czwartek, 25 maja 2017

Rozdział #38

Zerknął na mnie trochę zaskoczony.
 -Pamiętasz, gdy mówiliśmy o naszych snach? Każdej nocy spotykam nimfę nad jeziorem. Ma na imię Kanatris. Myślę, że mogą mieć coś wspólnego.
Sylf stał przed Fabianem i patrzył mu w oczy.
 -Co jej zrobiłeś? Samel nie ma nic do powiedzenia... jest tak jakby nieobecny.
 -Ona... wiedziała za dużo o Ghalirku. Nie chciała współpracować, nie zostało więc nic innego niż...
Urwał. Chyba rozmyślał wszelkie drogi ucieczki. Zacisnął pięść i wymierzył cios w Robina. Duch powietrza gładko ominął rękę.
 -Niż? - Zawiesił głos.
Milczał, więc powoli wykręcał dłoń. Zdusił w sobie ból.
-Jadeitowy szlak - Szepnął po chwili.
Puścił go. Powoli pokręcił głową.
 -Jesteście gorsi, niż myślałem... liczyłem na to, że w końcu ją znajdę, po dwóch latach, a ty teraz mi mówisz, że ona jest skazana na wieczną tułaczkę po czyiś snach? - Z trudem powstrzymywał złość.
 -Znajdziesz sobie inną - Odparł. - Dziewczyn akurat wam nigdy nie zabraknie, więc daj mi spokój.
Chwycił go za twarz. Ponowny błysk złotych płomieni. Oddychał głębiej.
 -Ona była jedyną - Warknął.
Zaczął piszczeć. Zasłoniliśmy uszy, ale Fabian tylko rzucał się w konwulsjach bólu.
 -Nie zasługujesz nawet na śmierć - Upuścił go na ziemię. - Powinienem cię torturować do momentu, w którym nie zaczniesz błagać o Jadeitowy szlak. Obiecuję ci to.
Kopnął go jeszcze raz w brzuch i spojrzał na nas. Uśmiechnął się. Znałem ten uśmiech, ale nie wiedziałem skąd. Podszedł do nas.
 -Nic tu nie zaszło, prawda? - Powiedział, odgarniając grzywkę ruchem głowy.
Wziąłem głębszy wdech.
 -Kanatris... ona jest u mnie - Położyłem rękę na swojej piersi.
Wziął głęboki wdech.
 -Ona jest dla mnie wszystkim, ale... nie mogę ci jej odebrać.
 -Dlaczego?
 -Możesz nie przeżyć, albo stracić pamięć. Nie chciałaby tego, ty również.
Spojrzał na Inuka'ego. Jego oczy błysnęły czerwienią.
 -Straciliście kogoś ostatnio, prawda? - Powiódł po nas wzrokiem.
Towarzysz cofnął się o krok.
 -Spokojnie. Czeka was jeszcze niejedno zaskoczenie - Uśmiechnął się.
Zaczął zanikać.
 -Czekaj - Szepnąłem. - Kim była dla ciebie Kanatris?
 -Kimś więcej niż przyjaciel... mieliśmy być razem, ale... - Westchnął, pogrążony we wspomnieniach.
 -Czym jest Jadeitowy szlak? - Dopytał Inukai.
 -Dokładnie, to ciężko powiedzieć - Odparł. - Inaczej kraina snów. Możemy tam trafić samodzielnie, lub... zostać zesłani.
Po moich plecach przebiegł dreszcz. Robin posmutniał, ale po chwili uśmiechnął się do swoich myśli.
 -Może jeszcze się spotkamy - Zasalutował lekko.
 -Mamy u ciebie dług.
Roześmiał się. Jego głos była ostatnią rzeczą, która po nim została.
 -Wracajmy - Klepnął mnie w plecy.
Las ponownie zaczął śpiewać. Szum liści, ćwierkanie ptaków, trzask patyków. Robin rozbudził we mnie ziarenko nadziei. "Może nie wszystko stracone? Mamy jeszcze szansę"- Wlepiłem wzrok w czyste niebo.
 -Myślisz, że można odzyskać kogoś z Jadeitowego szlaku? - Spytał Inukai.
 -Robin mówił, że można przez to stracić pamięć i  jest bardzo bolesne, więc...
 -Ale w bezbolesny sposób, bez skutków ubocznych.
Wzruszyłem ramionami. Spojrzał na mnie.
 -Tu może chodzić o Kotori, Rin. Wzruszenie ramionami nie pomoże, chcę ją uratować...
 -Spokojnie. Wszystko jest pod kontro...
Chwycił mnie za ubranie i przygwoździł do drzewa.
 -Pod kontrolą?! Czyją, co?! - Wykrzyczał mi w twarz.
Zaskoczył mnie tym ruchem. Ponownie za jego plecami pojawiły się te ciemne płomienie.
"Jego aura?"
 -Słucham - Warknął.
 -Po zapachu rozpoznajesz moje wspomnienia. Wąchasz, ale nie czujesz, radziłbym...
 -Widziałem je, idioto. Myślisz, że to starczy?!
 -Nie ma natychmiastowego efektu, wiem. Powinniśmy czekać.
 -Jak długo? Aż zostaną po niej kości?
 -Na razie powinniśmy porozmawiać z Blanką. Ona żyje tu dłużej od nas -Wyrwałem się z uchwytu.
Pozostał trochę w tyle.
 -Idziesz? - Odwróciłem się do niego, po kilku metrach.
Wyglądał jakby się zastanawiał, ale ruszył. Nie dogonił mnie, potrzebował spokoju w sumie, ja również.
W osadzie kręciło się kilka osób. Blanka, jakiś chłopiec, Higuchi i chyba ktoś jeszcze.
 -Rin, tak? - Zagadał starszy mężczyzna.
Skinąłem głową.
 -Pomożesz mi przy składaniu trumny?
 -Niech pan prowadzi.
Skrzywił się lekko.
 -Przejdźmy na ty, takie uprzejmości są według mnie bezsensu.
 -Dobrze.
Poszliśmy w stronę jego domu. Kątem oka dostrzegłem Inukai'ego, rozmawiającego z Blanką. Uśmiechnąłem się pod nosem.

 -Wymiary pobrały dziewczyny. Trochę jej szkoda. Ładna, mądra, uprzejma. Współczuję Inuśkiemu.
 -Przepraszam, ale komu?
 -No Inukai'emu. Nie byli razem? Zabawne - Prychnął wesoło.
Uśmiechnąłem się lekko zbity z tropu.
 -On też pomocny, ale taki nie gadatliwy. Trzymaj - Podał mi pudełko z gwoździami i młotek.
Siedzieliśmy w szopie za jego domem. Higuchi był pięćdziesięcioletnim mężczyzną z siwymi pasemkami włosów. Nucił coś pod nosem, czasem o coś spytał.
 -Jak jest po drugiej stronie? - Spytał w pewnym momencie.
 -Ostatnio spokojnie, ale w każdej chwili może się to zmienić. Mamy wiele kultur i religii, co czasem powoduje spore konflikty.
 -Myślałem, że jesteście mądrzejsi.
 -Nie rozumiem.
 -Religia. U nas politycy tak jakby jej zakazali. Są kościoły i inne takie miejsca, ale nie ma nauczania o niej w szkołach, duchowni nie mogą mieszać się w politykę i tego typu rzeczy. Stało się to kwestią bardzo indywidualną. I dobrze, bo przez pewien czas byliśmy na skraju potężnej wojny.
Zachichotał krótko.
 -Teraz tylko bierzemy od was część sztuki pod każdym względem. Nadrabiamy wszystkie epoki. Czasami jest naprawdę śmiesznie, ale czujemy się szczęśliwi. Aczkolwiek większość.
Usłyszałem hałas na zewnątrz. Po chwili, pukanie do drzwi.
 -Otworzę - Położyłem pudełko na miejscu, którym siedziałem.
Stał w nich chłopiec.
 -Daniel? - Zawołał Higuchi przez moje ramię.
 -Musisz do niej biec. Teraz - Wydyszał.
 -Kotori?
Kiwnął kilka razy głową.
 -Chyba to już się nie przyda - Uśmiechnął się.
Biegłem ponownie jak głupi przez całą osadę. Mieszkańcy patrzyli na mnie, niektórzy się uśmiechali.
Wpadłem do jej pokoju. Serce momentalnie przyspieszyło, oczy się ponownie zwilżyły. Zamrugałem kilka razy i złapałem dech. Przekroczyłem próg.
Przez okna wpadały promienie po południowego słońca. Na łóżku siedziała ona, skryta w ramionach przyjaciela. Gładził jej włosy, coś szeptał.
 -Bałam się. Było ciemno i zimno... byłam sama - Zacisnęła dłoń na jego plecach.
Spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się.
 -Dziękuję, Rin. Wiem co zrobiłeś - Szepnęła.
Inukai puścił ją. Podszedłem bliżej i odwzajemniłem uśmiech. Usiadłem obok.
 -Na szczęście nie znalazłaś się na Jadeitowym szlaku... - Westchnąłem cicho.
Pokiwała głową.
 -Jeszcze raz wam dziękuję chłopaki - Objęła nas ramionami.

środa, 17 maja 2017

Rozdział #37

Stałem przed drzwiami do jej pokoju. Inukai'ego tam nie było, wcześniej słyszałem jak wychodzi. Wziąłem głęboki wdech i nacisnąłem klamkę.
Pokój był skąpany w cieniu. Zasłony szczelnie okrywały okna, musiałem przymrużyć oczy, aby cokolwiek zobaczyć. Wyjąłem z kieszeni kulkę od Nivi, która nadal świeciła ciepłym blaskiem. Powoli podszedłem do ramy łóżka. Miała odkrytą tylko twarz i zapleciony warkocz z boku głowy. Odciągnąłem kołdrę do pasa. Westchnąłem i położyłem "prezent" od anielicy na jej mostku. Uśmiechnąłem się lekko i zakryłem ją. Tylko tyle mogłem zrobić.
 -Już nie mogę płakać... wyschnąłem w środku, nawet nie mam czym się pocić - Wyszeptałem. - Nivi, ona... odeszła. Nie wiem, czy coś ci mówiła, ale uciekła. To słowo bardziej pasuje. Mówiliśmy sobie, że razem znajdziemy Natsunę - Pokiwałem powoli głową. - Mam nadzieję, że dotrzemy do niej przynajmniej we dwóch. Nie znałem cię tak dobrze jak Inukai, ale zdążyłem cię polubić. Nie chciałaś wadzić, unikałaś kłopotów, ale gdy tylko się pojawiały popadłaś w jakąś panikę. Fakt, w części z nich uczestniczyłaś, ale brałaś na siebie całą odpowiedzialność. Po co? Nawet nie chciałaś, byśmy cię pocieszyli, albo przynajmniej nadstawili ramienia, w które mogłabyś się wypłakać, wykrzyczeć... co chciał ci zrobić Ghalirek? Eh, niestety już się nie dowiemy...
Spojrzałem w sufit.
 -Cóż... to chyba wszystko, co chciałem ci powiedzieć... jeśli potrafiłabyś, proszę, odwiedź nas w snach. Będzie miło. Naprawdę.
Uśmiechnąłem się jeszcze i wyszedłem.
 -Tylko tyle mogłem zrobić...
Pomimo pięknej pogody, nikogo nie było na zewnątrz. Nie dziwiłem się, a zwłaszcza dzieciom. Przechadzałem się powoli w stronę klifu. Nawet wiatr umilkł razem z ptasimi chórami. Po drodze spotkałem Inukai'ego. Coś trzymał między palcami i patrzył w wodę. Odwrócił się do mnie. Miał jeszcze bardziej zamglone spojrzenie niż zazwyczaj. Zamrugał kilka razy i zmierzył mnie wzrokiem.
 -Tu ją zobaczyłeś, nie? - Spytał.
"Potrafi wyczuć historię danej rzeczy po zapachu, huh?" - Skinąłem głową.
 -Kolejna osoba wykręciła się od Sonomaru. To niemożliwe - Mruknął.
Kolejne kiwnięcie.
 -Słyszałem twoje rozterki. Natsunie powiemy, co się wydarzyło i tyle... nie... aż tyle.
Machnął dłonią i obrócił mały patyk w palcach.
 -Daniel do mnie przybiegł. Był przerażony i blady jak ściana. Z trudem mógł ułożyć jedno zdanie. Został z Amandą, a ja pobiegłem... resztę znasz.
Odwrócił się z powrotem, a ja poszedłem między drzewa.
Cisza i zieleń. Słońce wpadało między liśćmi, tworząc plamy na ziemi. Nie wiedziałem dokąd zmierzam, pilnowałem tylko tego, aby się nie zgubić. Pomyślałem o tym śnie. O Urerze, Sonomaru i mamie. To nie było normalne. Kolejna istota, której nigdy nie chciałbym poznać. Urea... dziwne coś. Dziewczynką nie mogłem jej nazwać, a tym bardziej człowiekiem. Szedłem ze wzrokiem wbitym w ziemię, dopóki nie zdałem dobie sprawy, że wszedłem na polanę. Zamrugałem kilka razy. Coś tu było. Coś, ukryte jakimś zaklęciem. Czułem to. Przeszedłem się wokół pola. Niby nic nie widać, ale to tam jest. Zbliżyłem się do środka i wyciągnąłem dłoń. Kamień. Uśmiechnąłem się do siebie.
 -Reviage - Usłyszałem czyjś głos.
Odwróciłem się gwałtownie. ON.
 -Zgubiłeś się? - Lider Ghalirka uniósł brew.
Zacisnąłem palce na ścianie. Cała krew odpłynęła mi z twarzy, aby po chwili uderzyć z podwójną mocą. Milczałem, a on tylko westchnął i pokręcił głową.
 -Zabierasz mi frajdę z zabawy, tak nie można, wiesz? Nie łudź się, że puszczę cię wolno. Nie pozwolę, abyś uciekł. Wiesz zbyt wiele o świecie po drugiej stronie.
 -O co wam chodzi? Czego chcecie?
 -Jak się tam dostać? Jak tam jest? - Podszedł bliżej.
Przed nami powstała ściana ognia. Przewrócił oczami i rozdzielił płomienie.
 -Aleś ty problematyczny... Inukai - Spojrzał w kierunku lasu.
Mężczyzna wyszedł spomiędzy drzew. Widziałem za nim rozszalałe granatowo czarne płomienie (że co?!), ale nikt na nie nie zwracał uwagi.
 -Zacznijmy od początku. Jestem Fabian - Zaśmiał się.
Wystawił dłoń w moim kierunku na wysokość twarzy. Zatańczyły tam iskry.
 -Jak tylko się ruszysz, on zginie - Uśmiechnął się do siebie.
"No chyba nie" - Pomyślałem. - "Szybko, ten no... klif, rozlewisko, czy coś innego, woda! Szybko, no!". Rozejrzałem się. Fabian przeniósł na mnie spojrzenie na chwilę. Nie mógł mnie zabić, wiedziałem to, chociaż... zawsze zostawał Inukai.
 -Co tu się dzieje? - Rozniósł się kolejny, tym razem kobiecy głos.
Spojrzeliśmy w górę. Unosiła się tam półprzezroczysta syrena. Miała długie włosy, duże oczy i rybi ogon. Zamrugała kilka razy i zachichotała.
 -Szkoda, że nie widzicie swoich min. Gja ka ka ka ka! Przezabawne.
 -A mogłabyś zniknąć? - Uśmiechnął się krzywo bandzior.
"Że się wtrącę, ale wolałbym nie".
 -Kim jesteś...? - Szepnął Inukai.
 -Sylfem. Jakieś problemy jak widzę, hm?
 -Tak jakby... - Pisnąłem.
Fabian szybkim ruchem chwycił mnie za ramię i przygwoździł do ściany.
 -Nie, wszystko w porządku... naprawdę.
Jej oczy zapłonęły złotym płomieniem i... zniknęła.
 -Zatańczmy - Rozległ się jej, teraz zachrypnięty, głos.
Zaklął pod nosem. Puścił mnie i rozejrzał się. Zrobiłem krok w bok. Potem jeszcze jeden i kolejny, chwilę później biegłem do Inukai'ego.
 -Oni chcą się...
 -Wiem. Tego chcieli ostatnio - Przerwał mi szeptem.
Obserwował go czujnie.
 -Już jest w porządku. Możemy....
Przed nami pojawiła się ściana ognia.
 -Nie... nie tak łatwo mi uciec, oj nie. Te, Sylfie! Gdzie jesteś? Chciałeś tańca?! Czekam!
Towarzysz próbował rozdzielić przynajmniej wąskie przejście z płomieni. Nic nie pomagało. Sylf pojawił się obok nas. Przyłożył palec do ust.
 -Jestem Robin. Nie, nie jestem kobietą, ale mógłbym - Szepnął.
Zatkało mnie. "Nawet po roku, nie przywyknę do kilku rzeczy" - Rozdziawiłem lekko usta. Zachichotał. Przypatrzył się Fabianowi.
 -Pozwólcie, że się nim zajmę - Rozpłynął się w powietrzu.
Zasłonił mu oczy. Chciał się wyrwać, ale Robin zaczął śpiewać. Wysoko, wręcz piskliwie.
 -Przestań! Błagam! Zrobię wszystko, tylko przestań! - Wrzeszczał.
Płomienie zniknęły.
 -O, wszystko? Zatem powiedz mi... co zrobiłeś Kanatris, hm?
"K... Kanatris?! Co się tu..."
 -Ja nic, to wszystko przez tego, no Samela! On wtedy był na górze, ja naprawdę nic nie byłem w stanie...
 -Oj, nie kochasiu. Mogłeś więcej, niż myślałeś... Byłeś na trzecim miejscu, byłeś drugą osobą, którą Samel chciałby słuchać.
Staliśmy i słuchaliśmy tej ciekawej wymiany zdań.
 -Może powinniśmy...
 -Nie - Przerwałem Inukai'emu. - To w pewnej części dotyczy mnie.

poniedziałek, 8 maja 2017

Rozdział #36

Zabrakło mi tchu w płucach.
 -Przykro mi - Szepnęła. - Nie byliśmy już w stanie nic zrobić.
Dopiero teraz poczułem jak chłód przeszywa mnie na wylot. Zadrżałem.
 -Najpierw się przebierz, bo się przeziębisz - Spojrzała na mnie.
Kiwnąłem głową.
 -Czy mógłbym w tym czasie ją zobaczyć? - Wychrypiał Inukai.
 -Oczywiście, chodź to cię zaprowadzę.
Szliśmy korytarzem. Firanki falowały w oknach, a kolorowe ślady pomimo wszystko uśmiechały się ze ściany. Patrzyłem w ziemię. "To coś od Nivi... Senna włócznia? Nie, raczej by nie pomogła" - Pomyślałem. Było już za późno na cokolwiek. Czułem się podle. Gdybym tylko ją zatrzymał, albo chociaż kazał pomóc Kotori. Podniosłem wzrok. Stałem przed swoimi drzwiami z dłonią na klamce. Westchnąłem cicho i wszedłem do środka.
Zawinąłem się w kołdrę.
 -Trochę tu posiedzę i może wyjdę... może - Mruknąłem.
Usłyszałem czyjś głos. Dobiegał z pokoju obok.
 -Przepraszam cię... nie, po prostu czuję się winny...
"Inukai? Tak myślę."
 -Tamtego dnia mogłem ci podziękować i poprosić, abyś wróciła do domu. Ale nie wiedziałem, że na tak wygląda przejście. Potem jeszcze te pokoje, he he... od kiedy dostaliśmy się na drugą stronę, czułem jakbyś się ciągle bała, ale starałaś się nadal mieć uśmiech na twarzy, wszystkich ciepło przyjmować... - Urwał na chwilę. - W sumie dobrze, że poznaliśmy Nivi. Tylko co się mogło z nią stać... cóż, niestety nic nie może... sprawiedliwość, hm? Może to przez Sonomaru i Ghalirka? Tylko oni mogliby... nie wiem. Zbyt dużo mówię, wybacz.
Zamilkł na dłuższą chwilę.
 -To dosyć śmieszne. Po tamtej stronie, wierzyliśmy, że jeśli umrzemy, trafimy tutaj. A teraz? Gdzie jesteś? Wróciłaś do domu?... może się jeszcze spotkamy.
Możliwe, że po raz pierwszy i ostatni usłyszałem tyle słów wypowiedzianych od Inukai'ego.
Przewróciłem się na bok i zamknąłem powieki. Natychmiast zacząłem płakać. Łkałem, jęczałem, wyłem, ciągałem nosem.
 -Co powiem Natsunie? "Kotori nie żyje, bo jestem ofiarą losu nie potrafiłem powstrzymać jednej osoby"?! Jestem do kitu...
Nie ruszałem się przez dłuższą chwilę. Z boku wyglądałem jak nieszczęśliwy robaczek albo kokon.
 -Pamiętajmy o szczegółach. Są najważniejsze... opisy, opisy, opisy... powtarzajmy wszystko kilka razy, analizujmy, albo nie! Notujmy... notujmy... notujmy...
Znowu zaniosłem się płaczem.
 -Czyżbym histeryzował? O co mi chodzi? Muszę jeszcze pospać. Poukładać wszystko w głowie...
Wziąłem głębszy wdech.
 -Uspokój się. Po prostu. Nie może być już gorzej, nie?
Ciemność. Nic więcej, oprócz ciszy.
 -Hej, ofiaro!~ Ofiarko losu! - Usłyszałem piskliwy głos.
Nawet nie miałem ochoty się odwracać.
Stanęła przede mną jakaś postać. Była... krzywa. Jakby namalowało ją dziecko. Nierówne oczy, krótkie ręce, ale strasznie długie nogi i tułów, o dziwnym kształcie. Zamrugała kilka razy. Była feerią barw. Mogłem dostać oczopląsu, zwłaszcza, gdy się poruszała. Obejrzała mnie z każdej strony.
 -Gdzie jest Kanatris? - Mruknąłem.
 -Nieważne - Wystawiła mi fioletowy język (co to było?!). - Jestem Urea.
 -Aha, czego chcesz?
 -Poznęcać się - Wyszczerzyła białe jak kości kły.
 -O mój Boże - Poczułem dreszcze.
 -Ależ spokojnie, wiem, że masz dołka, więc... tylko ci pogorszę psychikę. Od kar cielesnych jest mój brat, mam nadzieję, że go poznasz - Oblizała się po zębach.
Wzdrygnąłem się.
 -Od czego by tu zacząć.... wylosuj kartę, sama nie mogę zdecydować - Wyjęła zza pleców talię kart.
Przetasowała ją szybko i wybrała kilka, rozkładając ją w wachlarzyk.
 -Czy może być gorzej? - Wzruszyłem ramionami.
Wyjąłem jedną z nich. Na niej był obraz mojej mamy.
 -Rin? Riin! - Usłyszałem jej głos.
Rozejrzałem się. Byłem w... domu. Stałem w drzwiach do mieszkania. Z łazienki wyszła ona. Miała oczy niebieskie jak ja, ale włosy - ciemniejsze, spomiędzy których wyglądały pierwsze siwe.
 -Mamo, już jestem! - Zawołałem i rozłożyłem ramiona.
Chciałem ją przytulić i unieść, jak czasami robiłem, ale przebiegła przeze mnie. Poczułem się trochę gorzej. Odwróciłem się. Stałem w wejściu. "Co do..." - Zamrugałem kilka razy.
 -Już jestem - Powiedziało drugie ja. Miało trochę wyższy głos.
 -Gdzie byłeś, co? - Założyła ręce na ramiona.
Obiegłem ich wokół, zamachałem ręką przed jej twarzą, ale nie było żadnej reakcji. Jednak nie moje ja, jakby obserwowało mnie kątem oka. Opowiadało, co się działo.
 -To, tak w dużym skrócie - Uśmiechnęło się nienaturalnie i rozłożył ramiona.
Mama pokręciła z niedowierzaniem głową i podeszła do tego skusiła się na przytulasa. Wydąłem wargę. "To miałem być ja" - Zmrużyłem oczy. Mama coś jęknęła. Moje drugie ja uśmiechnęło się jak... Sonomaru. To dziwne porównywać człowieka i gada, zwłaszcza, gdy chodzi o coś ludzkiego, ale ten uśmiech przypominał Kotori, gdy była przez niego opętana. Kotori... znowu ścisnęło mnie w sercu i gardle. Potrząsnąłem głową i zobaczyłem, że... kobieta leży we własnej krwi na podłodze.
 -M... mamo... - Szepnąłem.
Uklęknąłem przy niej, ale nic nie mogłem zrobić. Moje palce przenikały przez jej skórę. Uniosłem wzrok. Sonomaru w moim ciele, bawił się tamtym ostrzem. Uśmiechnął się triumfalnie, obracając nóż w dłoni.
 -Pamiętasz go? - Parsknął.
Tamtego dnia pierwszy raz widziałem, do czego jest zdolny ten świat.
 -Po co? - Warknąłem.
Wzruszył ramionami.
 -Głównie po to, abyś nie miał powodu do powrotu. Przecież wiadomo, że to ty. Najbliższa rodzina ma osiem godzin drogi, twój ojciec założył znalazł inną kobietę, z którą wiedzie szczęśliwe życie.
 -Skąd ty...
 -Wiesz, a najwidoczniej nie - Machnął ręką. - Gdy jesteś opętany, demon, anioł, czy inne coś, może bez ograniczeń grzebać ci we wspomnieniach. No chyba, że jesteś prawie jak Inukai, czyli nieustępliwy, asertywny, czasami agresywny, a nie taki pasywny jak taki malutki ty.
Wstałem. Łzy ponownie pokapały po policzkach.
 -Teraz mnie zabij. Zabij moją duszę, czy to coś, co z niej zostało.
Obraz Sonomaru, mamy i mieszkania pękł jak szkło.
 -Brawo ofiarko! Zapomniałeś, że to sen? - Urea wyszła spomiędzy kawałków szkła.
Coś warknąłem i poszedłem w przeciwnym kierunku. Karykatura nagle pojawiła się przede mną.
 -No i co dalej? Uciekasz od kłopotów, co?
 -Nie. Szukam rozwiązania - Chwyciłem ją za szyję.
Nadal się uśmiechała.
 -To nie szukaj go tutaj - Wycharczała.
Rzuciłem ją za siebie.
 -Mam dość. Wracam na zewnątrz.
 -Ale tam jest jeszcze więcej problemów.
 -Wolę problemy, niż twoje towarzystwo - Splunąłem obok i poszedłem przed siebie.

wtorek, 2 maja 2017

Rozdział #35

Zbudziłem się. Było naprawdę wcześnie. Poczułem łzę na policzku. Uśmiechnąłem się i jeszcze na chwilę zamknąłem oczy. Jeszcze nie chciało mi się wstawać, chociaż wiedziałem, że powinniśmy ruszyć dalej. "Natsuna nadal tam czeka" - pomyślałem. Ziewnąłem. Usłyszałem jakieś głosy, jakby śpiew. Wysunąłem się spod kołdry, ubrałem się i przemyłem twarz. Śpiew niósł się po korytarzu. Wyszedłem na zewnątrz. Pusto. Poszedłem w stronę ściany, przy której występowaliśmy wczoraj. Przejechałem po niej dłonią i westchnąłem. Głos nadal się niósł po placu i nadal nie widziałem jego źródła. Rozejrzałem się.
 -Pędzimy nadal przed siebie, opisując tylko powierzchownie, to co widzimy - Przeczesałem włosy dłonią.
Wysokie drzewa, zielone liście. Coś mi nie pasowało. Był październik, ale tu musiał być inny klimat, albo...
 -Inny miesiąc - Szepnąłem.
Poszedłem wzdłuż wydeptanej, wąskiej ścieżki. W pewnym momencie zaczęła się piąć w górę. Chyba opuściłem wioskę. Rozejrzałem się. Otaczała mnie tylko trawa. Spojrzałem w górę drogi. Była coraz mniej widoczna, ale na samym szczycie stała postać w białym płaszczu. To ona śpiewała.
 -Kim jesteś?! - Krzyknąłem.
Odwróciła się do mnie. Długie szare włosy, stalowe oczy i... ostrzejsze rysy twarzy. To była Nivi. Patrzyła na mnie trochę z góry. Rozłożyła skrzydła.
 -Niczego nie widziałeś - Mruknęła.
Wzbiła się w powietrze. Wbiegłem na górę. Leciała daleko i nie wyglądało a to, że wróci.
 -Czekaj! Dlaczego uciekasz?!
Nie odpowiedziała. "Nie będę się tak bawić, o nie" - Zmarszczyłem brwi.
W dolinie była woda. "A gdyby tak utworzyć słupy i do niej podejść?" - Przechyliłem lekko głowę.
 -Muszę spróbować - Wyciągnąłem dłoń.
Po chwili ujrzałem dużą kulę z wody.
 -Też się nada - Mruknąłem.
Wszedłem do niej. Nie pozwalałem, aby woda mnie otaczała. "No to lecim" -Skierowałem ją w stronę anielicy.
 -Czekaj, no!! Jeszcze nie skończyłem! - Wrzasnąłem.
Nivi leciała z zawrotną prędkością. Ciągle zmieniała kierunki lotu, a pióra, które czasami wypadały, zasłaniały kobietę.
 -Nie spocznę, dopóki cię nie dogonię! - Krzyczałem.
Czasem spoglądała przez ramię. Już nie była tą przyjazną anielicą. Gdyby wzrok potrafiłby zabijać... leżałbym martwy, nawet po ułamku sekundy.
 -Zostaw mnie w spokoju! - Zatrzymała się nagle.
Wyciągnęła dłoń  ku niebu.
 -Senna Włócznio, przybądź!
"At this moment Rin knew... he fucked up" - Jęknąłem cicho, ale nie ukazywałem swojego zażenowania.
Rozbłysło intensywne światło, które trochę mnie oślepiło. Syknąłem, ale nadal siedziałem w swojej bańce. Byliśmy na środku jakieś zatoki, otoczonej klifami i kamienistymi plażami.
 -Nawet jeśli przeżyjesz upadek, nie zdołasz wrócić. Dlatego proszę, rozejdźmy się w pokoju - Wymierzyła we mnie ostrze.
 -Nawet jeśli się zgodzę, coś mi zrobisz, więc rezultat będzie ten sam - Odparłem.
Uśmiechnęła się tajemniczo.
 -Zaskoczyłeś mnie. Zazwyczaj trzymałeś się z boku, pozwalałeś innym grać główną rolę. Taki lekki brak charakteru... a teraz, proszę jak się wyrywa! - Zachichotała.
Coś burknąłem.
 -Od razu, brak charakteru... - Bąknąłem.
 -A jak inaczej to nazwać? Byłeś taki... nijaki. "Nie chcę bójek, rozwiążmy to raz na zawsze, nie lubię cię, ale nie chcę cię mieć za wroga", tak to wyglądało, prawda?
Poczułem, jak coś we mnie pęka. Coś, co rosło od dłuższego czasu. Pomimo tego, nie odezwałem się słowem.
 -O co chi chodzi? - Szepnąłem. - Dlaczego uciekasz? Dlaczego zostawiasz Kotori? Chodzi o Ghalirka? Masz z nimi coś wspólnego?
Wzdrygnęła się.
 -Czyli jednak.... -Warknąłem. - Ciągle tak było? Może tak na prawdę spiskujesz z Sonomaru, co?!
To coś, było czystą NIENAWIŚCIĄ. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułem, że kogoś nienawidzę.
 -Nawet nie porównuj mnie do tych brudnych istot. To przez nie, musiałam uciekać. Nigdy nie poznasz tego, co czuje osoba, która straciła wszystko. Dom, ojczyznę, rodzinę, przyjaciół...
 -Chcesz ponownie to stracić? Nie wmawiaj mi, że nie polubiłaś Kotori. Przez te siedem lat, nie nawiązałaś żadnej więzi? Nie zżyłaś się z nią? Nic, ani trochę?
 -Obiecałam komuś, że jeśli wrócę na tę stronę... wrócę również do niego. Nie mogę nie dotrzymać słowa.
 -Nie mogłaś inaczej tego rozegrać? No nie wiem... porozmawiać z nami? Tamtego poranka nie widziałaś przerażenia w jej oczach... bała się, że to wróciło, w środku lasu po siedmiu latach, że musiało wrócić wtedy, gdy nic nie może nas spowalniać... bała się, że nas zawiodła, chcesz, zrobić to ponownie?
Wzruszyła ramionami.
 -To będzie wasz problem. Już zamknęłam ten rozdział.
 -Nie spodziewałem się po aniele takiej...
 -Znieczulicy? Za każdym razem, gdy usłyszycie słowo "anioł" widzicie piękne, wymuskane i skrzydlate istoty, które zawsze wręcz zliżą łzy z policzków nieszczęśników. Prawda jest inna, taka jaką widzisz, jakiej doświadczasz. Anioły zawsze miały ciężej. Nawet gdy już były przy tym nieszczęśniku, musiały do niego dotrzeć. To nie jest takie proste. Wielu ludzi od razu zakłada barierę na swoją psychikę. Nie chce mówić, może nawet dotkliwie zranić, lecz anioł nie może podnieść na ciebie ręki, nawet krzyknąć...
Włócznia zniknęła, ale Nivi nadal miała w ręku małą świecącą kulkę.
 -Po przejściu na tę stronę, obudziły się w was nowe umiejętności. Ty, potrafisz wyczuć każdego, kto za tobą idzie, nawet, gdy używa zaklęć. Inukai - Westchnęła. - Może za pomocą zapachu zobaczyć część historii tego przedmiotu, a Kotori... jak na razie milczy. Potraktuj to jako prezent pożegnalny.
Rzuciła w moją stronę kulkę. Poczułem jak tracę kontrolę nad wodą.
 -T...ty - Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku.
Patrzyła na mnie dłuższą chwilę, a potem odleciała.
Zamknąłem oczy. Wiatr rozwiewał włosy i trzepotał ubraniami. Ułożyłem się w pozycji embrionalnej. "Dam radę.... muszę..."- Zacisnąłem pięści.
Uderzyłem plecami o wodę. Po chwili wynurzyłem się. Byłem na środku zatoki.
 -CHOLERAAA!!!! - Wrzasnąłem na całe gardło.
Unosiłem się spokojnie jeszcze chwilę, potem sprawdziłem moje umiejętności. Działały.
 -Muszę tam wracać. Oni mogą o tym nie wiedzieć... - Mruknąłem, ponownie budując swoją bańkę.
Pędziłem w stronę klifu z niesamowitą prędkością. Poczułem, że mam coś w kieszeni. Kulka Nivi.
 -Może zadziała... - Szepnąłem.
Niedbale wylądowałem na ziemi. Byłem przemoczony do suchej nitki, ale miałem to gdzieś. Zbiegłem ze wzgórza. "Nie może być za późno! Nie może!" - Dyszałem ciężko.
Mieszkańcy wioski wiedli za mną wzrokiem. Zobaczyłem Inukai'ego. Również biegł. Nie musiałem pytać, co się stało. Doskonale wiedziałem. Spojrzał na mnie zaskoczony.
 -A ty co? Do jeziora wpadłeś?
 -Opowiem wam później - Odparłem, trzymając kurczowo kieszeń.
Wpadliśmy do domu Blanki cali zdyszani i czerwoni. Spojrzała na nas smutno. Pokręciła głową.
POKRĘCIŁA GŁOWĄ.