. Całość była niesamowicie hipnotyzująca. Nie byłem w stanie oderwać wzroku od płynnych i pewnych ruchów tancerek. Może nie miały bogatych strojów, ale roztaczały wokół siebie niesamowicie miękką i przyjemną aurę. Spojrzałem na Hanao. W jego oczach mieniło się mnóstwo iskierek szczęścia. Nadal kurczowo trzymał rękaw mojej koszuli. Uśmiechnąłem się lekko i pogłaskałem go między uszami.
Zerknąłem za ramię, aby pooglądać innych widzów. Prawie od razu, w oczy rzuciła mi się znajoma zieleń. Hisui. Stał z tyłu i oglądał występy, lekko stukając palcem o drugie ramię. Stał przy nim Shinimaru, który patrzył w niebo. Nie widziałem ani Sakury, ani pozostałych przyjaciół. Przeniosłem wzrok z powrotem na scenę. Tancerki trzymały się za ręce i tańczyły w kole. Co chwilę jedna z nich odłączała się, robiła kilka obrotów i padała na ziemię. Po pewnym czasie wszystkie leżały na deskach sceny. Muzyka umilkła. Parę osób zaczęło klaskać. Chwilę potem cała widownia obsypała artystki gorącymi brawami. Kobiety wstały, ukłoniły się nisko i schowały się za kulisami.
 -Zaczekasz tu? – Pochyliłem się do Hanao.
Spojrzał na mnie.
 -A dokąd idziesz?
 -Dostałem informację od prowadzącej, że coś dla mnie ma.
 -O, no dobra, zaczekam.
 -Jeżeli, ta elfka wróci na scenę, a mnie nadal nie będzie, masz biec do reszty, rozumiesz?
Skinął głową. Westchnąłem cicho i ponownie potarmosiłem go po włosach.

Boczne wejście było całe skryte w cieniu. Poczułem jak po plecach przebiega mi dreszcz.
 -Nie bałeś się przyjść? – Usłyszałem szept.
Zza czarnej kotary, której wcześniej nie zauważyłem, wyłoniła się elfka. Pomimo ciemności jej oczy świeciły lekkim fioletem.
Wzruszyłem ramionami.
 -Rozumiem, nie mam dużo czasu, więc dam ci to – wyjęła zza pleców kopertę.
 -Co to? – Niepewnie wziąłem to do ręki.
 -List od, jak ona miała… coś na Na…
 -Natsuny? – Spojrzałem jej w oczy.
Przytaknęła cicho.
 -Macie coś z nią wspólnego?
 -Nie mogę tego powiedzieć.
 -Dlaczego?
 -Ściany mają uszy – szepnęła i wróciła z powrotem na scenę.
Zostałem sam z kopertą od Natsuny w dłoni. Poczułem jak zaczynam drżeć. Oparłem się plecami o ścianę sceny i powoli otworzyłem wiadomość.
Rin, mam nadzieję, że Elkie dostarczyła do ciebie list. Nie mam wiele czasu i miejsca, więc postaram się napisać wszystko, co wiem na chwilę obecną.
Poznałeś Sonomaru. On stoi na większością obecnej sytuacji. Te znaki na maskach tancerek to stare pismo runiczne oznaczające „ciszę”. Co roku na to całe Kokunotte przechodzą na naszą stronę i robią nabór artystek. Nie wiem, co się dzieje z nimi potem. O dziwo mnie tylko trzymają w dziwnej wieży i nie pozwalają się widzieć z innymi. Elkie poznałam tylko dzięki temu, że przynosiła mi jedzenie i ubrania. Na razie jest wszystko w porządku, ale nie wiem, co się będzie dziać, gdy one pojadą.
Mam tylko nadzieję, że Wam nic nie jest. Ja sobie jakoś poradzę. Mam wrażenie, że „cisza” Cię chce. Nie wiem, jak, skoro jeszcze parę dni temu, usiłowali Cię zabić… Musicie na Siebie uważać. Pozdrów resztę. Tęsknię za Wami.                                                                                                           Natsuna
Poczułem, że mam całe mokre policzki i oczy. Wziąłem głębszy wdech i schowałem twarz w dłoni. Cieszyłem się i bałem jednocześnie. Natsuna żyła i nie była tylko moim sennym marzeniem, ale z drugiej strony Cisza miała co do niej plany. Nadal nie wiedziałem gdzie dokładnie jest. I jeszcze Sonomaru… ponowne spotkanie z nim mogło nie zapowiadać niczego dobrego. Zacisnąłem nieco mocniej palce na liściku. Wieża… przecież może ich tu być setki, a ta, w której jest Natsuna na pewno była dodatkowo ukryta pod masą zaklęć. „Znalezienie jej może nam zająć miesiące, które przerodzą się w lata… nie mogę się poddać. Muszę ją znaleźć” – pomyślałem. Usłyszałem kroki. Otarłem twarz i podniosłem wzrok. Stali tam trochę przejęci moi przyjaciele.
 -Co się stało? – Spytał Inukai.
 -Dostałem list od Natsuny – szepnąłem.
Kolejne łzy spłynęły po policzkach.
 -Wszystko w porządku, naprawdę. Tylko… wiecie…
Hanao od razu do mnie przyległ. Kolejna była Kotori, a po chwili utworzono wokół mnie kokon przyjacielskiej miłości.
 -Dziękuję wam wszystkim… - chlipnąłem cicho.
Inukai potargał mi włosy.
 -Nie ma za co, młody. Co tam u niej?
Pokazałem im list.
 -Sakura, mam nadzieję, że możemy liczyć na twoją pomoc – spojrzałem na nią poważnie, gdy oddała mi kartkę.
Westchnęła cicho.
 -Pogadam z resztą panteonu… powinni się tym zainteresować…
 -No ja mam nadzieję, w końcu mówiłaś, że Fratmalia nie jest skora do kontaktów z naszym światem… - mruknął Inukai.
 -Do oficjalnych kontaktów, oczywiście, ale jak widzicie, do nieoficjalnych też dochodzi…
 -Czyli Cisza nie jest dobra? Działa nielegalnie, ale na tyle sprawnie, że nikt tego nie zauważa? – Usta Hanao wygięły się lekko w grymas niezadowolenia.
 -Nikt o tym nie wiedział, coś musi się dziać z tymi dziewczynami… i jak wygląda transport? Każde przejście i odkrycie wrót jest monitorowane i sprawdzane…
 -Natsunę przenieśli zupełnie inaczej – wtrąciłem.
 -Czyli?
 -Najpierw Inukai, który nie był wtedy sobą… do końca… zamachał czymś jej przed oczami, a potem zaczęła powoli znikać… jakby ją zahipnotyzowano, czy coś – podrapałem się po dłoni.
Lisica mruknęła potakująco i kiwnęła parę razy głową.
 -Byłeś wtedy opętany? – Spojrzała na przyjaciela.
Przytaknął smutno.
 -Inukai nigdy by nas nie chciał skrzywdzić. Jestem tego pewna – Kotori położyła dłoń na jego ramieniu.
 -Nawet o tym nie myślałam, coś ty… - Sakura uśmiechnęła się tylko i machnęła lekko dłonią.
Parę metrów od nas upadł złożony namiot. Lisica westchnęła tylko cicho.
 -Dobra, na razie nie mówmy o tym. Pogadamy, jak wrócimy. Muszę złapać Shinimaru albo Hisui’ego. Jak ich zobaczycie, proszę, powiedzcie, że ich szukam – spojrzała na nas.
 -Szczerze, to nie mam zbytnio ochoty zbliżać się do waszego chorego, moim zdaniem, panteonu, zwłaszcza do Hiśka.
 -Słyszałeś o jego pomysłach? – Zaśmiała się lekko.
 -Jak na razie tylko o jednym i wątpię, aby pozostałe były lepsze – Mruknął, zakładając na siebie ręce.
 -A jaki dokładnie słyszałeś? – Usłyszeliśmy spokojny, wręcz słodki szept.
Inukai odwrócił się gwałtownie. Za nami stał Hisui. Rozpuszczone włosy spływały po jego torsie. Uśmiechał się lekko. Nonszalanckim ruchem obsunął swoje jasnozielone kimono z jednego ramienia.
 -Właśnie o tym – przyjaciel odsunął się od niego na parę kroków.
Lamia westchnęła, wznosząc oczy do nieba.
 -Jesteś zupełnie jak Shinimaru… ale przynajmniej jego dałem radę zaciągnąć na scenę~
„Współczuję” – pomyślałem.
 -Znowu będzie was dwóch? Nudy – Hanao pokręcił głową.
 -To ty… - Inukai spojrzał na niego zaskoczony.
 -Nudziło mi się, więc zostałem – lisek wzruszył ramionami.
 -Żałowałeś? – Hisui błysnął białym uśmiechem.
 -Oczywiście, że tak. Dwóch roznegliżowanych facetów na środku sceny. Z czego jeden zaciągnięty siłą ku uciesze grupie fanek. Do dzisiaj mam dreszcze.
 -Już się bałam, że brata mi popsuliście… masakra – Sakura potargała mu włosy.
 -Ja nie psuję, ja inspiruję – bóstwo odgarnęło włosy na plecy.
Usłyszeliśmy gwar i piski. Shinimaru szedł w naszym kierunku, próbując odgonić sporą grupę młodych dziewczyn. Po jego twarzy było widać, jak bardzo ma dość „sławy”.
 -Umawialiśmy się gdzie indziej! – Krzyknął, gdy zauważył Hisui’ego.
 -Wybacz, ale się spóźniałeś… bracie.
Piski fanek zrobiły się jeszcze głośniejsze. Lamia tylko ponownie się uśmiechnęła.
Shinimaru westchnął ciężko. Odgonił ręką, niesamowicie irytujący, tłum adoratorek.
 -Dobra, nie ważne, chciałem tylko spokojnie spędzić wieczór. Więc…

 -Chwilunia, mam do was, sprawę – Sakura złapała boga śmierci za rękaw.
 -Coś się stało? – Hisui przemknął między mną i Inukai’m.
Sakura spojrzała na mnie wyczekująco. Przełknąłem ślinę, nieco podenerwowany.
 -Bo… nasza trójka dostała się tutaj w konkretnym celu…
Powoli opowiedziałem co się stało. Starałem się niczego nie pomijać, czasami Kotori lub Inukai coś dopowiadali.
 -A teraz dostałem właśnie od niej wiadomość i…
 -Jako członkowie Szklanego Stoły, powinniśmy się tym zainteresować – Sakura wyjęła mi z dłoni list i wręczyła go Shinimaru. Przeczytał go spokojnie i schował do kieszeni w swojej czarnej narzucie.
 -A miał to być spokojny wieczór… no dobra, wrócę nieco wcześniej i przedstawię sytuację reszcie. Hisiek, wracasz ze mną.
Skinął kilka razy.
 -Rozumiem… sprawa wygląda na poważną… ech, może lepiej nie robić tegorocznych występów…
 -Nie możecie teraz dopaść „Ciszy”? Przecież…
 -Nie możemy. Noc Koguta ogranicza moce bogów, dlatego możemy sobie zejść na ziemię i pogadać bez większej spiny. Ale też, mamy tylko ten list, jako dowód. Musimy wszystko zbadać, przejrzeć i jeszcze raz zbadać.
 -Ogranicza wasze moce? – Kotori wychyliła się zza Sakury.
 -Oj, Sakuś, jak ty gości oprowadzasz? Nic im nie powiedziałaś o Srebrnym Kogucie? – Hisui założył ręce na siebie.
 -No tak wyszło, przykro mi – odparła.
 -No dobra, dzieciarnia. Znajdziemy jakieś wygodne miejsce i opowiem wam jak to wygląda – Shinigami odwróci się do nas i machnął ręką.
 -No ej, a co ze mną? Obiecałeś, że się pojawisz… - lamia wydęła lekko dolną wargę.
 -No to będę.
 -To będzie twój fantom, prawda?
Shinimaru wzruszył ramionami i poszedł przed siebie.
 -Dzieciarnia, za mną – podniósł rękę, na znak przewodnika.

Każdy, kto nas zobaczył, ustępował drogi. Milczeliśmy, do momentu w którym wyszliśmy z festynu.
 -Mam jeszcze jedną sprawę – Sakura dogoniła boga.
 -Chodzi o Nivi?
 -Mniej więcej.
 -Domyślam się, że zwiała. No i?
 -Mamy jej włócznię, aczkolwiek Kotori jest jej naczyniem.
Zauważyłem, jak pokiwał głową.
 -Nie umiesz po prostu…
 -To nie jest takie proste – wtrącił Inukai.
Spojrzał na nas z ukosa. Na chwilę zatrzymał na mnie spojrzenie.
 -Jesteś demonem? –Mruknął.
Zaprzeczyłem, a Shinimaru zmrużył oczy.
 -Jest trochę zakażony jego krwią, ale wszystko jest pod kontrolą. Ale nie zmieniaj tematu, króliku – prychnęła Sakura.
 -Faktycznie, zatrzymaliśmy się na tym, że nie umiesz przeprowadzić egzorcyzmów – bóg uśmiechnął się kpiąco.
 -Tak jak mówiłem, to nie takie proste – warknął Inukai.
 -Ano faktycznie, coś tam mówiłeś. A na czym polega trudność?
 -Gdy włócznia mnie opuszcza, jestem bardzo słaba i…
 -Rozumiem. Zostają dwa wyjścia w takiej sytuacji: albo zostaniesz nową archanielicą, albo po prostu cię ukradnę na dzień, półtora i oddzielę włócznię od reszty i wrócisz do swojego zwykłego życia – Shinimaru ponownie się do nas odwrócił i spojrzał na dziewczynę.
 -Wybieram to drugie – odpowiedziała Kotori.
 -Świetnie, w takim razie wrócisz dzisiaj ze mną i Hisuim… o, to od razu coś powiesz o Ghalirku i tej dziewczynie od listu. Będziemy wiedzieć nieco więcej o tym całym zamieszaniu… - uśmiechnął się nieco.
Stanęliśmy przed niskim budynkiem. Szyld głosił, że dotarliśmy do „Niebieskich bram”. Nie zauważyłem wielu przedmiotów w tym kolorze. Może zmienił się właściciel i stwierdzono, że niebieski jest passe? Miałem parę podobnych teorii.
 -Dzieciarnia, wchodzimy – bóg pchnął drzwi.
Jednak, zaraz po przekroczeniu progu, zmieniłem zdanie. Na każdym stoliku leżał niebieski obrus, na suficie były namalowane cudowne wzory tego samego koloru. Lampy świeciły żółtawym światłem, które razem z błękitnymi akcentami na stropie, kreowały bezchmurne niebo z wieloma słońcami. Uniformy kelnerek składały się z spódniczki do kolan w kolorze niezapominajek i białej koszuli z naszytą na lewej piersi bramą, natomiast u barmanów zauważyłem kamizelki, w tym samym kolorze co spódniczki, z tą samą naszywką na tym samym miejscu. Pomimo wielu wolnych stolików podszedł do nas starszy pan w uniformie. Miał niebieskie oczy i siwe, krótko ścięte włosy. Shinimaru uśmiechnął się na jego widok.
 -Witam, panie Shinimaru – mężczyzna pokłonił się nisko.
 -Dobry wieczór, panie Xavierze –bóg skinął lekko głową. – Stolik, dla całej kompanii, jeśli byłby wolny.
 -Mamy sporo wolnego miejsca – staruszek poprowadził naszą „kompanię” w głąb lokalu.
Było tam tak spokojnie, przyjemnie. Na nasz widok wszystkie rozmowy ucichły. Shinimaru wiódł tylko wzrokiem po stolikach, a my posłusznie szliśmy za nim.
 -Ta ława powinna dla was wystarczyć – staruszek położył dłoń na jednym z większych stolików. –To co zawsze, dla pana?
 -Ta, a dla nich… po szklance wody – spojrzał na nas, zastanawiając się przez chwilę.
Pan Xavier dygnął lekko i poszedł w kierunku barku.

Siedziałem w najdalszym kącie stołu, naprzeciwko Hanao, który ciągle na mnie patrzył w trochę niepokojący sposób, według mnie. Jak zawsze, siedziałem cicho, podczas gdy Shinimaru dyskutował z Sakurą o zmianach na górze, po przejęciu przez lisicę władzy. Co jakiś czas brałem łyka wody z wysokiej, ciężkiej szklanki. Oprócz zwykłej wody, na stole stały dwa kieliszki z czerwono-przezroczystym drinkiem boga śmierci.
 -Nie zmienisz przebiegu obrad Szklanego Stołu i nie będziesz mogła udzielać audiencji. Mówię to po raz trzeci i ostatni – Shinimaru zastukał szkłem o blat stołu. – Ale może zmienię temat. Miałem wam chyba powiedzieć o co chodzi z tym całym Kokunotte.
 -Mam tylko nadzieję, że informacje od nawalonego boga będą wiarygodne – mruknął Inukai, zakładając ręce na siebie.
Kotori westchnęła cicho, kręcąc lekko głową.
 -Do najtrzeźwiejszych może już nie należę, ale jeszcze umiem uklecić sensowną historię, więc lepiej żeby ziemniaki siedziały cicho.
Inukai zbladł.
 -Coś ty powiedział…? Ziemniak? – Zacisnął pięść.
 -No a co? Myślałeś, że my, bogowie tego nie widzimy? Ciesz się, że Hisui tego nie zauważył, bo by ci spokoju nie dał. Wiem, co mówię – Shinimaru nachylił się nad stołem.
 -No to żeś mnie rozczarował, Shini – Sakura cmoknęła wyraźnie niezadowolona.
 -A niby czym? To ty nie wiesz, że bogowie nie mogą mieć między sobą tajemnic? Takie lekkie zaklątko, to mogę od tak – pstryknął palcami- zdjąć. A co do ciebie, Iniek, nie zadzieraj ze mną, bo nie skończysz dobrze, rozumiesz? Dzisiaj ci wybaczę, ale następnym razem… coś wymyślę i ci nawet Sakura nie pomoże. Mam nadzieję, że się rozumiemy… A teraz  powiem wam o co chodzi z tym całym kogutem.
Zanim zaczął opowieść zamówił herbatę owocową i dolewkę wody. Kiedy zamówienie zostało zrealizowane, Shinimaru upił mały łyk naparu.
 -Wszystko zaczęło się jakieś pięćset lat temu. Wówczas najstarszym bogiem był… jak on miał… a, Kero. Odpowiadał za wiatr i miał cechy jastrzębia. Skrzydła, wzrok i takie tam. A na tych ziemiach zamieszkiwał Isaac, rolnik lekkoduch z marzeniem o wielkiej scenie i sławie. Był dobrym człowiekiem. I to właśnie on jest naszym kogutem. Dzięki swojej urodzie miał całe stado wielbicielek, większe od Hisui’ego, a to dużo. Przesiadywały u niego na roli i słuchały jego śpiewów i innych występów. A co ma do tego wszystkiego Kero? Ano to, że o Isaacu wrzało w Ostojce i ówczesny bóg stwierdził, że zejdzie na dół i zobaczy kim jest ten cały kogut. Jastrząb zleciał na ziemię właśnie w kwietniowy wieczór i zrobił szybkie rozeznanie kto jest kim i tak dalej. Dowiedział się, że następnego dnia coś ma się wydarzyć niesamowitego. Niestety, tego wieczora Isaac popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym napisał, że nie mógł znieść braku sukcesów na większą skalę i poprosił mieszkańców, aby podczas jego pogrzebu nie płakali, tylko zorganizowali wielki festyn do białego rana. Podczas zdejmowania nieszczęśnika z liny, na której się powiesił, zauważono wielkie znamię żywiołu… Isaac mógł zostać zastępcą Kero. Nie wiadomo czemu ukrywał się z tym. Jastrząb dopilnował tego, aby obchodzono Noc Koguta należycie. Ot, taka smutna dosyć historia. A boskie umiejętności są słabsze, czy raczej mniej efektywne, ze względu na sposób w jaki ten niedoszły bóg odszedł.
Nic nie mówiliśmy przez dłuższą chwilę. Hanao przytulił się do siostry i pociągnął parę razy nosem, a Inukai wbił wzrok w filiżankę z herbatą boga śmierci.
 -Gdyby Kero przyszedłby wcześniej… nie doszło by pewnie do tego, może Isaac by go wtedy zastąpił… - powiedziała po dłuższej chwili.
Shinimaru pokiwał głową.
 -Jest to bardzo możliwe, to muszę przyznać.
 -A co było dalej? W sensie kto był następnym bogiem powietrza, skoro…
 -Tego akurat nie wiem. Musiałbyś się spytać Akabego, ja tego czasu byłem nie obecny… - przerwał mi.
 -Jak? W jaki sposób cię nie było, przecież…
 -Ech, raz na te tysiąc lat biorę sobie wolne u wtedy każdy z bogów musi sobie zapewnić sprzątanie zmarłych na te pół roku. Wcześniej, czyli co najmniej dziesięć lat temu. Mieliśmy wtedy archaniołów i całe miasto aniołów. Wtedy nie było problemu każda z frakcji dostawała swój oddział i był spokój, ale teraz… będę się trochę bał.
 -No właśnie, co się stało dziesięć lat temu? Nivi nic nam ciekawego nie powiedziała na ten temat – do rozmowy dołączył się Inukai.
 -Nie powinienem wam tego mówić. Utrzymujemy to jako wielką tajemnicę.
 -Ale Ghalirek coś wiedział – Kotori wyprostowała się.
 -Co powiedział ten śmieć? – Shinimaru odstawił nieco gwałtownie filiżankę na spodek.
 -Coś o tym, że anioły też nie mogły dyplomatycznie rozwiązać problemu, coś, że się rozlazły… no coś w ten deseń – Sakura wzruszyła ramionami.
 -To akurat bzdura. Taka dyplomacja, to jak rzucenie się pod czołg i błaganie o litość. Pff, żałosne – prychnął.
 -Przynajmniej nie żyje, to spokój mamy.
Machnął ręką.
 -Coś jeszcze chcielibyście wiedzieć? – Shinimaru spojrzał na nas.
Spojrzeliśmy na siebie.
 -Ja raczej pytań nie mam, prosiłbym tylko o zajęcie się sprawą ciszy… - pomasowałem kark.
 -Ja tak samo – Inukai oparł się o oparcie kanapy.
 -Czy po tym jak oddam Włócznię, to… będę miała z powrotem moje poprzednie umiejętności? – Kotori zaplotła swoje dłonie na kolanie.
 -Musiałbym zobaczyć znamię, tylko to od tego zależy – odparł.
 -Jest tak jakby przekreślone, lub pęknięte – powiedział Inukai. –Zauważyłem, gdy cię czesałem.
Spojrzała na niego. Gdy się trochę odwróciła do przyjaciela, zauważyłem faktyczne przerwanie liścia na jej karku. Zasłoniła to miejsce dłonią.
 -Przykro mi, w takim razie. Nawet Daichi nie byłby w stanie pomóc. Wychodzi na to, że po oddaniu Oręża zostaniesz pozbawiona wszelkich umiejętności. Ale nadal będziesz miała w sobie magię, pozwalającą przekraczać Bramę.
 -Przynajmniej tyle, dziękuję – skinęła lekko.
 -Dobra, skoro to wszystko, wracamy na festyn. Jak tam jeszcze się pobawicie przez jakąś godzinkę, i będziemy się zbierać na górę.

Wyszliśmy z lokalu i od razu zawiało chłodem. Poczułem jak przeszywa mnie dreszcz.
 -Zimno – syknąłem, pocierając dłonie o ramiona.
 -Dlatego musimy się pośpieszyć, bo jestem pewien, że ten zmiennocieplny dureń nie wziął ze sobą nic na siebie… - Shinimaru wyrwał do przodu szybkim marszem.
Domyśliłem się, że chodzi o Hisui’ego. Hanao dogonił boga śmierci i zaczął go o coś pytać. Wyrównałem kroku z Kotori i Inukai’m. Dziewczyna szła ze spuszczonym wzrokiem.
 -Wszystko w porządku? – Spytał przyjaciel.
Spojrzała na niego.
 -Czuję, jak na mnie patrzą, staram się o tym nie myśleć… - powiedziała cicho.
Rozejrzeliśmy się. Faktycznie, sporo osób wodziło wzrokiem za Kotori. Inukai objął ją ramieniem. Uśmiechnął się lekko. Dziewczyna, widocznie zakłopotana, oparła się o niego.
 -Dziękuję… - pisnęła.
Rozejrzałem się. Faktycznie trochę ludzi się nam przyglądało. „Faktycznie, część zwraca na nas uwagę, ze względu na obecność Shinimaru. Ale, no nie ukrywajmy, znamię Włóczni u Kotori jest dosyć mocno widoczne w tej sukience…” – Pomyślałem, a potem spojrzałem na nadgarstek, za który ktoś mnie lekko szarpał. To był Hanao.
 -Co tam? – Uśmiechnąłem się do liska.
 -Weź mnie na barana, jestem zmęczony – podniósł ręce.
Po chwili namysłu, podniosłem liska i posadziłem na plecach. Ogony chłopca trochę łaskotały.
 -Sakura wyrwała mocno do przodu z Shiniem, ale nas znajdą, więc mamy jeszcze trochę czasu dla siebie – Hanao oparł się o moją głowę.
Nie byłem przyzwyczajony do noszenia dzieci, dlatego niedługo po tym, musiałem się lekko pochylić.
Doszliśmy z powrotem na festiwal. Ludzi nie ubyło, wręcz przeciwnie – miałem wrażenie, że jest jeszcze większy tłok. Co chwilę sprawdzałem, czy przyjaciele są obok. Kotori szła z Inukai’m pod rękę, nieco spokojniejsza i bardziej pewna siebie. Na ten widok, zrobiło mi się cieplej na sercu, nie wiadomo dlaczego.
 -Skoro mamy jeszcze czas, to co porobimy? - Hanao zaczął się bawić moimi włosami. – Mam trochę grosza…
 -Możemy się pokręcić, czemu nie – mruknął Inukai. – Skoro nas znaj…
Jego wypowiedź zagłuszył wrzask podnieconej widowni. Nieco zdezorientowani spojrzeliśmy w stronę sceny. W kłębach dymu widziałem zarys sylwetki Hisui’ego i kogoś jeszcze. Po chwili na deski wbiegł wściekły Shinimaru, który tylko rzucił swoją czarną narzutę na lamię. Drugą sylwetką był wysoki lisi mężczyzna z podobnie rozluźnionym kimonem. Długie, ciemnobrązowe włosy i złote oczy. Uśmiechnął się nieco tajemniczo i zanim zdążył coś powiedzieć, oberwał od Shinimaru w tył głowy.
 -Sakura, weź przestań – powiedział bóg śmierci.
Zauważyłem jak Inukai traci resztkę wiary w obecnych bogów. Potrząsnął głową.
 -Kotori, wychodzimy – westchnął. –Nie chcę mieć z nimi doczynienia…
Dziewczyna zachichotała cicho i dała się dalej poprowadzić przyjacielowi.
 -Jak tam Hanao, żyjesz? – Spojrzałem nieco w górę.
 -Gdyby nie fakt, że mnie trzymasz za nogi, już bym tam był – mruknął.
Zaśmiałem się lekko.
 -Dobra, Hanasiek, my też wychodzimy.
Lisek również wybuchnął śmiechem.

Znaleźliśmy ich przy stoisku z pluszowymi zwierzakami. Właściciel stoiska był starszym, grubszym mężczyzną w kolorowej marynarce i szarych spodniach. Za nim był długi stół z poustawianymi puszkami w niewielkie piramidy. Napis nad stołem głosił, że pierwszy rzut jest darmowy. Inukai ściskał w dłoni niedużą piłkę, podobną do tenisowej.
 -No młody rzucaj, bo dziewczyna cię rzuci – właściciel uśmiechnął się ciepło.
 -Wiem, co robię proszę pana – przyjaciel podrzucił lekko piłkę.
 Staruszek pokręcił lekko głową z dezaprobatą.
 -Daję sygnał i rzucasz. Gotowy? Trzy, dwie, jedna…
Zanim właściciel skończył, Inukai cisnął piłką w sam środek jednej z piramid, która rozleciała się niczym domek z kart.
 -Brawo młody. Możesz wybrać jedno z tych średnich.
 -To było niesamowite, Inukai – Kotori spojrzała na niego, pełna podziwu.
 -Królik – przyjaciel wskazał długouche pluszowe zwierzątko.
Zaskoczenie dziewczyny, gdy dostała pluszaka, było nie do opisania.
 -J… ja… nie wiem, co powiedzieć… dziękuję – wydukała.
Uśmiechnął się do niej.
 -Nie ma za co – poklepał ją po włosach.
 Usłyszałem szmer za plecami. Obróciłem się i zobaczyłem trójcę boskiego seksapilu: Hisui’ego, Shinimaru i Sakurę.
 -Przykro mi, że muszę przerywać tak uroczy moment, ale… musimy się zbierać – westchnął króliczy bóg.
Kotori westchnęła cicho.
 -Rozumiem. Wybaczcie mi chłopcy, że znowu was opuszczam… ale się spotkamy z powrotem, obiecuję – uśmiechnęła się ciepło i podeszła do bogów. –Dziękuję wam za dzisiejszy wieczór.
 -Nie obrażaj się, Iniek, ale muszę to zrobić – powiedział Shinimaru.
 -Ale za c…
Bóg śmierci wziął dziewczynę na ręce.
 -Inaczej się nie da, wybacz – wzruszył ramionami.
Sakura rzuciła mi nie wielką sakwę.
 -Trzymajcie, na żarcie, bo mnie się już nie przyda – wystawiła kły w uśmiechu.
Postawiłem Hanao na ziemi i zanim jakkolwiek dotknął ziemi, podbiegł do siostry i przywarł do niej.
 -No i co ja im powiem, hm? – Pisnął.
Pogłaskała go po włosach.
-Przykro mi mały. Dasz sobie radę, masz moje błogosławieństwo – przytuliła go.
Po chwili zniknęli. Kotori zdążyła nam tylko pomachać. Gdy spojrzałem na Inukai’ego, zobaczyłem łzy na jego policzkach.
 -Wracajmy już – szepnął.