piątek, 11 sierpnia 2017

Rozdział #42

-Ile razy czytałaś o przyzywaniu Hisui’ego, co? Nie mam zamiaru ponownie się z nim kłócić, kto zabierze tego śmiertelnika.
 -Nie denerwuj się bracie. Sakura chciała, abym ja go wziął, więc…
 -Przypominam tylko, że najpierw wyzionął ducha, a potem był rytuał. Logicznym jest, że to ja przejmę jego duszę. Ciało  sobie możesz wziąć. Wykujesz sobie z tego filiżankę, czy…
 -Chciałbym, abyś wiedział, że jeżeli dusza nie jest pod moją kontrolą, ciało nie może należeć do mnie.
 -To już nie mój problem.
Otworzyłem oczy. Nadal znajdowaliśmy się na polanie. Trochę bolała mnie głowa, od upadku na ziemię. Dźwignąłem się na łokciach i ujrzałem Sakurę i jeszcze dwóch mężczyzn.
Jeden z nich był lamią, ubraną w zielone kimono z szerokimi rękawami. Miał bursztynowe oczy, długie, ciemne paznokcie i zielonkawobiałe włosy, upięte w wysoką kitę, a dwa pasma z przodu głowy owinięte granatową taśmą. Jego cera była wręcz nieskazitelnie biała, a łuski błyszczały w świetle słońca przyjemną zielenią. Spojrzał na mnie i uniósł jedną  brew.
 -Kim oni są? – Spytał.
Mówił teatralnym szeptem.
 -Nie powinno cię to interesować – Odparła lisica.
 -Nie wykręcaj się od rozmowy, gadzie! – Drugiemu z rozmówców spadł kaptur.
Gdyby ktoś mógłby połączyć Sutiku i Inukai’ego… on byłby tego wynikiem. No, może nie do końca. Oklapłe królicze uszy były nieco jaśniejsze od kruczoczarnych, pół kręconych włosów. Długa, ciemna szata z kapturem, reagowała na każdy ruch.
 -Pamiętaj, że gady potrafią połknąć całego króliczka – Syknął, najprawdopodobniej Hisui.
Cofnął się o krok.
 -Czy ty mi grozisz? Grozisz samemu bogu śmierci? Ty, jakieś bóstewko praktycznie znikąd?
 -Nie jestem znikąd. Reprezentuję praktycznie tę samą rodzinę, co ty, Shinimaru. Przypominam ci jeszcze tylko, że ostatnimi czasy jestem bardziej pożądanym „towarem” wśród fanek.
„Fanki? Wśród bogów i bóstw? Co to ma być? Czy nie jest przypadkiem chore?” – Pomyślałem.
Sakura powoli wycofywała się.
 -Wiecie… skończcie tę kłótnię, a ja może skoczę po  ciastka…
 -Zostajesz – Warknął Shinimaru, nawet na nią nie spoglądając. – Mam jeszcze z tobą do pogadania…
 -Shiniek, ty chyba oszalałeś? Już mi nawrzucałeś, w pięty mi poszło, że ho ho, więc.…
 -Nie o to chodzi. Akabe o to prosił.
 -Staruszek? Weź powiedz mi to teraz i będę się zmywać, bo nie lubię siedzieć w wirze kłótni, która mało mnie interesuje.
Spojrzał na mnie i po chwili przewrócił oczami.
 -Dobra, powiem to głośno, bo gadzina też musi to usłyszeć. Akabe przechodzi na emeryturę za jakiś czas i…
 -Będę pełnoprawnym bogiem? No w końcu!
 -Dlatego musisz się dostać z któregoś z miast centralnych.
Ogon lisicy zamiatał ziemię z podniecenia.
 -No to pójdę. Znając go już powiadomił Tiję.
 -O rany, co… - Mruknął znajomy głos.
Inukai. Półleżał na trawie i masował skronie. Spojrzał na Shinimaru.
 -Co ja tam ro… nie, jestem tu, Rin?
 -Słucham cię – Odwróciłem się do niego.
 -Okej, czyli on jest…
 -Bogiem śmierci. Miło mi – Rzucił oschle.
Trwała tam walka na spojrzenia. Sakura cofała się powoli.
 -Skoro to wszystko, czego ode mnie chcieliście…
Hisui nagle zaczął się śmiać. Głośno i szczerze.
 -Ach, Shiniek, Shiniek… niby jesteś starszy ode mnie, ale takiś emocjonalny jak pięciolatek –Powrócił do szeptu. – No cóż, tylko dlatego, że mnie dzisiaj rozbroiłeś, możesz wziąć sobie tego trupa. Narka braciszku~!
Pstryknął palcami i rozpłynął się w powietrzu. Króliczy Inukai westchnął głęboko.
 -Też się będę zbierał – Narzucił kaptur na głowę. – Pamiętaj, gdy trafisz do centrum, mają cię skierować…
 -Do osiedla konkursów, wiem wiem – Machnęła dłonią. – Daj ciastka.
 -Co?
 -Wiem, że zawsze masz je przy sobie – Nałożyła ręce na ramiona.
 -Niech ci będzie… masz – Rzucił do niej mały płócienny worek.
 -Dzięki, Shini~! Dobra chłopaki, wstajemy i zwijamy się do Ostojki. –Odwróciła się do nas.
Popatrzyłem po sobie z Inukai’m. Nagle Kotori zerwała się z ziemi z krótkim krzykiem. Rozglądała się rozbieganym wzrokiem po okolicy. Bóg śmierci odwrócił się do niej.
 -Nie ma za co – Szepnął chrypliwie.
Wokół niego zerwało się tornado z kruków i innego ptactwa. W ten sposób zniknął razem z truchłem.
 -Co się stało? – Spytałem, wstając.
 -Wyjaśnię to, gdy będziemy wcinać ciacha – Lisica uniosła triumfalnie łup.

Wracaliśmy w ciszy. Może nie licząc Sakury, która coś nuciła pod nosem. Kotori szła trochę przygarbiona. Ja natomiast próbowałem wszystko poukładać. Mają tak jakby dwóch bogów, którzy zapewniają nam wędrówkę na drugą stronę. Właśnie, co dla nich jest Hadesem? Skoro Jadeitowy szlak jest pewnego rodzaju rytuałem, to co jest po śmierci takiej „normalnej”? Każde bóstwo może awansować na boga? Jak zwykle zbyt wiele pytań, ale może tym razem będzie więcej czasu na odpowiedź? Ukradkiem spojrzałem na Sakurę. „Z tego, co usłyszałem i zrozumiałem, odprowadzi nas do Ostoi Wiatru. Ile może nam to zająć? Musiałbym spojrzeć na mapę, która… teraz służy za zakładkę do »Kolorowych Cieni«, hm” – Pomyślałem. Wtedy poczułem jak coś ciągnie mnie na bok. Inukai.
 -Uważaj, bo w drzewo wleziesz, filozofie.
„Hę?”.
Faktycznie, prawie miałem bliższe spotkanie z brzozą.
 -Dzięki – Powiedziałem.
Coś odparł w odpowiedzi. Kotori popatrzyła na niego pustym, wręcz matowym wzrokiem. Pogłaskał ją po głowie.
 -Nie ma czym się smucić, srebniutka – Lisica wzięła się pod boki.
-Srebniutka? – Spytała.
 -No, szary kojarzy mi się ze srebrem… no i jeszcze z platyną, glinem, irydem, palladem…
 -Dobrze, rozumiem.

Na spotkanie wybiegła nam Blanka i… Amanda.
 -Inukiś, gdzieś mi zniknął? Chciałam z tobą porozmawiać i wszystko ci wyjaśnić, że to nie…
 -Proszę, umilknij. Chociaż na chwilę, dobra? – Przerwał jej.
Zatrzymała się.
 -Chciałbym ci tylko powiedzieć, że za niedługo będziemy iść dalej. Tylko tyle.
Wzięła głębszy wdech.
 -Rozumiem – Odwróciła się na pięcie. –Powodzenia.
Blanka pokręciła z dezaprobatą głową.
 -Był u pani Hisui? – Spytało bóstwo.
 -Witamy zastępczynię poczciwego Akabe  - Wyciągnęła do niej dłoń. – Tak, powiedział o wszystkim. Nie widzę przeszkód, ale mam nadzieję, że nas jeszcze odwiedzicie, prawda?
Posłała do nas ciepły uśmiech.
 -Na pewno, proszę pani – Odwzajemniła go Kotori.
 -Kotori…? – Usłyszałem cichy głos Daniela. – Już idziecie?
Zagryzła wargę, ale nadal z lekkim uśmiechem kiwnęła głową. Chłopiec wyszedł spomiędzy drzew. Nie był bliski płaczu, ale trochę smutny. Podszedł do niej.
 -Będziemy z babcią o tobie pamiętać. Zawsze będziesz mogła do nas wrócić.
Kolejne kiwnięcie. Broda zaczęła się jej lekko trząść, tak jak dłonie, które zbytnio nie wiedziały, co ze sobą zrobić. Uklęknęła i przytuliła chłopca.
 -J… ja też o was nie zapomnę – Pisnęła. – Jeszcze tu wrócę, zobaczysz.
Załkała cicho.
 -Dziękuję – Wstała.
 -Trzymajcie się, a ty – Wskazał na Inukai’ego. – Masz się nią opiekować. Sprawdzę to potem.
 -Jak? – Wydusił z siebie zaskoczony mężczyzna.
 -Mam swoje sposoby, a jak nie; to coś wymyślę – Wyszczerzył się przebiegle.
Chłopiec wyjął z krzaków jej torbę.
 -W jednej z kieszeni masz coś od nas. Mam nadzieję, że się spodoba –Dodał.
 -Jesteś ode mnie młodszy, a jednak bardziej opanowany – Uśmiechnęła się przez łzy.
 -Do zobaczenia, drugostronnicy – Pomachał nam na pożegnanie.
Przewiesiła torbę przez ramię i otarła łzy. Daniela już nie było.
 -Chodźmy – Spojrzała na nas.
Coś rozświetliło jej oczy. Może łzy, może oznaka determinacji, nie mam pojęcia.

Usiedliśmy przy ławie, przed domem Blanki. Sakura wcisnęła się między mnie i Inukai’ego. Kotori poszła po jakąś miskę na ciastka. Położyła swój ogon na moich kolanach.
 -Głaszcz swojego wybawcę – Rzuciła.
 -Hę? – Wyrwałem się z chwilowego zamysłu.
Razem z oczami, przerzuciła ogon na drugą stronę.
 -Nie masz wyboru – Kącik jej ust zadrżał zawadiacko.
Inukai bez słowa zaczął gładzić sierść. To było dosyć dziwne, zwłaszcza, gdy jemu sprawiało to niesamowitą przyjemność.
 -Masz grzebień przy sobie? – Spytał.
 -Ty chyba nie na serio – Prychnęła.
 -A dlaczego nie?
 -W każdym razie, nie mam go. Został.
 -Szkoda – Westchnął, nie odrywając się od zajęcia.
 -On ma tak zawsze? – Szturchnęła mnie łokciem.
 -A to nie twój urok, czy coś tam innego? – Spytała nagle Kotori.
Stała za nami z talerzem. Miała trochę zaczerwienione oczy.
 -Gdyby to był mój urok – Machnęła dłonią i zawiesiła na chwilę głos. – To robiłby to, co ja chcę, a nie co on.
Spojrzała na dziewczynę.
 -Ups… -Położyła po sobie uszy.
Inukai oderwał wzrok od sierści.
 -Co się stało?
 -No, to urok został rzucony… na Kotori.
Lisica szybko zabrała ogon z kolan mężczyzny i zachichotała nerwowo.
 -N… no jeszcze nie nad wszystkim panuję i nawet sama nie wiem, jak długo się on utrzymuje… he he…
Mężczyzna wstał od ławy, a na jego miejsce wskoczyła dziewczyna i oparła głowę o ramię Sakury.
 -Lepiej wytłumacz, co się odwaliło w tym lesie – Przeczesał dłonią włosy.
 -No dobra – Nałożyła na siebie nogi. – Ghalirek był wielkim zakonem, który pojawił się siedemdziesiąt lat temu. Jednym z ich celów jest dostanie się na drugą stronę, czyli do was. Dwadzieścia lat potem ich wówczas jedenasty mistrz… jak on… a, Joseph Avine, ukradł Oko Przepaści podczas eskorty z Przystani Wody do Huty Ognia. Ale nie tylko za to są, czy raczej byli, ścigani. Dochodził do tego handel żywym towarem i około, bodajże osiemdziesięciu morderstw. No i jeszcze te półtora tysiąca ze Szlaku.
 -No właśnie – Wtrąciłem. – Jak działa ten cały Jadeitowy Szlak? Jakim cudem Hisui nie wiedział kogo i od kogo bierze?
 -Mówił, że za każdym razem widział tylko trupa i medalion, a że my, bogowie, nie możemy takich rzeczy trzymać w dłoni, nie był w stanie nic zrobić innego, tylko zabrać nieboszczyka i zdać raport.
 -No to jak…
Uniosła worek.
 -Oczko jest bezpieczne. Pamiętaj: Prawda i ciastka nas wyzwolą – Zamachała nim przed twarzą Inukai’ego.
 -Sprytne – Uśmiechnęła się Kotori.
Poklepała ją po głowie.
 -Jestem bogiem, w końcu, nie?
Mężczyzna, jakby zrezygnowany, usiadł obok mnie. Lisica zjadała kolejne ciastko.
 -Gdyby nie były z rodzynkami, byłyby jeszcze lepsze – Mruknęła. – No, ale… czas się zbierać, nie?

piątek, 4 sierpnia 2017

Rozdział #41

Staliśmy na skraju lasu i przyglądaliśmy się rozwijającej walce.
 -Jak cię znalazł? - Szepnął Inukai do Kotori.
 -Jak to jak? Normalnie. Musiał być w okolicy i mnie zaszedł od tyłu i zaciągnął tu, na polanę.
 -To ty tak zawyłaś?
Pokręciła głową. Usłyszeliśmy szczęk metalu.
 -Zazwyczaj używam go, aby pozbyć się demonów, ale chyba będziesz wyjątkiem - Sakura poprawiła chwyt na wielkim mieczu.
Ogon lisicy rozczepił się na dziewięć białych, które kiwały się na boki z podniecenia.
 -Nie masz dowodów, więc nie możesz mnie tknąć. Takie prawo, nie?
 -Jak to nie? A świadkowie?
Powstrzymał kolejną falę śmiechu, sięgając pod koszulę.
 -Pamiętasz… a nie, musiałaś czytać lub słyszeć o czymś takim jak… - Spojrzał na lisicę.
Wyjął dłoń z dziwnym medalionem. Wyglądał jak rozbudowana róża wiatrów z różnymi symbolami na ramionach, a w sam środek był intensywnie pomarańczowy. Był wielkości dłoni dorosłego mężczyzny.
 -Oko Przepaści… - Pisnęła Kotori.
 -Strzał w dziesiątkę, złociutka! Słyszeliście historię tego wisiorka? W sumie… i tak nie będę sobie języka strzępił.
 -Tylko go użyjesz, a…
 -A, a, a? Pożałuję? Oko po tylu latach należy do naszego zakonu! Jest nasze, więc możemy z nim robić co chcemy i kiedy chcemy.
Lisica zacisnęła pięść.
 -No dobrze, może spróbujmy dyplomatycznie, dobra? – Siliła się na miły ton.
Prychnął.
 -A anioły też nie mogły dyplomatycznie? Cholerne dziesięć lat żyjemy w ciągłym strachu, bo wszystko, czego dotkniemy, może być naczyniem. Gdzie się rozlazły?
 -Mówiłeś coś o Sonomaru. O co ci chodziło? – Przewałem mu.
 -Przyjaciół trzymaj blisko siebie… wrogów jeszcze bliżej, ha! Tyle ci powiem… widziałeś się z nim, nie? Tamtego wieczora, hm?
Postąpił kilka kroków w moją stronę. Wyprostowałem się i przełknąłem ślinę. Nie mogłem się bać. „Potrafię się obronić. Nie dam się zastraszyć” – Przemknęło mi przez myśl, a po chwili uśmiechnąłem się trochę triumfalnie.
 -Możliwe – Odparłem.
Pokiwał głową.
 -Powiem ci tyle: mieliśmy w tym wspólny interes. Cała filozofia. Jakieś pytania?
 -Po co wam to wszystko?
Nachylił się nade mną.
 -Zmieniłeś się. Przez te kilka dni. A może nie?  - Syknął.
Przyjrzał się moim oczom. Powstrzymywałem dreszcz, a wtedy odskoczył ode mnie. Coś mnie przeszyło na wskroś. Jak wtedy we śnie…
 -Chłopaczka chcesz zabić, czy co?! Myślałem, że kadra Ministerstwa musi mieć wyćwiczony jakiś refleks, czy coś innego… zabawne.
Nie mogłem się ruszyć. „Kurde…?” – Nawet ledwo ruszyłem szczęką.
 -Cholera jasna! – Machnęła kilka razy dłonią. – A mógł być urok…
Obiegłem wzrokiem okolicę. Tylko tyle mogłem zrobić. Towarzysze pobledli.
 -R… Rin…  - Kotori cała się trzęsła.
Na chwilę zapadła cisza.
 -Gnojek uciekł… znowu – Sakura wybiła się w powietrze na jedno z drzew.
Usłyszałem nagle gwizd. Melodyjny i ciągnący się przez dłuższy moment. Potem kolejne, do momentu, w którym nie powstał cały utwór.
 -Rozumiem… panie Fabianie – Usłyszałem głos Inukai’ego.
Dziewczyna od razu cofnęła się o kilka kroków. Spojrzał na nią swoimi dziwnie błyszczącymi oczami. Dopiero odzyskiwałem czucie w palcach, więc nic nie mogłem zrobić. ZNOWU. Czułem jak cały drżę z emocji. Byłem wściekły na swoją sytuację.
 -Jesteś mu potrzebna, więc nie stawiaj oporu – Powiedział, powoli i spokojnie.
 -Wiem, że nigdy nie pozwoliłbyś, abym znowu trafiła w jego ręce. Słyszysz?!
 -Zostaw ją – Wydusiłem.
Spojrzał na mnie beznamiętnie.
 -Oczywiście – Prychnął.
Złapał ją za nadgarstek. Opierała się, a za każdym razem zaciągnął ją agresywniej.
 -Pomimo wszystkiego, wybaczam ci. Nie skrzywdziłbyś nas… - Szeptała.
Mogłem manewrować głową i samymi dłońmi. „Dlaczego to tyle trwa?! Szlag…” – Szarpałem się na wszystkie sposoby.
 -To nic nie da. Przykro mi! – Zawołała do mnie Lisica.
Atakowała Fabiana, lecz ten nie dość, że sam odgradzał się płomieniami, Inukai go asystował. Użycie umiejętności nawet nie wchodziło w grę.
Nagle coś łupnęło. Sakura została odrzucona na drugą stronę polany. Napiąłem wszystkie mięśnie. „Jak nie oni, to tylko ja!” – Pomyślałem. Strasznie naiwnie, czyż nie? Cóż, nie mogłem pozwolić, abym znów do czegoś dopuścił. Zacząłem wrzeszczeć. Drzeć się na całe gardło. Czy ktoś zwrócił na mnie uwagę? Możliwe, ale byłem zbyt zdeterminowany. Czułem, jakby stary naskórek pękał, dając miejsce nowemu. Wszystko rozbłysło na krótką chwilę. Byłem wolny. Jeszcze na miękkich nogach pobiegłem w stronę Inukai’ego.
 -ZOSTAW JĄ!! – Wrzasnąłem ponownie.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Przycisnął do siebie dziewczynę i odskoczył w bok.
 -To nie jest to, co chcesz zrobić, serio – Wyciągnąłem do nich rękę.
 -Słyszysz Inukai? Proszę, wybudź się z tej hipnozy, bo… nie jesteś sobą – Wyswobodziła dłoń i sięgnęła nią do jego policzka.
Melodię zaczęto gwizdać od nowa.
 -Nie zapominaj czyim jesteś sługą, i po co masz nogi – Wtrącił między dźwięki Fabian.
Mężczyzna prowadził widoczny wewnętrzny konflikt. Serce i narzucona wola. Dźwięki coraz bardziej świdrowały uszy i były coraz bardziej nachalne. Hipnoza zwyciężyła. Uśmiechnął się niebezpiecznie i zacisnął palce wokół dłoni Kotori. Mocniej niż wcześniej, co było widać po dziewczynie. Pisnęła cicho.
 -Idziemy – Rzucił sucho.
 -Nigdzie się nie wybieram – Zaszamotała się zniewoloną ręką.
 -Mało mnie to interesuje.
Stanąłem przed nim.
 -Wybacz, że muszę to zrobić, ale może to być jedyny sposób, abyś do nas wrócił – Spojrzałem mu w oczy.
Zwłaszcza teraz był obojętny na wszystko, co go otaczało. Jednak był zainteresowany tym, o czym mówiłem. „No to jedziemy” – Westchnąłem i zadałem mu porządny cios w twarz. Z otwartej dłoni, aby mniej bolało (chyba). Zamrugał kilka razy i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, powietrze przedarł kolejny wrzask. Tym razem Fabiana.
Leżał przybity do ziemi we własnej krwi. Nad nim unosiła się Sakura, z założonymi na siebie nogami, obracając w palcach kilka sporych shurikenów.
 -Lepiej się tak nie wyrywaj, bo pogorszysz swój stan – Westchnęła.
 -Zapchlony kundel – Wycharczał.
 -Och, czyli prosisz o więcej?
Wokół jej ciała zatańczyły niebieskie płomienie. Machnęła dłonią, jakby od niechcenia.
 -Wiecie co robić – Szepnęła.
Uderzyły nieszczęśnika prosto w plecy.
 -Co z Okiem Przepaści? – Spytała Kotori.
 -No faktycznie… coś się wymyśli, heh…
Ogień strawił koszulę i powoli kolejne warstwy skóry. Darł się w niebogłosy, starając się uciec. Po polanie niósł się swąd palonego mięsa i… chłód.
 -Dobra, chwila przerwy. Łeb mi pęknie – Ponownie ruszyła palcami.
Oddychał łapczywie, parskając na prawo i lewo krwią. Stanęła nad nim i nogą odchyliła mu głowę.
 -Fabianie Savle, to jest koniec twych rządów i koniec Ghalirka. Zakon zostaje rozwiązany po siedemdziesięciu latach nieprawej ścieżki. W przeciągu tego półwiecza zdążyliście zesłać na Jadeitowy Szlak ponad półtora tysiąca istnień… zostałam upoważniona, aby cię zgładzić. Nie licz na litość.
 -Gdybym kiedykolwiek na nią liczył, nie leżałbym teraz  z przepalonymi plecami, czyż nie? Ześlesz mnie na Szlak? Jestem na to gotów, ale prędzej pojawi się tutaj Shinimaru, niżeli Hisui…
Zabrała buta z jego czoła, którym uderzył o ziemię. Sięgnęła do karku mężczyzny.
 -Jest i ono! Oko Przepaści w końcu w rękach Ministerstwa! Haha! – Zaśmiała się triumfalnie.
Spojrzała na nas. Ledwo trzymałem się na nogach, pewnie zbladłem. Nawet nie odważyłem się spojrzeć na towarzyszy. Uśmiechnęła się ukazując białe kły i wyjęła mały nożyk, jakby do kopert. Niedbale wytarła go o spodnie.
 -Spokojnie, umiem wyciąć znaki, więc nie będzie poprawek – Zwróciła się do swojej ofiary.
 -Też mi pocieszenie – Warknął.
Zauważyłem, że poparzenia były pokryte czymś białym.
„Dlaczego mogę na to patrzeć? Dlaczego nie straciłem przytomności? Przecież jeszcze nigdy nie byłem świadkiem czegoś takiego, a nawet w telewizji sceny mordu nie należały do moich ulubionych. Ciągle o czymś myślałem, może przez to jeszcze trzymałem się na nogach. Coś upadło na ziemię. Kotori.
 -Tak coś myślałam, że odpadnie jako pierwsza – Rzuciła lisica przez ramię. – No, powinno być w porząsiu. Heh. Jak to szło? Te, Fabian, czy jak tam miałeś – Kopnęła go w głowę. – Jak szedł ten tekst? Umarł? Hmm… się zobaczy się – Wzruszyła ramionami.
Odkaszlnęła, jeszcze raz spojrzała na ofiarę i podrapała się za uchem.
-Poprzez wieczność po nieznanych snach,
 ciągnie się nasz Jadeitowy Szlak.
Nasze dusze mają kolor zieleni,
Nikt już tego nigdy nie zmieni.
O wielki Hisui, zejdź ze swej drogi,
Aby inni też dołączyć mogli.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Sakura westchnęła i ponownie spojrzała na nas.
 -To co? Ciacho?