wtorek, 5 marca 2019

Rozdział #48

Wróciliśmy do siebie. Pomimo tego, że nie zabawiliśmy tam jakoś specjalnie długo, odczuwałem zmęczenie. Może to przez te wszystkie emocje? Kartka od Natsuny… czyli jest z nią w porządku. Ale do czasu. Czułem, że coś się może stać. Jej, albo z nią. Bałem się o to w głębi serca. Ciągle o tym myślałem. Usiadłem na zielonej wersalce w pokoju i spojrzałem na Hanao i Inukai’ego. Ten drugi również był pogrążony w zadumie, a lisek starał się do niego zagadać, oderwać od myślenia. Mruknąłem coś do siebie.
 -Inukai? – Chłopiec szarpał go za rękaw lekko. – No weeeź coś powiedz…
 -Hm? A tak, tak, słucham – spojrzał na niego, nadal nieco nieobecnym wzrokiem.
 -Co czujesz do Kotori? – Spojrzał mu głęboko w oczy.
Mężczyznę przeszedł widoczny dreszcz.
 -A… n… no wiesz… -odkaszlnął poddenerwowany.
Uśmiechnąłem się nieco nieświadomie. „Bardzo chętnie się temu przysłucham…” – poprawiłem się na kanapie.
 -Powiem wam tak… to trudne – westchnął. – Sam do końca nie wiem… jedno jest pewne. Nie pozwolę na to, aby Hisiek coś jej zrobił. Albo ktoś inny z tego „wesołego” panteonu…
„Dobrze rozegrane, bo nie odpowiadasz wprost. No ładnie, ładnie…” –pomyślałem.
Hanao przekrzywił lekko głowę.
 -A…ha… no dobra.
 -Spodziewałeś się innej odpowiedzi? Heh, nie dzisiaj młody, nie dzisiaj – Inukai podniósł się z materaca i spojrzał na mnie. – Rin wie o co mi chodzi, nie?
Puścił do mnie oczko i poszedł do łazienki.
W duchu przyznałem mu rację. Byłem w tej samej sytuacji. Co ja czułem do Natsuny? Czy to już była miłość? Nie… czułem, że muszę ją uratować, bo jej to obiecałem. Ale jej lekki pocałunek w policzek… to było to, czego potrzebowałem? Chciałem mieć ją już przy sobie i wiedzieć, że jest bezpieczna… może to zauroczenie? Albo bardzo wczesna faza miłości?
Nawet nie zauważyłem kiedy, Hanao usiadł obok mnie i zaczął się wpatrywać.
 -Kolejny zwieszony… ech, czy naprawdę uczucia są takie trudne? Zwłaszcza miłość wydaje się dla was trudna do przyswojenia – powiedział cicho.
 -Jak kiedyś znajdziesz kogoś i będziesz myślał, że ona może być tą jedyną, to zrozumiesz…
 -Ale ja kogoś takiego mam.
 -Kogo?
 -Sakurę.
Prychnąłem śmiechem. To jednak nadal dziecko. Ma czasami niezwykłe przejawy zrozumienia i sporej inteligencji, ale w strefie emocjonalnej to nadal dziecko.
 -Nie śmiej się ze mnie – warknął zirytowany.
 -Przepraszam – zdusiłem w sobie śmiech. – Po prostu nie zrozumiałeś do końca o co mi chodziło…
 -To mi wytłumacz.
 -I tu jest  problem – przeczesałem dłonią włosy. – To nie jest takie proste.
 -Coś w to wątpię – oparł się obok mnie, założył ręce na siebie i prychnął lekko.
Westchnąłem. „Nie mam żadnego doświadczenia w tych sprawach… byłem wiecznym singlem, nigdy się nie zakochałem na zabój” – spojrzałem w sufit.
 -Postaram się to wyjaśnić, ewentualnie dopytasz Inukai’ego, dobra?
Przytaknął.
 -Chodziło mi o taką miłość, której się nie czuje do członków rodziny… bardziej o taką, która po jakimś czasie może doprowadzić do małżeństwa, ale to nie zawsze. Rozumiesz tak mniej więcej?
 -Hm… raczej tak. Nie było to jakoś trudne do wytłumaczenia, tak szczerze.
 -W takim razie, czemu uważasz, że Sakura…
 -Bo tylko ona się nadaje na przywódczynię. Jest tą jedyną na to stanowisko, ale teraz będzie boginką. To nawet lepsze, niż tylko przewodzenie paru setkom osobom… teraz będą miliony… ale nadal uważam, że powinna wrócić do domu na parę dni. Jeszcze trochę i mamy też może nie być…
Położyłem mu rękę między uszami i pogłaskałem. „Nadal dziecko. Ale jak inteligentne… on to sobie poradzi w dorosłym życiu…” – uśmiechnąłem się lekko.
Inukai wyszedł z łazienki. Miał tylko ręcznik na biodrach. Ciekawie wyglądał z mokrymi włosami, zasłaniającymi część twarzy. Odgarnął je ruchem głowy. Odruchowo zasłoniłem się ręką i zauważyłem, że krople wokół niego zatrzymały się. No tak, przecież to woda. Skupiłem ją w jednym niewielkim bąblu i odesłałem do zlewu w łazience.
 -Co tam? – Spytał się mnie.
Wzruszyłem lekko ramionami.
 -Powoli – odparłem.
Skinął głową parę razy i odwrócił się do szafy.
Jego plecy zdobiła jedna, podłużna i dosyć spora, blizna. Uniosłem lekko brwi, ale o nic nie spytałem. Nawet bym nie musiał, bo wyprzedził mnie Hanao.
 -Ło, Inukai co to jest?! – Chłopiec zerwał się z wersalki i podbiegł do mężczyzny.
Westchnął cicho i wyjął jakiś stary, szary T-shirt i dresy.
 -No tak, nie opowiadałem wam tej historii… nie przepadam opowiadać jednej rzeczy dwa razy, ale… dla was mogę zrobić wyjątek. Tylko dajcie mi się ubrać.
Po dłuższej chwili usiadł między nami. Założył nogę na nogę i westchnął.
 -Tą piękną szramę sprezentował mi mój starszy brat z dziesięć lat temu. Miałem wtedy siedem lat, brat z osiemnaście. Kłóciliśmy się na okrągło, dzień bez darcia kotów był dniem straconym. Pewnego dnia zostaliśmy wysłani do parku na spacer, abyśmy nie męczyli wszystkich w domu. Oczywiście w drodze pożarliśmy się niesamowicie. Jako mały gejzer energii, musiałem się wyżyć, a brat był najbliżej, więc się na niego rzuciłem z pięściami. Odepchnął mnie, a gdy chciałem uderzyć drugi raz… brat zrobił unik i przejechałem się na plecach po zboczu. Musiał wystawać tam jakiś konar o który zahaczyłem. To był ostatni dzień, gdy go widziałem.
Podrapał się po tyle głowy.
 -Taa… i to tak w sumie cała opowieść… - westchnął.
 -A teraz jak się spotkacie, to jak…
 -Cóż, nie mam do niego wyrzutów. Wręcz przeciwnie. Po tym wszystkim zacząłem się uspakajać i panować nad emocjami – przerwał mi. – Więc, cóż… na pewno będzie morze łez. Z mojej, jak i z jego strony. Widzenie w śnie, a widzenie w rzeczywistości, to bardzo odmienne rzeczy. W każdym razie, teraz twoja kolej Hanao na prysznic.
Lisek wychylił się i spojrzał na niego błyszczącymi oczami.
 -Jak ja cię szanuję Inukai – zamachał ogonem energicznie.

Patrzyłem w ciemny sufit. Było już późno, ale nie mogłem zasnąć. Miałem teraz jeszcze więcej myśli, których nowa część narodziła się podczas kąpieli. Wszystko się mieszało i tłukło w mojej zmęczonej głowie. Chciałem tylko zasnąć, a dostawałem rozrobioną papkę myśli, którą musiałem jakoś ubić w sensowny kształt i ją tak uchować. Przewróciłem się na lewy bok, aby być twarzą do ściany.
 -Ej, Rin.
No tak, najmniejszy ruch był opłacany trzęsieniem całego łóżka.
 -Przepraszam Inukai, chciałem delikatnie.
 -Nie szkodzi, chodziło mi o coś innego.
 -Słucham w takim razie.
 -Jak zazwyczaj się uspokajasz przed snem, jeżeli za bardzo myślisz o Natsunie?
Westchnąłem.
 -Tutaj jest mój problem, bo wtedy nie mogę zasnąć. Patrzę się w jeden punkt i zasypiam z samego zmęczenia, niżeli woli. A co? Coś cię trapi?
 -Nie mogę przestać myśleć o Kotori. Wiem, że jest tam na pewno bezpieczna, ale się boję, że usunięcie Włóczni może nie być takie proste…
 -Rozumiem. W sumie masz rację. Co wtedy? Ech, myślę, że nie powinniśmy teraz o tym myśleć, chociaż wiem, że to tak nie działa…
 -Po prostu boję się o nią… że jej nie zobaczę… -szepnął.
Głos mu się załamał lekko. Wziął głęboki wdech i milczał.
 -Też się tego obawiam, gdy myślę o dziewczynach… zwłaszcza o Natsunie… w końcu obiecałem jej, że ją odnajdę…
 -Wiesz co Rin? Bardzo cię szanuję. Nawet podziwiam, że w sumie wszedłeś w ten świat bez jakiegokolwiek przygotowania i po prostu dążysz bez względu na wszystko do odnalezienia jej…
 -Myślę, że popisałem się częściowo głupotą. Właśnie przez brak przygotowania… ale będąc szczerym, też cię podziwiam na swój sposób. Potrafisz wiele przyjąć i dać radę w najróżniejszych sytuacjach… do tego, nie masz problemu z posługiwaniem się żywiołem… ale to już kwesta jak długo go posiadasz… w każdym razie, okazałeś się być bardziej ludzki, tak myślę.
 -Co masz na myśli?
 -Na początku uważałem, że jesteś strasznie oschły i zupełnie bez emocji w stosunku do wszystkich… ale teraz tak myślę, że wtedy nie spuszczałeś gardy, bo się bałeś tego wszystkiego. Tych zmian i tak dalej…
Zaśmiał się cicho i ciepło.
 -Pewnie masz rację, nie zaprzeczam… dzięki Rin, za rozmowę.
 -Nie ma za co. Mogę tylko jeszcze jedno pytanie zadać?
 -Raczej tak.
 -Skąd wiedziałeś o Fratmalii i skąd wziął się pomysł na te wszystkie spotkania?
 -Hm, dostałem kiedyś list. To było może pół roku temu. Była tam mapa i prośba o organizacje takich spotkań. Podjąłem się tego, nieco z nieufnym podejściem, ale trzymałem się instrukcji z koperty… kosa była moim dodatkiem.
 -Brzmi ciekawie.
 -Dla mnie była to zwykła zabawa. Taka tam maskarada, poudawanie kogoś nieco bardziej innego. Ale to wszystko dawało efekty, zdobywanie i rozwijanie umiejętności, nowe znajomości… do tamtego dnia było wszystko w porządku, a potem wszystko spaprałem…
 -Ale przecież wiemy, że to był Sonomaru…
Wychyliłem się poza ramę i spojrzałem na niego. Również na mnie patrzył. Pomimo ciemności, widziałem, że błyszczały mu się oczy.

W końcu zasnąłem. Znalazłem się na swoim, dobrze znanym polu przy jeziorze Kanatris. Nie miałem ochoty się ruszyć, więc leżałem i patrzyłem, jak chmury suną leniwie po niebie. Westchnąłem pełną piersią i przeturlałem się po polnej trawie. Naprawdę, nie chciało mi się wstawać.
 -Rin, gorzej ci? – Usłyszałem głos nimfy.
 -Może trochę, kto wie – Usiadłem wyprostowany.
 -Nie było dzisiaj tu Natsuny… nudziłam się trochę…
 -Nie było?
 -No mówię, że nie.
Wstałem i podszedłem do brzegu jeziora.
 -Powinienem się martwić?
Wzruszyła ramionami.
 -Myślę, że powinieneś spróbować pójść na jej plażę. Jeżeli ci się uda, to może ją spotkasz.
 -A jeśli nie?
 -To może mieć gorszą noc. Problem z zaśnięciem, czy coś. Myślę, że nie ma powodu do dużych zmartwień.
Skinąłem głową kilka razy.
 -I tak spróbuję – mruknąłem.
 -Powodzenia w takim razie i ją pozdrów, jeśli ci się uda.
 -Dzięki i pozdrowię – odwróciłem się i poszedłem szybkim krokiem tam, gdzie zazwyczaj była plaża.
Oczywiście z mojego szybkiego tempa nic nie wyszło, bo po paru metrach rzuciłem się w pogoń. Odczuwałem za silny strach, czy nawet panikę. Nie potrafiłem powiedzieć dlaczego. Po prostu się bałem. Najpierw list, potem jej zniknięcie. Biegłem nadal przed siebie. Problemy ze snem? To nie mogło być to. Może Elkie coś… nie, nie…
W końcu musiałem się zatrzymać. Byłem głęboko w lesie. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i upadłem na kolana. Zacisnąłem dłonie na ściółce. Nie było jej. „Gdybym tylko mógł wiedzieć, czy wszystko jest w porządku… wiedziałem, pewnie bogowie już podjęli jakieś działania… a co jeśli faktycznie Elkie została złapana na przemycie listu? Boję się… pomocy…” – Poczułem jak po policzkach spływają strumienie łez. Wstałem. „Rin, przestań być taką miękką fają. Czas na bycie męskim” – powoli podniosłem się na nogach. „Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze” – powtarzałem sobie. Nagle wrzasnąłem na całe gardło. Nie kontrolowałem tego w pełni, ale byłem tego świadomy. Złapałem oddech. Zamrugałem parę razy i prawie natychmiast otrzeźwiałem. Wróciłem powolnym krokiem do Kanatris. Może trochę naokoło… potrzebowałem spędzić ten czas tylko i wyłącznie ze sobą.

Obudziłem się zmęczony i nadal pełen obaw w sercu. Nie podniosłem się od razu. Uspokoiłem oddech, wszystko jeszcze raz przemyślałem i dopiero wtedy mogłem dać znak życia, podnosząc się na łokciach. Hanao na wersalce nie było, zostały tylko wymięte koce. Spojrzałem na dolną pryczę. Spali we dwóch, ale Inukai nie był świadom obecności chłopca. Westchnąłem cicho i położyłem się jeszcze na chwilę. Jeszcze raz wszystko uporządkowałem. Wszystkie moje wczorajsze myśli i sen. Prawie widziałem proces ich układania na suficie. Zamknąłem oczy. Nie miałem snu. Tylko jakieś majaki. Kolorowe plamy na chwilę ułożyły się w postać Natsuny. „Przepraszam Rin. Wszystko jest dobrze…” – usłyszałem. Westchnąłem po raz kolejny. „Czyli jednak nic się złego nie wydarzyło… raczej… ech to myślenie rano nie najlepiej mi  idzie…”- pomyślałem. Podniosłem się z pościeli i poszedłem się przemyć, przymusić do bardziej trzeźwego myślenia.
Spojrzałem w lustro. Nadal nie oswoiłem się z wyglądem swoich uszu. Delikatnie je pomacałem. Nie potrafiłem się nimi posługiwać w pełni. Podrapałem się po policzku. „Czas się ogarnąć. Mam wrażenie, że trochę przesadziłem w tym lesie. Ale, to mi pomogło. W końcu z siebie to wyrzuciłem…” – spojrzałem sobie w oczy. Były takie jak zawsze. Może trochę mniej przestraszone i zmęczone. „Jak to było? Czas na bycie męskim? Heh… jestem ciekaw, co z tego wyjdzie… chociaż, jestem chyba na dobrej drodze…” – wytarłem twarz ręcznikiem. Przebrałem się i wyszedłem z łazienki.
Inukai stał przy otwartym oknie i patrzył w dal. Hanao leżał zawinięty w kołdrę i pościel. Podszedłem do mężczyzny i po chwili namysłu klepnąłem go w ramię.
 -Hej – powiedziałem.
 -Hej – westchnął.
 -Jak noc?
Obrócił się do mnie i oparł się o parapet.
 -Szczerze, to nie najlepiej. Miałem dosyć chaotyczny sen. Czułem się zagubiony. A potem przyszedł Hanao i starałem się zasnąć po raz kolejny. Także bywało lepiej…
 -Rozumiem…
Rozległo się pukanie do drzwi.
 -Otworzę – spojrzałem w stronę wyjścia.
Był to Hisui. Uśmiechnął się lekko na mój widok.
 -Dzień dobry drugostronnicy~
 -Ta… dobry… - Inukai podszedł bliżej.
 -Kotori czeka na was na dole, ale zanim to… trochę porozmawiamy – wślizgnął się do pokoju.
Spojrzał na Hanao.
 -Sakura chciała z nim jeszcze omówić parę spraw, więc wróci ze mną.
 -A gdzie jest…
 -Shinimaru? Oj, Iniek, Iniek… nie znasz takiego powiedzenia „kac morderca nie ma serca”?
 -A no tak… czego innego mogłem się spodziewać… -założył ręce na siebie.
 -No i też zaraz po dostaniu się na górę wzięli się do roboty. Chciała mieć to jak najszybciej za sobą i wrócić… dlatego jest troszkę nieprzytomna, ale właściciel się nią zajmie. Odpocznie trochę i będzie w porządku.
 -Zatem, o czym chciałeś…
 -Czy to nie logiczne, skażony? – Przerwało mi bóstwo.
Zamknąłem usta. No tak. Cicho zamknąłem drzwi.
 -Coś ty taki ostry dla Rina? – Inukai usiadł na wersalce.
 -Nie ufam mu, to tyle - lamia zaplotła palce na karku.
Przyjaciel westchnął.
 -A tak to rzuciłbyś się w objęcia swoich fanek, nie?
 -Dopóki nie wyczułbym skażenia krwią demona, to oczywiście - delikatnie oblizał wargi.
 -Uważasz zatem, że ludzie nie są w stanie nic zrobić?
Wzruszył ramionami.
 -Posłuchaj, jeżeli uważasz, że wiesz coś o bóstwach i bogach w tym świecie, to już ci mówię, że się mylisz. Nie mieszkasz tu jakoś długo, jeszcze nie przywykłeś.
 -Powiem ci tylko tyle, że Ghalirkiem dowodzili ludzie, nie demony.
 -Mieszasz, mieszasz, mieszasz. Ghalirek szkodził ludziom i mi, nikomu więcej. Demony potrafią zniszczyć strefę ludzką, jak i boską. Nie mają granic. Nawet opętani nie byliby w stanie nic mi zrobić. Dlatego zakażają innych swoją krwią. Niektórzy od tego umierają, aby stać się demonem po śmierci, a inni są jak ten tutaj – wskazał na mnie ręką.
 -Czyli jestem w stanie jakoś wam zaszkodzić…? – Wtrąciłem cicho.
Spojrzał na mnie. W jego zazwyczaj beztroskich, bursztynowych oczach, przemknął jakiś błysk lekkiej odrazy.
 -Ty nie wyglądasz na jakoś wyjątkowo groźnego. Zabiłbyś człowieka?
Przeszedł mnie dreszcz. Poczułem dłoń Inukai’ego na ramieniu.
 -O co ty chcesz go posądzić? Rin i morderstwo kogokolwiek? Musiałby działać bardzo pod presją, aby coś takiego zrobić… gdyby zostały rozegrane tutaj Igrzyska śmierci, Riniek na pewno… wybacz mi stary, muszę to powiedzieć, ale bądźmy szczerzy, odpadłbyś prawie od razu.
 -Nie ma za co, Inukai, masz rację – uśmiechnąłem się lekko zakłopotany.
„No tyle z bycia męskim”- przemknęło mi przez myśl.
Hisui przyjrzał mi się i westchnął po chwili.
 -No dobra, faktycznie wyglądasz jak zwykła, niezdarna bułka, a nie maszyna do zabijania…
 -Czyli teraz będziesz przeginać w drugą stronę, huh? – Inukai starał się trzymać nerwy na wodzy.
Lamia zachichotała cicho. Spojrzał na mnie ponownie, tym razem, nieco przyjaźniej.
 -Przyszedłem pogadać o waszym celu podróży i tak dalej. Ale tak na was patrząc i słuchając waszych rozmów, to raczej nic nie kręcicie, więc dam wam spokój. Ogarnijcie się i chodźcie na dół, bo może się niecierpliwić~
Zauważyłem, że Hisui potrafił dosyć szybko zmieniać nastrój i nastawienie. „Może to i lepiej w stosunku do mnie… tak długo jak nie będzie się działo nic dziwnego, w co zostanę zamieszany, to będzie bardzo dobrze… o czym ja myślę, przecież nic takiego się nie wydarzy…” – odprowadziłem spojrzeniem lamię, wychodzącą z pokoju.
 -Raany, ale się ciebie uczepił… dziwny typ.
 -Może miał jakieś nieprzyjemności w przeszłości związane ze skażonymi? – Oparłem głowę na dłoni.
 -Niewykluczone – Inukai wyjął ubrania i poszedł do łazienki.
Hanao nadal spał. Nie budziliśmy go i zeszliśmy na dół.

Kotori siedziała w fotelu na dole i popijała herbatę z Marco. Zauważyłem, że ma parę plastrów na twarzy i obandażowane dłonie. Podniosła wzrok z nad kubka i uśmiechnęła się do nas. Była jeszcze bledsza niż wcześniej.
 -Dzień dobry chłopcy – podniosła lekko rękę.
 -Co ci się stało? – Inukai podszedł do niej szybciej.
 -A, to… to nic takiego…
 -Musieliśmy jakoś sprawdzić, czy umie się posługiwać Włócznią… mnie też się ten pomysł nie podobał, ale cóż, nie mieliśmy innego wyjścia.
 -Czyli co zrobiliście…?
 -Poszliśmy na Osiedle konkursów i tam stoczyła parę pojedynków… w sumie to tylko jeden, bo po tym straciła wszelkie siły… demon trzeciego poziomu, z pięciu możliwych, mógł być faktycznie zbyt trudny do po…
 -Mówiąc inaczej, naraziliście jej życie i to dosyć poważnie, bo aktualnie skacowany bożyna nie miał lepszego pomysłu?
 -Cóż, zazwyczaj tak przebiegają wszelkie procedury… tylko Shinimaru dał zbyt wysoki poziom przeciwnika…
 -Spokojnie Inukai – pogłaskała go po dłoni – wiedzieli co robią, a że Sakura tam była, to z łatwością mi pomogła.
Pogładził jej włosy i westchnął.
 -No dobra, jak tam chcecie… grunt, że dała radę wrócić w całości… jak ja mam wierzyć w takich bogów, naprawdę… - wymamrotał.