czwartek, 11 marca 2021

Spory rewrite!

Na początku chciałabym powiedzieć, że pracowałam nad tym od dłuższego czasu i jestem całkiem zadowolona z wyniku, porównując do pierwowzoru. Akcja obejmuje wydarzenia z końcówki rozdziału ósmego i ciągnie się praktycznie do połowy jedenastego. Spore to, nie będę ukrywać i trochę zmienia w fabule. Ale to nie jest kanoniczne, tak myślę. Na razie będę się chciała skupić na uporządkowaniu świata Ostoi i postaci, a potem bawić się w naprawę fabuły, może. Nie przedłużając, mam nadzieję, że się komuś spodobają moje wypociny. ^^''

---------

Zszedłem z Kotori do jadalni, aby zaszyć płaszcze jeźdźców, chociaż ja byłem tam bardziej dla jej towarzystwa. Nie potrafiłem szyć, zawsze kaleczyłem sobie palce igłą, a ścieg był zbyt słaby i brzydki. Praca obu rąk dziewczyny były płynne i pełne wdzięku, jakby widziała konkretne miejsca w które ma wbić igłę. Miało to w sobie sporo hipnotyzującego uroku, przez co stałem się zwykłym widzem.
- Wiesz… trochę dziwnie się czuję w tym świecie… - odezwała się po chwili.
Wyrwało mnie to z hipnozy jej dłoni.
- Um… no z pewnością się on różni od naszego – miałem wrażenie, że mój głos brzmi dziwnie, jakby nieprzytomnie.
- To też, ale… od kiedy przeszliśmy przez wrota mam wrażenie, że coś ze mną się dzieje. Nie mogłam zasnąć, a gdy już się przymusiłam do odpoczynku miałam same koszmary… ajć – ukłuła się delikatnie w palec.
- Szkoda, w końcu teraz sen będzie bardzo ważny – przeniosłem spojrzenie na jej twarz.
Skinęła głową, lekko ssąc palec.
- Właśnie… jaki mamy plan na podróż? Bo rozumiem, że mamy mapę, ale nie wiemy, gdzie jest Natsuna dokładnie i gdzie będziemy się zatrzymywać na noc – nawlekła nową nić na igłę i poprawiła włosy.
- Myślę, że ten temat poruszymy w rozmowie z Inukai’m, o ile do nas dołączy – uśmiechnąłem się lekko zakłopotany.
- Tak… obecność mis… Inukai’ego będzie potrzebna – powiedziała cicho.
Westchnąłem.
- Nie łatwo odpuścić starym nawykom, prawda?
- To… to nie do końca tak. Ja zawsze czułam większą potrzebę zwracania się tak do niego. Inne dziewczyny, w tym Natsuna, troszkę się z tego śmiały, ale zawsze w taki ciepły sposób. Po prostu… wszystkie te spotkania nie były dla mnie tylko co tygodniową maskaradą, ale miejscem, gdzie mogłam spotkać naprawdę miłe dziewczyny no i Inukai’ego. Poznałam go co prawda nieco wcześniej niż inne uczestniczki pochodów, ale to była bardzo ulotna znajomość.
- Stąd jesteś pewna, że wczoraj nie był to on? – Oparłem się o siedzenie, zakładając ręce na siebie.
- Oczywiście, ręczę za niego – odłożyła zestaw do szycia i spojrzała na mnie.
Jej wzrok był bardzo pewny siebie, nawet lekko zmarszczyła brwi. Nie mogłem się z nią kłócić. Znała go dłużej i lepiej niż ja. Westchnąłem.
- W porządku, wierzę ci.
Ucieszyło ją to i wróciła do szycia.
Zanim jednak ponownie padłem ofiarą jej hipnozy, kątem oka dostrzegłem czyjś cień przebiegający z cichym szmerem po jadalni. Kotori też go dostrzegła.
- Sprawdzę co to jest – wstałem od ławy, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. – Lepiej ty tu zostań.
Spojrzała na mnie i rozejrzała się po pomieszczeniu. Na jej twarzy malowało się zwątpienie i sprzeciw, ale pokiwała głową i odłożyła płaszcz z resztą rzeczy na bok, igłę wbijając w szpulę nici.
Deski lekko skrzypiały pod moim ciężarem, gdy robiłem obchód. Nie widziałem niczego dziwnego. Białe ściany od razu by zdradziły nieproszonego bywalca na ścianie. Cień zniknął jego szmer tak samo. Doszedłem do końca jadalni, spojrzałem nawet za bar i przez okienko do zwrotu naczyń. Pusto. W momencie gdy chciałem spojrzeć pod kolejną ławę, usłyszałem stłumiony krzyk Kotori. Ukłuła się? To nie było możliwe, przecież odłożyła wszystko na bok. Podniosłem się szybko, uderzając lekko głową o stół. Syknąłem cicho z bólu i pobiegłem do naszego stolika.
Dziewczyna stała z jedną ręką na  dość nienaturalnie na plecach, a drugą miała zgiętą tak, że nadgarstek był przy jej szyi. Zmarszczyłem brwi i podszedłem bliżej. Jej ciało pokrywał w niektórych miejscach, szczególnie plecach… cień. Kotori odwróciła głowę w moją stronę i szepnęła „Pomóż mi”.
- Co tu się u diaska dzieje…? – Zrobiłem kilka kolejnych kroków.
Przy gardle dłoń dziewczyny trzymała pięknie zdobiony nóż. Rękojeść była z ciemnego drewna ze złotym roślinnym motywem, a ostrze było krótkie i wypolerowane, odbijając blade promienie słońca od siebie. Po polikach Kotori spłynęło parę łez, gdy prosiła szeptem o pomoc. Wziąłem głęboki wdech.
- Słuchaj cieniu, nie wiem co ty robisz i po co, ale masz ją puścić – spróbowałem zabrzmieć pewnie i groźnie, mimo trzęsących się nóg.
Cień milczał, ale nie ruszył się ani o milimetr. Musiałem szybko wymyślić coś jako dalsze negocjacje z intruzem.
- Bez twoich odpowiedzi, niczego nie uzgodnimy cieniu – wskazałem palcem na niego. – I odłóż ten nóż, jasne?
Odpowiedział mi cichy szmer i szelest. W pomieszczeniu zrobiło się nieco ciemniej, żarówki przygasły na chwilę i poczułem dziwny przeciąg, który trzasnął drzwiami za mną. Rozejrzałem się i zauważyłem, że cień opływa całe ciało Kotori i wchłania się w nią poprzez nozdrza i usta. Cofnąłem się o krok. Nie robiło się za ciekawie. Jasność powoli wracała do normy, a powietrze powoli się uspokajało. Dziewczyna stała ze swobodnie zwieszonymi ramionami i głową. Wyglądała jakby zasnęła na stojąco. Zawołałem ją cicho, lekko wystawiając rękę w jej kierunku. Wtem otworzyła oczy i wymierzyła nożem w moim kierunku. Ledwo uniknąłem ostrza, dłoń w ostatniej chwili odskoczyła razem z resztą ciała do tyłu.
- Kotori?! – Krzyknąłem przerażony i zaskoczony jednocześnie.
Powoli badałem teren za sobą, cofając się niepewnie.
- Co jest? Przecież… Kotori to ja, Rin! Nie poznajesz mnie? Dopiero co razem…
Dziewczyna wstała od stołu i wyprostowała się. Nie była sobą. Spojrzała na mnie z cieniem politowania i obrzydzenia jednocześnie, po czym jej ciało wygięła fala śmiechu. Nawet nie był do końca jej głos… zupełnie jak wczoraj podczas pojedynku z Inukai’m. Czym był ten cień? O co tu do cholery chodziło? Ten głos był bardzo dziwny, bo nie był ze sobą zgodny. Z jednej strony słyszałem śmiech cienia, ale z drugiej… jęk i płacz Kotori. Jakby głos dziewczyny był już tylko echem dla obcego głosu. Dziewczyna poprawiła sobie włosy i spojrzała na mnie.
- Nie wiem, czy wiesz, ale widzieliśmy się już wczoraj… nie masz ostatnio za dużo szczęścia, co? – Oślizgły głos przemówił z jej ust. – Ale w końcu możemy porozmawiać, tego chciałeś na początku, prawda?
- Powiedziałem, żebyś ją puścił… - syknąłem – a odpowiadać mogłeś inaczej, za pomocą światła, czy czegoś, a nie zabierając ciało Kotori!
- Jeśli ktoś daje niejasny rozkaz to oczywistym jest niepoprawne spełnienie go – uśmiechnęła się słodko, udając niewinny ton głosu, nadal bawiąc się nożem.
- Ale jasno powiedziałem, że masz ją puścić i odłożyć nóż! – Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Czy ona ci wygląda na nieodpowiedzialne dziecko, które zrobi sobie krzywdę nawet poduszką? – Cień zacmokał niezadowolony.
- Nie, ale wiem, że teraz siedzi w niej jakiś pasożyt, który najpewniej ją zrani – zatrzymałem się.
Dzieliło nas kilka metrów i między nami były zamknięte drzwi. W momencie, gdy chciałem coś dodać, klamka głośno kliknęła i opadła na dół.
- Ourell prosił, aby drzwi były otwarte, tak tylko wam powiem, bo go min… - do jadalni wszedł Inukai.
Urwał, gdy na nas spojrzał. Kotori schowała za siebie nóż i uśmiechnęła się uroczo.
- … ale myślę, że na razie je zamknę. Co tu się dzieje? – Spytał chłodno.
- Sam chciałbym wie…
- To nic takiego Inukai, naprawdę. Po prostu nie zgadzamy się z Rinem w paru kwestiach odnośnie podróży i nie możemy dojść do porozumienia – przerwała mi dziewczyna, bawiąc się kosmykiem włosów.
- Czyżby? – Inukai był coraz bardziej podejrzliwy i podszedł do mnie.
- Powiedz mi Kotori o co dokładnie się pokłóciliście.
Zmarszczyłem lekko brew i spojrzałem na niego. Pełen spokój i opanowanie. Zero najmniejszego poruszenia, tylko bardzo chłodne spojrzenie.
- Um… poszło o kierunek jazdy. Uważam, że skuteczniejsze będzie zaczęcie poszukiwań od Ogrodów ziemi…
- Czym jesteś i gdzie jest Kotori? – Przerwał jej Inukai.
Zbiło ją to mocno z tropu. Przez chwilę jeszcze bawiła się kosmykiem, ale po dłuższym momencie westchnęła zrezygnowana.
- Proszę, masz, złapałeś mnie – przemówiła głosem cienia.
Inukai nie spodziewał się do końca takiego obrotu zdarzeń. Dziewczyna wyjęła zza pleców nóż i westchnęła ponownie, kreśląc w powietrzu kręgi i inne kształty.
- Szkoda, tylko, że nie byłeś taki spostrzegawczy wczoraj – uśmiechnęła się podejrzanie.
- Huh…? – Twarz towarzysza drgnęła.
- Oh, nie pamiętasz mnie? Wczoraj tak pięknie tobą kierowałem, byłeś taką grzeczną marionetką, nie to co ona… heh… słodka, a taka uparta, aż słodko dominować~
Dłonie Kotori zaczęły badać własne ciało, zmysłowo masując talię, brzuch i biodra.
- Nie ruszaj jej tymi łapskami – warknął Inukai.
- Ale to są jej dłonie, ja jej nie ruszam~
- Nie zmienia to faktu, że masz tego nie robić! – Wsparłem go.
Dziewczyna westchnęła.
- No tak, przecież ona tu się dostała przez przypadek, powinniście ją bronić, chronić i takie tam. Zwłaszcza ty, wczorajsza marionetko. Obejrzałem wszystkie twoje wspomnienia i jej tak samo. Piękna znajomość sprzed lat, heh… ale ona chowa w sobie tak piękny skarb, że aż nie pojmuję, dlaczego kazano mi zesłać tamtą dziewuchę, a nie taką cudowną ptaszynę~
Kotori znowu roześmiała się nieswoim głosem. Mieliśmy zaciśnięte dłonie z bezsilności. Co mogliśmy zrobić? Wszystko, co byśmy zrobili, najbardziej poczułaby prawdziwa Kotori.
- Po co tu przyszedłeś w sumie…? Masz już Natsunę… co prawda nie na długo, ale już ją zabrałeś, czego chcesz od nas?! – Krzyknąłem.
Uśmiechnęła się ponownie.
- Musicie wrócić do domu~ Ale jednak tylko wasza dwójka. Kotori zostaje tutaj i za niedługo spotka się z tamtą drugą – machnęła dłonią. – I drobna poprawka, ja jej nie mam, ma ją ktoś zupełnie kto inny, ja bym jej nigdy nie wybrał, ale czego się nie robi dla tak niebieskich oczu, to chyba jedyne co przykuło moją uwagę w całej jej postaci – odeszła od ławy i zaczęła krążyć wokół nas, ciągle przerzucając nóż z jednej, do drugiej dłoni.
Nagle zatrzymała się i złapała za głowę lekko się kuląc i wypuszczając ostrze na ziemię.
- Kurw… niezła z niej zawodniczka, khe, khe – intruz odkaszlnął lekko. – Ale żeby aż ranić samą siebie? Fiu, fiu, róża o morderczych kolcach.
Stanęła ponownie na chwiejnych nogach, podnosząc nóż.
Przyglądaliśmy się temu wszystkiemu. Nie miałem pojęcia co mam zrobić, podobnie pewnie co mój towarzysz, który jedynie zbladł nieco.
- Czyli, – Inukai powiedział cicho – wczoraj nie byłem sobą…?
Cień znowu się zaśmiał.
- Aleś spostrzegawczy, nie ma co. Oczywiście, że to byłem ja. Przecież jeszcze słyszałem, że po pojedynku z Rinem, zupełnie nie wiedziałeś co się dzieje. Byłeś jak dziecko we mgle, hahaha! Ciesz się, że twój brat tego nie widział, bo by się załamał!
Inukai drgnął.
- Ryukai… on żyje…?
- Pffhahaha! Oczywiście, że tak! Myślałeś, że kto ci wysłał te listy, mapy i inne pierdoły?
Kotori podeszła do swojego przyjaciela i delikatnie ujęła jego twarz w dłonie.
- Nawet nie wiesz jak słodko się patrzy na waszą bezsilność, szok i rozpacz… - szepnęła.
Po tym przeniosła wzrok na mnie i od razu zmrużyła powieki, ale nic nie powiedziała, tylko wróciła do zabawy nożem i chodzenia wokół nas.
- Ale jeśli muszę wam, ludziom, coś przyznać, to, to, że jesteście strasznie krusi. Spójrzcie, to zwykły nóż, nawet nie zatruty, czy zaklęty. Zwykły kawałek żelastwa i drewna, a ile takich jak wy rani – podrzuciła narzędzie i złapała za uchwyt.
Patrzyła na rękę przez dłuższą chwilę.
- Nawet o tym nie myśl – warknął Inukai.
Spojrzała na niego, a nóż, delikatnie rozciął jej skórę. Ciało zareagowało naturalnie, nawet na twarzy pojawił się lekki grymas bólu.
- Oh? O czym mam nie myśleć? – Pasożyt nie przestawał pracować ostrzem na jej przedramieniu.
- Żty… zostaw ją śmieciu! – Inukai zrobił kilka kroków w jej stronę.
- Ojoj? Kogoś pobijesz? Ale pomyśl przez chwilę – odskoczyła płynnie. – Jeśli właśnie zrobiłem to co zrobiłem z jej ręką, to oznacza, że cały ból idzie do…?
- Do Kotori… - szepnąłem.
- Brawo! Zuch chłopaczek – klasnęła w dłonie. – Więc lepiej się zastanów nad tym, co chcesz zrobić.
Mężczyzna i tak zbliżył się o kilka kroków bliżej, nie mówiąc nic, tylko patrząc w jej oczy.
- Grr… teraz się będziesz opierać, tak? – Wbiła jednym rzutem nóż w podłogę.
- Teraz, jestem bardziej świadomy co się wczoraj działo… nie mogę tego zaprzepaścić i dać ci zwiać.
- Czyli ją zaatakujesz, co?
„Właśnie, jaki masz na to plan?” – pomyślałem, podnosząc brew.
- Tylko w samoobronie – założył ręce na siebie i spojrzał na nią z góry.
- Igrasz z ogniem synku – syknęła.
- Wierzę, że Kotori jeszcze potrafi nad sobą zapanować w minimalny sposób.
Uśmiechnęła się niebezpiecznie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz.
Dziewczyna zaszarżowała na niego, rzucając go na ziemię i wpijając palce w szyje. Inukai wydał z siebie zduszony jęk i krzyk i próbował ją z siebie zrzucić.
- No i co teraz powiedz, co?! Nadal wierzysz, że ona jeszcze panuje nad czymkolwiek?!
Krew z ran na ręku skapnęły na jego twarz. Towarzysz otworzył szeroko oczy i próbował złapać dech. Cień syczał i warczał, zaciskając mocniej dłonie, ale jednocześnie można było usłyszeć jak wcześniej w echu głosu, płacz i rozpacz dziewczyny. Podbiegłem od razu i próbowałem zrzucić dziewczynę, ale gdy ledwo ją dotknąłem, odskoczyła od niego z głośnym, bolesnym sykiem. Patrzyła na mnie zaskoczona, po czym powoli roześmiała się i wstała z pozycji na czworaka, otrzepując kolana.
- A niech mnie… szef będzie przeszczęśliwy… może na ciebie też warto spojrzeć, hmm… - zaczęła stykać czubki palców ze sobą.
- Rin, co żeś zrobił…? – Wychrypiał Inukai.
- Tylko ją dotknąłem, przysięgam – szepnąłem. – Trzymasz się jakoś?
Pokiwał głową i dźwignął się lekko, opierając się o mnie. Pomogłem mu wstać i upewniłem się, że potrafi sam ustać. Na szyi były nadal widoczny ślad po paznokciach, który delikatnie pomasował. Odchrząknął i zakaszlał sucho. Wzrok miał wbity w Kotori. Był mocno skonsternowany. Wyglądał na wściekłego, zmartwionego i przerażonego jednocześnie.
- Zostaw ją… ona ledwo stoi… - powiedział bardzo obolałym i ochrypłym głosem.
Spojrzałem na nią. Faktycznie nogi Kotori trzęsły się i uginały lekko pod własnym ciężarem. Cień ponownie warknął i spoliczkował siarczyście swoją „marionetkę”.
- Musi jeszcze trochę wytrzymać, heh. Chciałbym się jeszcze nią pobawić – oblizała się lekko.
- Masz ją zostawić – podszedłem parę kroków do przodu, aby sięgnąć noża.
Ostrze jednak samo ruszyło z drewna i wróciło do właścicielki. Uśmiechnęła się.
- Widzisz? Uśmiecha się. Ona lubi jak trochę poboli, ból potrafi pobudzić, hehe~
Spojrzała na mnie.
- A tobie nikt nie mówił, że nie wolno kraść, niuniuś? – Zacmokała, siadając na stole.
- Tobie chyba nikt o tym nie powiedział, oddawaj Kotori z powrotem – warknąłem.
Inukai podszedł do niej szybkim krokiem.
- Zrobię wszystko. Tylko ją oddawaj. – Oparł się ramionami o ławę i spojrzał w jej oczy.
- Wszystko? Ojoj, nie da się tak. Ja muszę zmieniać naczynia, bo inaczej jest zupełna klapa, ale przyznam, - pogłaskała jego polik – byłeś najlepszą marionetką.
Zapadła chwila ciszy, cień i Inukai prowadzili pojedynek na spojrzenie.
- Eh, no dobrze, skoro tak bardzo ją lubisz i sobie cenisz… stoczymy mały pojedynek. Ale musisz zrobić kroczek do tyłu.
Zrobił to, o co poprosiła. Zeszła na ziemię i zatoczyła dłonią okrąg w powietrzu. Praktycznie znikąd pojawił się tam prosty rapier, który podała przyjacielowi.
- Kto przeżyje ten ją sobie zatrzymuje – uśmiechnęła się znowu. – A tylko powiem, że ja mogę podtrzymać trupa przy życiu. Przez kilka dni oczywiście, hihi~
- Czyli równie dobrze mógłbym się poddać, tak chcesz mnie złamać, hm? – Inukai poprawił chwyt na broni.
- A jednak umiesz myśleć, jak cudownie – pokazała zęby w uśmiechu.
Wyszeptała po tym kilka niezrozumiałych słów, które w połowie zupełnie się urwały. Oboje ruszali ustami, ale ja niczego nie słyszałem.
- Co jest…? – Powiedziałem cicho.
Siebie słyszałem i wszystko inne też. Zrobiłem krok do przodu. Nie mogłem, była tam jakaś niewidoczna ściana. Walnąłem parę razy dłonią o kopułę.
Jednak Kotori i Inukai nie byli już mną zainteresowani. Chodzili po nieregularnym okręgu, szykując na siebie atak. O czymś rozmawiali, ale nie mogłem nic na to poradzić. Cofnąłem się o kilka kroków i próbowałem obserwować wszystko z każdej danej mi perspektywy. W pewnym momencie oboje ruszyli na siebie w podobnym momencie. Kotori miała pewną przewagę umiejętności od cienia, a Inukai miał większy zasięg rapierem, co dawało mu zwiększone pole do ochrony i ataku. Z początku co chwilę ścierali ostrza ze sobą i odskakiwali, szykując kolejne ataki, chociaż mężczyzna częściej odpierał ataki i odsuwał tym Kotori do tyłu do ściany bariery. Z czasem dziewczyna robiła się coraz bardziej śmiała i atakowała przyjaciela coraz częściej i odważniej, próbując faktycznie go zranić.
Nie mogłem dłużej czekać. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem na górę szukając Ourella, czy kogokolwiek z jeźdźców. Zaraz po wpadnięciu na piętro zobaczyłem Arthura z koszem na brudne ciuchy. Widocznie się przejął, widząc z jakim impetem wpadłem na górę.
- Wszystko w porządku? – Spytał.
Pokręciłem głową.
- Jakiś dziwny cień przejął Kotori, nie wiem co się dzieje, ale teraz walczy z Inukai’m. Jeśli ktoś czegoś z tym nie zrobi to…
Zanim skończyłem Arthur wziął mnie za rękę i zaciągnął z powrotem do jadalni.
Trafiliśmy chwilę przed końcem pojedynku. Kotori klęczała na towarzyszu z nożem tuż nad jego gardłem.
- Cholera jasna… co tu się działo… - Arthur wyjął zza pasa buzdygan i podobnie do Kotori, szepnął dziwne słowa.
Po rzuceniu pewnie zaklęcia, jednym uderzeniem rozbił barierę. Rozpadła się ze szklanym brzdękiem, chociaż i tak niedużo widziałem. Kotori na widok Arthura odskoczyła do tyłu, będąc bardzo wykończona przez pojedynek.
- Egzorcystyczny śmieć… tak coś czułem, że was tu pełno… - syknął pasożyt.
- To po co się tu pchałeś? Wiem, że Drugostronnicy przyciągają takich jak ty, ale to nie jest powód do atakowania – Arthur podszedł bliżej, mierząc do dziewczyny z buzdyganu.
Uklęknąłem przy Inukai’m. Miał nieco poszarpane ubranie i kilka ranek na polikach.
- Żyjesz? – Spytałem, klepiąc delikatnie go w ramię.
Kiwnął ledwo głową, ale już nie podniósł się od razu jak po próbie uduszenia go. Pomogłem mu tak czy owak się podnieść i posadziłem go na miękkiej ławie. Miał dwa sine palce u drżącej prawej dłoni.
- Rzuć broń demonie – powiedział oschle jeździec.
-Tssk, ch… chciałbyś… - dziewczyna ledwo mówiła.
- Opuść jej ciało, to może cię oszczędzę.
Zaśmiała się ostatkiem sił. Kotori była bardzo przemęczona, przez co dłonie same wypuściły nóż na ziemię.
- Jeszcze… jeszcze się spotkamy… - demon pojawił się z ostrzem w dłoni, znów za Kotori.
Zanim spróbował ją złapać, Arthur rzucił buzdyganem prosto w niego. Broń trafiła w okolice przepony, przez co cień zgiął się w pół i zniknął z szeptem i cichym śmiechem. Rapier Inukai’ego zniknął, tak samo jak nóż. Kotori zamknęła oczy i opadła na ziemię z cichym jękiem. Zasłoniła dłonią twarz i stłumiła płacz. Arthur nie uklęknął, nawet się nie zbliżył.
- Powiedz mi coś, co tylko Kotori by wiedziała – powiedział.
- Ale on…
Uciszył mnie gestem.
- Co ja mam powiedzieć… ten demon, czy cień, czy cokolwiek innego, przejrzało moje wszystkie wspomnienia… widział mnie w nich we wszystkich momentach życia… niedobrze mi przez to wszystko… jeszcze to ramię… wszystko tak boli…
Egzorcysta wysłuchał tego spokojnie i po tym uklęknął przy niej.
- W porządku. Jesteś czysta. Ale nadal muszę cię wziąć na kilka badań. Opatrzę cię i spytam co się stało, w porządku?
Pokiwała głową. Ponownie rzucił dziwnym słowem i wziął ją na ręce.
- Spętałem cię, ale to tylko na czas przejścia stąd do gabinetu, dobrze?
Ponowne skinięcie.
- Wspaniale, dzielna jesteś – uśmiechnął się ciepło.
Odwrócił się do nas z Kotori na rękach.
- Inukai, jesteś w stanie chodzić?
- Jestem – wychrypiał.
- W porządku. Rin, wprowadź go proszę na górę, do jego pokoju, za chwilę będzie tam Ourell i się wami zajmie, w porządku?
- Nie ma problemu, tylko sam chwilę odsapnę – usiadłem na ławie obok.
Posłał w naszym kierunku miły uśmiech i udał się na górę, zostawiając nas samych.
- Inukai, na pewno dasz radę?
- Oczywiście, nogi mam na miejscu… - odparł.
Jego głos był jakby pusty. Sztucznie nagrany i odtworzony w razie danego pytania. Wziąłem głęboki wdech i wydech.
- W porządku. Myślę, że możemy już iść – wyciągnąłem do niego rękę.
Wróciliśmy na górę w zupełnej ciszy. Po wejściu do pokoju, Inukai od razu położył się na materacu.
- Pierwszy raz aż tak się bałem – mruknął, patrząc na swoją siną dłoń.
- Nie dziwię ci się, sam byłem przerażony, ale ten pojedynek, to było jakieś szaleństwo – usiadłem na drugim łóżku.
- Ale cieszę się, że się odbył… przynajmniej dowiedziałem się paru rzeczy o bracie, który zniknął z naszego świata parę lat temu… tsk, nie mogę ruszać dłonią przez te palce…
- Boisz się Kotori? – Spytałem.
- Huh? O czym ty mówisz, coś ty… wiem, co się stało, że mogła mnie zabić, ale sam widziałeś, że to był ten cały demon, czy coś… przecież… przydarzyło mi się to samo, nie pamiętasz? Może nie do tego samego stopnia, ale… nawet to było to samo coś…! – Przewrócił się na plecy i zdrowym ramieniem zasłonił sobie twarz. Westchnął cicho, starając się zamaskować lekkie łamanie się głosu.
- W cośmy się wszyscy wpakowali… - szepnął.
Po boku twarzy spłynęła mu łza na poduszkę.
- Będzie dobrze, damy radę Inukai – przeniosłem się pod jego legowisko.
- Jaką masz na to gwarancję? – Jęknął obolały i podłamany.
- Taką, że… mamy swoje umiejętności, jeźdźcy nam jakoś pomogą i może zdradzą jakieś podstawy obronienia się przed tym syfem. Jesteśmy tu tylko na chwilę, tylko po Natsunę i do domu. Może nawet uda nam się spotkać twojego brata – ożywiłem się lekko.
Chciałem być bardzo optymistyczny, ale miałem wrażenie, że tylko się pogrążam.
- Masz rację… możemy ich poprosić o jakieś rady, czy coś… ale jesteś pewien, że jesteśmy tu tylko na moment? – Westchnął ponownie.
Chciałem coś powiedzieć, ale sam nie byłem pewien. Byliśmy tu drugi dzień i nadal nic nie wiedzieliśmy jaki mamy plan i gdzie szukać Natsuny. Zapadła nieprzyjemna cisza, którą po kilku chwilach przerwało otwarcie drzwi. To był Ourell z apteczką.
- Nieźle się porobiło, co? – Spojrzał na nas ze współczuciem.
- Tak… to dość typowe dla tego świata? – Skinąłem mu głową na przywitanie.
- Niezbyt. Oczywiście demony są dość częste, ale aż taka agresja jest już nieco rzadsza. Gdyby on chciał was pożreć, czy porwać w ten sposób dziewczynę, nie byłoby to nowe, ale z tego, co mówiła Kotori, to chciał was po prostu sprzątnąć ze względu na współpracę z kimś. A takie przypadki są już bardzo rzadkie – zapalił światło i podszedł do Inukai’ego. – Możesz siedzieć?
Towarzysz usiadł na materacu i spojrzał na jeźdźca.
- A w jaki sposób możemy się ochronić na przyszłość? – Spytał cicho.
- Nie ma jednego sposobu. Każda taka cholera działa nieco inaczej i ma moc na zupełnie innym poziomie, ale o tym może wam powiedzieć bardziej Marcus z Arthurem. Obaj są egzorcystami z zawodu. Rany, ale cię urządziła – zaczął oglądać jego szyję i delikatnie oczyszczać nasączonym wacikiem.
- To nie była ona… to było coś… - syknął cicho.
Ourell pokiwał głową i westchnął. Po oględzinach szyi spojrzał na dłoń i skrzywił się lekko.
- Miejmy nadzieję, że to tylko wybicie, bo wygląda nie najlepiej – podniósł jego rękę za nadgarstek i obejrzał dokładnie.
- A dokąd Arthur wziął Kotori? – Spytałem, siedząc na drugim łóżku.
- Przejrzeć ją, czy nic z tego cholerstwa w niej nie zostało, no i też ją ewentualnie obandażować i takie tam. Kątem oka zauważyłem, że miała całe przedramię poharatane… bidulka – wyjął z apteczki płaskie patyczki. – Uwaga może zaboleć.
Jeździec nastawił palce Inukai’emu, który stłumił krzyk i lekko się skulił. Przed zawinięciem w bandaż, posmarował mu je maścią.
Po wszystkich zabiegach, gdy Ourell miał już wychodzić minął się w drzwiach z Arthurem.
- Już ją obejrzałeś? – Złotooki wyglądał na nieco zaskoczonego.
- Tak, teraz śpi i chcieliśmy się spytać, czy Rin mógłby użyczyć swojego pokoju. Poprosiła o to przed zabiegiem.
- Um, jasne, nie ma problemu – byłem trochę zaskoczony taką prośbą.
Arthur posłał w moją stronę ciepły uśmiech i poszedł na górę, a drugi mężczyzna pożegnał się z nami i zostawił nas samych. W teorii czegoś się dowiedzieliśmy, ale praktycznie byliśmy tak samo bezbronni jak wcześniej.
Zostaliśmy sami w pokoju w zupełnej ciszy. Czułem się źle. Westchnąłem głęboko i rozmasowałem czoło.
- Rin, słuchaj… chciałbym cię tak bardzo przeprosić za to wszystko… niby wiem, że to był ten cały demon, ale… Kotori z nim walczyła, a ja wczoraj tak po prosu się poddałem – Inukai powiedział cicho, patrząc na swoje obandażowane dłonie.
- Spokojnie Inukai. Ja wszystko rozumiem – usiadłem nieco niepewnie obok niego i poklepałem go po ramieniu. – Teraz musimy trzymać się razem i dokopać tym, którzy porwali Natsunę i was tak skrzywdzili…
Skinął głową parę razy zupełnie milcząc i nie odrywając spojrzenia od swoich dłoni.

niedziela, 14 lutego 2021

Może jeszcze coś przeżyje

Cóż, postaram się co jakiś czas wrzucać posty o tym co u mnie. Tak po prostu dla aktywności, a nuż ktoś się znajdzie chętny do czytania i może komentowania.

W każdym razie, mam ostatnio ochotę na pisanie od nowa kilku pomniejszych wydarzeń od nowa. Tak na dobry start, a może po prostu, aby wrócić do pisania opowiadań, w końcu Ostoja to mój wielki królik doświadczalny, więc czemu by nie jakoś doprowadzić go do końca, a potem jeszcze go pomęczyć, pisząc znowu od nowa, aż nie przyniesie zadowalających, hm, kształtów.

Kiedyś uważałam, że pisanie jest moją małą pracą. Odpowiadam za wszystko, co napiszę i powinnam pisać w miarę regularnie. Niestety, uważałam też, że powinnam pisać tylko rozdziały, a nie posty o czymkolwiek, bo przecież będzie można przeskoczyć te parę postów i wrócić do czytania rozdziałów, chociażby szukając ich za pomocą szukajki na boku.

Dążyłam przez cały czas do dotarcia do odbiorców, zamiast skupić się na fabule i reszcie. Eh, człowiek uczy się na własnych błędach, co tu dużo mówić.

Jeśli chcecie pooglądać mój shitpost to zapraszam tutaj: Jednorożcowy Żuk (chociaż nie prowadzę tego peja regularnie, a jak coś wrzucę to z innej strony co mi się podoba, czasem rysunek i przemyślenia).

Możliwe, że wrzucę tu też parę "niespodzianek" opowiadaniowych, dotyczących nadal Ostoi (nie chcę mieszać uniwersów Ostojki ze światem np moich innych oc).

Do zobaczenia.

sobota, 13 lutego 2021

Koniec Ostoi?

 Nie wiem do końca jak zacząć.

Nie wiem, czy w ogóle ktoś tu jeszcze zagląda, skoro ostatni post był wieki temu (za niedługo stuknie drugi rok martwości tego bloga).

Jest mi strasznie głupio jak widzę daty wrzucania postów, jak wielkie dziury w fabule ma Ostoja i jak bardzo niektóre postacie były robione na kolanie, na szybko, aby były tylko zapychaczami. Ba, a żeby tylko postacie. Ostoja była sama dla siebie fillerem, tylko po to, aby jakoś ruszyć Rina i spółkę do przodu. Pierwsze rozdziały były pełne niewinności i takiej nieświadomej głupoty, a jednocześnie przekonania, że się wie co się robi, że nie potrzebny jest dalszy plan.

Nie zapomniałam o Ostoi zupełnie. Cóż, trudno zapomnieć o czymś, co ma się napisane na schodku przed blokiem. Jednak nie wiedziałam jaki jest dalszy plan. Miałam wizję konkretnych plot point'ów, zakończenia i ewentualnie jakichś wydarzeń po fabule. Mimo mówienia sobie milion razy, aby zrobić plan wydarzeń na każdy ark fabularny, opisywać wszystko, nawet zegarek, nie robiłam tego, a jeśli już się za to brałam, to urywało się w połowie, bo wtedy zaczęło przybierać zupełnie nowych kształtów.

Przykro mi, że to tak się skończyło. Pójście do liceum, potem matura i teraz studia, nie są wyjaśnieniem dlaczego Ostoja tak skończyła. Winne jest moje podejście i zbyt duża pewność siebie.

Teraz nawet nie wiem, czy ktokolwiek to przeczyta. Kiedyś czytali to moi przyjaciele, Kitsu, może ktoś jeszcze, a teraz... ja sama sobie robiłam wyświetlenia, aby przypomnieć sobie o jakichś starych wątkach, postaciach, czy miejscach.

 Przepraszam wszystkich, którzy kiedyś tu się pojawią. Nie wiem co dalej z Ostoją, najchętniej napisałabym wszystko od nowa, ustalając wcześniej dokładny plan. Wiem jednak, że ze mną nie jest to możliwe, po prostu.

Chciałam pisać to dla siebie, ale też jednocześnie dla innych. Chciałam zarezerwować nazwę Ostoja wiatru dla siebie i myślę, że tylko to mi się udało.

Autorski mem








 Agnes

P.S.

Nie chcę jednak mówić, że nie ma mowy o powrocie. Może kiedyś ogarnę swój roztrzepany tyłek i wrócę z gotową serią, odświeżoną i w ogóle, że mucha nie siada. Ale to kiedyś. Na razie chcę zrobić porządek w tym, co jest teraz i pogodzić pomysły gimnazjalnej, licealnej i obecnej mnie.

wtorek, 5 marca 2019

Rozdział #48

Wróciliśmy do siebie. Pomimo tego, że nie zabawiliśmy tam jakoś specjalnie długo, odczuwałem zmęczenie. Może to przez te wszystkie emocje? Kartka od Natsuny… czyli jest z nią w porządku. Ale do czasu. Czułem, że coś się może stać. Jej, albo z nią. Bałem się o to w głębi serca. Ciągle o tym myślałem. Usiadłem na zielonej wersalce w pokoju i spojrzałem na Hanao i Inukai’ego. Ten drugi również był pogrążony w zadumie, a lisek starał się do niego zagadać, oderwać od myślenia. Mruknąłem coś do siebie.
 -Inukai? – Chłopiec szarpał go za rękaw lekko. – No weeeź coś powiedz…
 -Hm? A tak, tak, słucham – spojrzał na niego, nadal nieco nieobecnym wzrokiem.
 -Co czujesz do Kotori? – Spojrzał mu głęboko w oczy.
Mężczyznę przeszedł widoczny dreszcz.
 -A… n… no wiesz… -odkaszlnął poddenerwowany.
Uśmiechnąłem się nieco nieświadomie. „Bardzo chętnie się temu przysłucham…” – poprawiłem się na kanapie.
 -Powiem wam tak… to trudne – westchnął. – Sam do końca nie wiem… jedno jest pewne. Nie pozwolę na to, aby Hisiek coś jej zrobił. Albo ktoś inny z tego „wesołego” panteonu…
„Dobrze rozegrane, bo nie odpowiadasz wprost. No ładnie, ładnie…” –pomyślałem.
Hanao przekrzywił lekko głowę.
 -A…ha… no dobra.
 -Spodziewałeś się innej odpowiedzi? Heh, nie dzisiaj młody, nie dzisiaj – Inukai podniósł się z materaca i spojrzał na mnie. – Rin wie o co mi chodzi, nie?
Puścił do mnie oczko i poszedł do łazienki.
W duchu przyznałem mu rację. Byłem w tej samej sytuacji. Co ja czułem do Natsuny? Czy to już była miłość? Nie… czułem, że muszę ją uratować, bo jej to obiecałem. Ale jej lekki pocałunek w policzek… to było to, czego potrzebowałem? Chciałem mieć ją już przy sobie i wiedzieć, że jest bezpieczna… może to zauroczenie? Albo bardzo wczesna faza miłości?
Nawet nie zauważyłem kiedy, Hanao usiadł obok mnie i zaczął się wpatrywać.
 -Kolejny zwieszony… ech, czy naprawdę uczucia są takie trudne? Zwłaszcza miłość wydaje się dla was trudna do przyswojenia – powiedział cicho.
 -Jak kiedyś znajdziesz kogoś i będziesz myślał, że ona może być tą jedyną, to zrozumiesz…
 -Ale ja kogoś takiego mam.
 -Kogo?
 -Sakurę.
Prychnąłem śmiechem. To jednak nadal dziecko. Ma czasami niezwykłe przejawy zrozumienia i sporej inteligencji, ale w strefie emocjonalnej to nadal dziecko.
 -Nie śmiej się ze mnie – warknął zirytowany.
 -Przepraszam – zdusiłem w sobie śmiech. – Po prostu nie zrozumiałeś do końca o co mi chodziło…
 -To mi wytłumacz.
 -I tu jest  problem – przeczesałem dłonią włosy. – To nie jest takie proste.
 -Coś w to wątpię – oparł się obok mnie, założył ręce na siebie i prychnął lekko.
Westchnąłem. „Nie mam żadnego doświadczenia w tych sprawach… byłem wiecznym singlem, nigdy się nie zakochałem na zabój” – spojrzałem w sufit.
 -Postaram się to wyjaśnić, ewentualnie dopytasz Inukai’ego, dobra?
Przytaknął.
 -Chodziło mi o taką miłość, której się nie czuje do członków rodziny… bardziej o taką, która po jakimś czasie może doprowadzić do małżeństwa, ale to nie zawsze. Rozumiesz tak mniej więcej?
 -Hm… raczej tak. Nie było to jakoś trudne do wytłumaczenia, tak szczerze.
 -W takim razie, czemu uważasz, że Sakura…
 -Bo tylko ona się nadaje na przywódczynię. Jest tą jedyną na to stanowisko, ale teraz będzie boginką. To nawet lepsze, niż tylko przewodzenie paru setkom osobom… teraz będą miliony… ale nadal uważam, że powinna wrócić do domu na parę dni. Jeszcze trochę i mamy też może nie być…
Położyłem mu rękę między uszami i pogłaskałem. „Nadal dziecko. Ale jak inteligentne… on to sobie poradzi w dorosłym życiu…” – uśmiechnąłem się lekko.
Inukai wyszedł z łazienki. Miał tylko ręcznik na biodrach. Ciekawie wyglądał z mokrymi włosami, zasłaniającymi część twarzy. Odgarnął je ruchem głowy. Odruchowo zasłoniłem się ręką i zauważyłem, że krople wokół niego zatrzymały się. No tak, przecież to woda. Skupiłem ją w jednym niewielkim bąblu i odesłałem do zlewu w łazience.
 -Co tam? – Spytał się mnie.
Wzruszyłem lekko ramionami.
 -Powoli – odparłem.
Skinął głową parę razy i odwrócił się do szafy.
Jego plecy zdobiła jedna, podłużna i dosyć spora, blizna. Uniosłem lekko brwi, ale o nic nie spytałem. Nawet bym nie musiał, bo wyprzedził mnie Hanao.
 -Ło, Inukai co to jest?! – Chłopiec zerwał się z wersalki i podbiegł do mężczyzny.
Westchnął cicho i wyjął jakiś stary, szary T-shirt i dresy.
 -No tak, nie opowiadałem wam tej historii… nie przepadam opowiadać jednej rzeczy dwa razy, ale… dla was mogę zrobić wyjątek. Tylko dajcie mi się ubrać.
Po dłuższej chwili usiadł między nami. Założył nogę na nogę i westchnął.
 -Tą piękną szramę sprezentował mi mój starszy brat z dziesięć lat temu. Miałem wtedy siedem lat, brat z osiemnaście. Kłóciliśmy się na okrągło, dzień bez darcia kotów był dniem straconym. Pewnego dnia zostaliśmy wysłani do parku na spacer, abyśmy nie męczyli wszystkich w domu. Oczywiście w drodze pożarliśmy się niesamowicie. Jako mały gejzer energii, musiałem się wyżyć, a brat był najbliżej, więc się na niego rzuciłem z pięściami. Odepchnął mnie, a gdy chciałem uderzyć drugi raz… brat zrobił unik i przejechałem się na plecach po zboczu. Musiał wystawać tam jakiś konar o który zahaczyłem. To był ostatni dzień, gdy go widziałem.
Podrapał się po tyle głowy.
 -Taa… i to tak w sumie cała opowieść… - westchnął.
 -A teraz jak się spotkacie, to jak…
 -Cóż, nie mam do niego wyrzutów. Wręcz przeciwnie. Po tym wszystkim zacząłem się uspakajać i panować nad emocjami – przerwał mi. – Więc, cóż… na pewno będzie morze łez. Z mojej, jak i z jego strony. Widzenie w śnie, a widzenie w rzeczywistości, to bardzo odmienne rzeczy. W każdym razie, teraz twoja kolej Hanao na prysznic.
Lisek wychylił się i spojrzał na niego błyszczącymi oczami.
 -Jak ja cię szanuję Inukai – zamachał ogonem energicznie.

Patrzyłem w ciemny sufit. Było już późno, ale nie mogłem zasnąć. Miałem teraz jeszcze więcej myśli, których nowa część narodziła się podczas kąpieli. Wszystko się mieszało i tłukło w mojej zmęczonej głowie. Chciałem tylko zasnąć, a dostawałem rozrobioną papkę myśli, którą musiałem jakoś ubić w sensowny kształt i ją tak uchować. Przewróciłem się na lewy bok, aby być twarzą do ściany.
 -Ej, Rin.
No tak, najmniejszy ruch był opłacany trzęsieniem całego łóżka.
 -Przepraszam Inukai, chciałem delikatnie.
 -Nie szkodzi, chodziło mi o coś innego.
 -Słucham w takim razie.
 -Jak zazwyczaj się uspokajasz przed snem, jeżeli za bardzo myślisz o Natsunie?
Westchnąłem.
 -Tutaj jest mój problem, bo wtedy nie mogę zasnąć. Patrzę się w jeden punkt i zasypiam z samego zmęczenia, niżeli woli. A co? Coś cię trapi?
 -Nie mogę przestać myśleć o Kotori. Wiem, że jest tam na pewno bezpieczna, ale się boję, że usunięcie Włóczni może nie być takie proste…
 -Rozumiem. W sumie masz rację. Co wtedy? Ech, myślę, że nie powinniśmy teraz o tym myśleć, chociaż wiem, że to tak nie działa…
 -Po prostu boję się o nią… że jej nie zobaczę… -szepnął.
Głos mu się załamał lekko. Wziął głęboki wdech i milczał.
 -Też się tego obawiam, gdy myślę o dziewczynach… zwłaszcza o Natsunie… w końcu obiecałem jej, że ją odnajdę…
 -Wiesz co Rin? Bardzo cię szanuję. Nawet podziwiam, że w sumie wszedłeś w ten świat bez jakiegokolwiek przygotowania i po prostu dążysz bez względu na wszystko do odnalezienia jej…
 -Myślę, że popisałem się częściowo głupotą. Właśnie przez brak przygotowania… ale będąc szczerym, też cię podziwiam na swój sposób. Potrafisz wiele przyjąć i dać radę w najróżniejszych sytuacjach… do tego, nie masz problemu z posługiwaniem się żywiołem… ale to już kwesta jak długo go posiadasz… w każdym razie, okazałeś się być bardziej ludzki, tak myślę.
 -Co masz na myśli?
 -Na początku uważałem, że jesteś strasznie oschły i zupełnie bez emocji w stosunku do wszystkich… ale teraz tak myślę, że wtedy nie spuszczałeś gardy, bo się bałeś tego wszystkiego. Tych zmian i tak dalej…
Zaśmiał się cicho i ciepło.
 -Pewnie masz rację, nie zaprzeczam… dzięki Rin, za rozmowę.
 -Nie ma za co. Mogę tylko jeszcze jedno pytanie zadać?
 -Raczej tak.
 -Skąd wiedziałeś o Fratmalii i skąd wziął się pomysł na te wszystkie spotkania?
 -Hm, dostałem kiedyś list. To było może pół roku temu. Była tam mapa i prośba o organizacje takich spotkań. Podjąłem się tego, nieco z nieufnym podejściem, ale trzymałem się instrukcji z koperty… kosa była moim dodatkiem.
 -Brzmi ciekawie.
 -Dla mnie była to zwykła zabawa. Taka tam maskarada, poudawanie kogoś nieco bardziej innego. Ale to wszystko dawało efekty, zdobywanie i rozwijanie umiejętności, nowe znajomości… do tamtego dnia było wszystko w porządku, a potem wszystko spaprałem…
 -Ale przecież wiemy, że to był Sonomaru…
Wychyliłem się poza ramę i spojrzałem na niego. Również na mnie patrzył. Pomimo ciemności, widziałem, że błyszczały mu się oczy.

W końcu zasnąłem. Znalazłem się na swoim, dobrze znanym polu przy jeziorze Kanatris. Nie miałem ochoty się ruszyć, więc leżałem i patrzyłem, jak chmury suną leniwie po niebie. Westchnąłem pełną piersią i przeturlałem się po polnej trawie. Naprawdę, nie chciało mi się wstawać.
 -Rin, gorzej ci? – Usłyszałem głos nimfy.
 -Może trochę, kto wie – Usiadłem wyprostowany.
 -Nie było dzisiaj tu Natsuny… nudziłam się trochę…
 -Nie było?
 -No mówię, że nie.
Wstałem i podszedłem do brzegu jeziora.
 -Powinienem się martwić?
Wzruszyła ramionami.
 -Myślę, że powinieneś spróbować pójść na jej plażę. Jeżeli ci się uda, to może ją spotkasz.
 -A jeśli nie?
 -To może mieć gorszą noc. Problem z zaśnięciem, czy coś. Myślę, że nie ma powodu do dużych zmartwień.
Skinąłem głową kilka razy.
 -I tak spróbuję – mruknąłem.
 -Powodzenia w takim razie i ją pozdrów, jeśli ci się uda.
 -Dzięki i pozdrowię – odwróciłem się i poszedłem szybkim krokiem tam, gdzie zazwyczaj była plaża.
Oczywiście z mojego szybkiego tempa nic nie wyszło, bo po paru metrach rzuciłem się w pogoń. Odczuwałem za silny strach, czy nawet panikę. Nie potrafiłem powiedzieć dlaczego. Po prostu się bałem. Najpierw list, potem jej zniknięcie. Biegłem nadal przed siebie. Problemy ze snem? To nie mogło być to. Może Elkie coś… nie, nie…
W końcu musiałem się zatrzymać. Byłem głęboko w lesie. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i upadłem na kolana. Zacisnąłem dłonie na ściółce. Nie było jej. „Gdybym tylko mógł wiedzieć, czy wszystko jest w porządku… wiedziałem, pewnie bogowie już podjęli jakieś działania… a co jeśli faktycznie Elkie została złapana na przemycie listu? Boję się… pomocy…” – Poczułem jak po policzkach spływają strumienie łez. Wstałem. „Rin, przestań być taką miękką fają. Czas na bycie męskim” – powoli podniosłem się na nogach. „Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze” – powtarzałem sobie. Nagle wrzasnąłem na całe gardło. Nie kontrolowałem tego w pełni, ale byłem tego świadomy. Złapałem oddech. Zamrugałem parę razy i prawie natychmiast otrzeźwiałem. Wróciłem powolnym krokiem do Kanatris. Może trochę naokoło… potrzebowałem spędzić ten czas tylko i wyłącznie ze sobą.

Obudziłem się zmęczony i nadal pełen obaw w sercu. Nie podniosłem się od razu. Uspokoiłem oddech, wszystko jeszcze raz przemyślałem i dopiero wtedy mogłem dać znak życia, podnosząc się na łokciach. Hanao na wersalce nie było, zostały tylko wymięte koce. Spojrzałem na dolną pryczę. Spali we dwóch, ale Inukai nie był świadom obecności chłopca. Westchnąłem cicho i położyłem się jeszcze na chwilę. Jeszcze raz wszystko uporządkowałem. Wszystkie moje wczorajsze myśli i sen. Prawie widziałem proces ich układania na suficie. Zamknąłem oczy. Nie miałem snu. Tylko jakieś majaki. Kolorowe plamy na chwilę ułożyły się w postać Natsuny. „Przepraszam Rin. Wszystko jest dobrze…” – usłyszałem. Westchnąłem po raz kolejny. „Czyli jednak nic się złego nie wydarzyło… raczej… ech to myślenie rano nie najlepiej mi  idzie…”- pomyślałem. Podniosłem się z pościeli i poszedłem się przemyć, przymusić do bardziej trzeźwego myślenia.
Spojrzałem w lustro. Nadal nie oswoiłem się z wyglądem swoich uszu. Delikatnie je pomacałem. Nie potrafiłem się nimi posługiwać w pełni. Podrapałem się po policzku. „Czas się ogarnąć. Mam wrażenie, że trochę przesadziłem w tym lesie. Ale, to mi pomogło. W końcu z siebie to wyrzuciłem…” – spojrzałem sobie w oczy. Były takie jak zawsze. Może trochę mniej przestraszone i zmęczone. „Jak to było? Czas na bycie męskim? Heh… jestem ciekaw, co z tego wyjdzie… chociaż, jestem chyba na dobrej drodze…” – wytarłem twarz ręcznikiem. Przebrałem się i wyszedłem z łazienki.
Inukai stał przy otwartym oknie i patrzył w dal. Hanao leżał zawinięty w kołdrę i pościel. Podszedłem do mężczyzny i po chwili namysłu klepnąłem go w ramię.
 -Hej – powiedziałem.
 -Hej – westchnął.
 -Jak noc?
Obrócił się do mnie i oparł się o parapet.
 -Szczerze, to nie najlepiej. Miałem dosyć chaotyczny sen. Czułem się zagubiony. A potem przyszedł Hanao i starałem się zasnąć po raz kolejny. Także bywało lepiej…
 -Rozumiem…
Rozległo się pukanie do drzwi.
 -Otworzę – spojrzałem w stronę wyjścia.
Był to Hisui. Uśmiechnął się lekko na mój widok.
 -Dzień dobry drugostronnicy~
 -Ta… dobry… - Inukai podszedł bliżej.
 -Kotori czeka na was na dole, ale zanim to… trochę porozmawiamy – wślizgnął się do pokoju.
Spojrzał na Hanao.
 -Sakura chciała z nim jeszcze omówić parę spraw, więc wróci ze mną.
 -A gdzie jest…
 -Shinimaru? Oj, Iniek, Iniek… nie znasz takiego powiedzenia „kac morderca nie ma serca”?
 -A no tak… czego innego mogłem się spodziewać… -założył ręce na siebie.
 -No i też zaraz po dostaniu się na górę wzięli się do roboty. Chciała mieć to jak najszybciej za sobą i wrócić… dlatego jest troszkę nieprzytomna, ale właściciel się nią zajmie. Odpocznie trochę i będzie w porządku.
 -Zatem, o czym chciałeś…
 -Czy to nie logiczne, skażony? – Przerwało mi bóstwo.
Zamknąłem usta. No tak. Cicho zamknąłem drzwi.
 -Coś ty taki ostry dla Rina? – Inukai usiadł na wersalce.
 -Nie ufam mu, to tyle - lamia zaplotła palce na karku.
Przyjaciel westchnął.
 -A tak to rzuciłbyś się w objęcia swoich fanek, nie?
 -Dopóki nie wyczułbym skażenia krwią demona, to oczywiście - delikatnie oblizał wargi.
 -Uważasz zatem, że ludzie nie są w stanie nic zrobić?
Wzruszył ramionami.
 -Posłuchaj, jeżeli uważasz, że wiesz coś o bóstwach i bogach w tym świecie, to już ci mówię, że się mylisz. Nie mieszkasz tu jakoś długo, jeszcze nie przywykłeś.
 -Powiem ci tylko tyle, że Ghalirkiem dowodzili ludzie, nie demony.
 -Mieszasz, mieszasz, mieszasz. Ghalirek szkodził ludziom i mi, nikomu więcej. Demony potrafią zniszczyć strefę ludzką, jak i boską. Nie mają granic. Nawet opętani nie byliby w stanie nic mi zrobić. Dlatego zakażają innych swoją krwią. Niektórzy od tego umierają, aby stać się demonem po śmierci, a inni są jak ten tutaj – wskazał na mnie ręką.
 -Czyli jestem w stanie jakoś wam zaszkodzić…? – Wtrąciłem cicho.
Spojrzał na mnie. W jego zazwyczaj beztroskich, bursztynowych oczach, przemknął jakiś błysk lekkiej odrazy.
 -Ty nie wyglądasz na jakoś wyjątkowo groźnego. Zabiłbyś człowieka?
Przeszedł mnie dreszcz. Poczułem dłoń Inukai’ego na ramieniu.
 -O co ty chcesz go posądzić? Rin i morderstwo kogokolwiek? Musiałby działać bardzo pod presją, aby coś takiego zrobić… gdyby zostały rozegrane tutaj Igrzyska śmierci, Riniek na pewno… wybacz mi stary, muszę to powiedzieć, ale bądźmy szczerzy, odpadłbyś prawie od razu.
 -Nie ma za co, Inukai, masz rację – uśmiechnąłem się lekko zakłopotany.
„No tyle z bycia męskim”- przemknęło mi przez myśl.
Hisui przyjrzał mi się i westchnął po chwili.
 -No dobra, faktycznie wyglądasz jak zwykła, niezdarna bułka, a nie maszyna do zabijania…
 -Czyli teraz będziesz przeginać w drugą stronę, huh? – Inukai starał się trzymać nerwy na wodzy.
Lamia zachichotała cicho. Spojrzał na mnie ponownie, tym razem, nieco przyjaźniej.
 -Przyszedłem pogadać o waszym celu podróży i tak dalej. Ale tak na was patrząc i słuchając waszych rozmów, to raczej nic nie kręcicie, więc dam wam spokój. Ogarnijcie się i chodźcie na dół, bo może się niecierpliwić~
Zauważyłem, że Hisui potrafił dosyć szybko zmieniać nastrój i nastawienie. „Może to i lepiej w stosunku do mnie… tak długo jak nie będzie się działo nic dziwnego, w co zostanę zamieszany, to będzie bardzo dobrze… o czym ja myślę, przecież nic takiego się nie wydarzy…” – odprowadziłem spojrzeniem lamię, wychodzącą z pokoju.
 -Raany, ale się ciebie uczepił… dziwny typ.
 -Może miał jakieś nieprzyjemności w przeszłości związane ze skażonymi? – Oparłem głowę na dłoni.
 -Niewykluczone – Inukai wyjął ubrania i poszedł do łazienki.
Hanao nadal spał. Nie budziliśmy go i zeszliśmy na dół.

Kotori siedziała w fotelu na dole i popijała herbatę z Marco. Zauważyłem, że ma parę plastrów na twarzy i obandażowane dłonie. Podniosła wzrok z nad kubka i uśmiechnęła się do nas. Była jeszcze bledsza niż wcześniej.
 -Dzień dobry chłopcy – podniosła lekko rękę.
 -Co ci się stało? – Inukai podszedł do niej szybciej.
 -A, to… to nic takiego…
 -Musieliśmy jakoś sprawdzić, czy umie się posługiwać Włócznią… mnie też się ten pomysł nie podobał, ale cóż, nie mieliśmy innego wyjścia.
 -Czyli co zrobiliście…?
 -Poszliśmy na Osiedle konkursów i tam stoczyła parę pojedynków… w sumie to tylko jeden, bo po tym straciła wszelkie siły… demon trzeciego poziomu, z pięciu możliwych, mógł być faktycznie zbyt trudny do po…
 -Mówiąc inaczej, naraziliście jej życie i to dosyć poważnie, bo aktualnie skacowany bożyna nie miał lepszego pomysłu?
 -Cóż, zazwyczaj tak przebiegają wszelkie procedury… tylko Shinimaru dał zbyt wysoki poziom przeciwnika…
 -Spokojnie Inukai – pogłaskała go po dłoni – wiedzieli co robią, a że Sakura tam była, to z łatwością mi pomogła.
Pogładził jej włosy i westchnął.
 -No dobra, jak tam chcecie… grunt, że dała radę wrócić w całości… jak ja mam wierzyć w takich bogów, naprawdę… - wymamrotał.

sobota, 1 września 2018

Rozdział #47

Pokój nie był specjalnie duży. Tuż obok wejścia była łazienka, na lewo od niej piętrowe łóżko, kolejna była zielonkawa wersalka, stojąca w ładnym wykuszu, otoczonym oknami. Na prawo od nas zauważyłem niedużą, czarną szafę. Podłoga była drewniana i przyjemnie skrzypiała, gdy się po niej chodziło. Sakura, razem z Kotori usiadły na małej kanapie. Lisica od razu założyła nogę na nogę i spojrzała na mnie i Inukai’ego.
 -Śpię na dole – oznajmił towarzysz i położył torbę na niższym materacu.
 -Lęk wysokości? – Lisica przeniosła na niego spojrzenie.
Wzruszył ramionami.
 -Nie chcę się obawiać, że jak się obudzę to walnę głową o sufit. Rin jest drobniejszy i będzie mu tam wygodniej, niż mi. No, chyba, że jednak masz lęk wysokości, Rin, to wtedy oddaję dolną pryczę.
Nie było to dla mnie problemem, zwłaszcza, że lubiłem czasami patrzeć w sufit i pomyśleć.
 -Spokojnie, jest dobrze – otworzyłem szafę.
Miała kilka półek, lustro na wewnętrznej stronie lewego skrzydła i komorę z siedmioma wieszakami. Podobała mi się. Była z jasnego drewna, a wieszaki z nieco ciemniejszego.
 -Rin, Narnii tam szukasz? – Lisica spojrzała mi przez ramię.
Odwróciłem się szybko. Ona zdążyła się odsunąć
 -Przestraszyłaś mnie – spojrzałem na nią szerzej otwartymi oczami.
 -Ech Riniek, ty to taki delikatny jesteś…
Zacisnąłem usta i odłożyłem swoje rzeczy. Przeszedłem do głównego pomieszczenia. Kotori patrzyła za okno, a Inukai nadal leżał na łóżku. Założył ręce za głowę.
 -No to jesteśmy w Ostoi. Jeszcze do końca w to nie wierzę, ale, teraz musimy odnaleźć Natsunę, co nie, Rin?
Spojrzał na mnie. W jego oczach zaszła jakaś zmiana. Nie był to już wzrok obojętny, zimny, czy bez wyrazu. Zrobił się jakoś tak bardziej przyjazny i mniej groźny, niż jeszcze parę dni temu.
 -Oczywiście, po to tu przyszliśmy – klapnąłem sobie na wersalce. –Co tam, Kotori?
 -Rozkładają stragany. Całkiem sporo tego. Sakura, o której się to zaczyna? – Odrzekła spokojnie.
 -Coś około dwudziestej. Aktualnie dochodzi piąta, więc jeszcze mamy czas, na pokręcenie się wokół, zanim tuman ludzi zdąży nas rozdeptać… pięć razy. To dosyć spora impreza lokalna i za każdym razem jest duże prawdopodobieństwo, że pojawi się Hisui, czy Akabe. Ale w tym roku będzie moja osoba i inni powinni wiedzieć kim ja będę za te parę tygodni.
 -Masz niesamowite mniemanie o sobie – mruknął towarzysz.
 -A co mam nie mieć? Znam swoje miejsce na tym świecie i wiem dokąd dążę.
 -Pewnie masz rację. Nie mogłaś zrezygnować z danego przeznaczenia – westchnął.
 -Właśnie tak, mój przyjacielu. Nie miałam innej drogi, chociaż sama jej nie obrałam. Trudne jest takie życie – podrapała się z tyłu głowy. – A Kotori, chodź się przejść, pokażę ci parę rzeczy.
Dziewczyna odwróciła się do niej i z lekkim uśmiechem skinęła głową.
 -Wrócimy za jakieś dwie, no może półtorej godziny. Wtedy macie być już wyszykowani i gotowi, rozumiecie?
Przytaknęliśmy, a lisica pokazała białe kły.
 -No to lecim~~
Sakura otworzyła drzwi.
 -A, tutaj jesteście – usłyszeliśmy chłopięcy głosik.
Inukai, jakby automatycznie, się podniósł i spojrzał w kierunku wyjścia.
 -Hanasiek, ty to masz wyczucie… właśnie wychodziliśmy – Sakura wyminęła go w przejściu.
 -Ale tylko ty i ta dziewczyna, czyli za jakiś czas wrócicie.
Lisica westchnęła ciężko.
 -Możesz zostać, ale nie wiem, czy przeżyjesz, bo wiesz… tutaj lubią takie małe liski…
 -EJ, EJ, EJ, NIE RÓB ZE MNIE JAKIEGOŚ ZBOKA, DOBRA?! – Inukai zerwał się z materaca, uderzając czołem o ramę wyższego łóżka.
Odbił się od niej i wylądował ponownie na materacu. Syknął i  podkulił lekko nogi.
 -Wszystko w porządku Inukai? – Spytała zaniepokojona Kotori.
 -Żyję, spokojnie. Jak coś, to Rin mnie ogarnie, nie? – Próbował stłumić wrzask.
Przytaknąłem.
 -Bawcie się dobrze – Hanao zamknął za nimi drzwi.
Lisek usiadł na krawędzi łóżka mężczyzny.
 -Bardzo boli?
Skinął głową. Wstałem i poszedłem do łazienki. Odkręciłem tam zimną wodę, stworzyłem z niej małą bańkę i wróciłem do poszkodowanego.
 -Uwaga zimne – delikatnym ruchem ręki skierowałem bąbel na czoło przyjaciela.
Zabrał dłoń z twarzy ukazując czerwony pasek nieco ponad brwiami i kilka łez na policzkach.
 -Jak bardzo źle to wygląda? – Mruknął.
 -Jakby ci się coś odcisnęło na czole, mocno – wykrzywiłem usta w dziwnym grymasie.
Syknął, gdy kulka dotknęła skóry. Hanao usiadł na wysokości guza i ze sporą dozą ciekawości zaczął wbijać palec w wodę.
 -To może być nienajlepszy pomysł – powiedziałem.
Przeniósł na mnie wzrok.
 -Ale umiesz kontrolować wodę, nie?
 -No niby tak, ale…
Zanim skończyłem, lisek wwiercił pazurek w bańkę. Nie byłem w stanie opanować nagle rozerwanej błony. Zimna woda rozlała się po całej twarzy i włosach Inukai’ego.
 -Rin co ty odpier…
 -Przepraszam, przepraszam, przepraszam! To byłem ja, ale nie chcący. Wybacz mi, prooooszę.
Hanao od razu przykleił się do mężczyzny. Zaczął przepraszać i mówić, że to przez niego, bo się mnie nie posłuchał.
 -Dobrze, dobrze, już starczy – przyjaciel położył mu dłoń między uszami. – Nic się nie stało. To tylko woda.
Powoli odciągnąłem niepotrzebną wilgoć od pościeli.
 -Przynieść ci ręcznik? – Spytałem. – Boję się odciągać wodę od skóry.
Przytaknął.
Wszedłem do łazienki i wrzuciłem wodę do zlewu. Ręczniki wisiały obok niewielkiego prysznica. Były miękkie i białe. Przypomniał mi się wtedy dom. Miałem podobne. „Czy… oni o mnie pamiętają? Ile dni minęło od naszego zniknięcia? Głupie ręczniki…” – westchnąłem cicho i wróciłem do przyjaciela.
Pasek od uderzenia nieco zbladł, ale pewnie nadal bolał. Inukai zgarnął włosy do tyłu, siedział z Hanao na kolanach, któremu próbował coś zaczesać.
 -Nie wierć się, bo nic z tego nie wyjdzie…  - westchnął cicho.
 -Nie wiem po co mi to robisz, przecież już wyglądałem dobrze… noo, skończyłeś? – Lisek zadarł lekko głowę do góry.
 Mężczyzna westchnął ponownie i położył ręce na siebie.
 -Nie dam rady czegoś z tego zrobić. Tylko je zwiążę.
 -Jak uważasz – Hanao wzruszył ramionami.
 Podszedłem do nich bliżej i oparłem się o drabinkę.
 -Jak tam głowa? - Podałem ręcznik.
 -Nie ma dramatu, ale będzie guz, dzięki – westchnął.
Umilkł na chwilę, patrząc w biały materiał.
  -Miałem podobne w domu – powiedzieliśmy niemal jednocześnie.
Spojrzał na mnie. Lekko uniósł kącik ust na moment i przetarł twarz.
 -Taa… dom. O dziwo za nim tęsknię. Ech, dlatego musimy się pośpieszyć ze znalezieniem Natsuny – Wbił wzrok w pojedyncze włókna.
Skinąłem tylko głową. Spojrzałem na zegar. Minęło niecałe dziesięć minut odkąd dziewczyny wyszły.
 -Hanao, wiesz może o co chodzi z tym Kokunotte? – Inukai odłożył ręcznik obok.
 -Hmm… Nie wiem skąd się wzięła nazwa, ale wiem, że jest obchodzone raz do roku. Jest wiele stoisk, dużo muzyki, a pod koniec wszyscy biorą udział w zbiorowym tańcu. Jest dużo fajerwerków, są występy na scenie, podobają mi się takie, gdzie tancerki są w maskach. Wyglądają nieco strasznie i cudownie jednocześnie. Niestety, co roku zmienia się skład, a z nim maska… poza tym, jest jeszcze jedzenie z różnych regionów Fratmalii. Z tak zwaną „zagranicą” nie handlujemy zbyt chętnie, ale się na tym nie znam.
 -Tyle?
 -No wiesz, co roku wygląda to nieco inaczej, ale taniec jest zawsze.
 -A jak on wygląda? – Wtrąciłem.
Wzruszył ramionami.
 -Nieco poloneza i belgijki.
 -Nie znam żadnego z nich – mężczyzna pokręcił głową z lekkim niezadowoleniem.
 -No to zobaczysz na miejscu, albo pokażę to z Sakurą, jak wróci.
 -Podczas Kokunotte bogowie mają jakoś wolne, czy coś? Bo Sakura mówiła, że można ich spotkać – Spojrzałem na liska.
 -Bogowie i bóstwa robią wtedy co chcą, ale faktycznie często ich się wtedy spotyka, niektórzy nawet zagadują. Słyszałem, że bogowie, organizowali w zeszłym roku konkurs na najprzystojniejszego…
 -Wybacz, że ci przerwę, ale to chore. Kto był takim geniuszem, że to zorganizował? – Inukai oparł głowę na łokciach.
 -Hisui.
 -Wiedziałem, że jest z nim coś nie ten teges, ale żeby, aż tak? Kogo wy tutaj wielbicie?
 -Wiesz może skąd się wzięła nazwa? – Zmieniłem płynnie temat.
 -Mówił, że nie – mruknął przyjaciel, który najwidoczniej przechodził kryzys wiary.
 -Kim jest Natsuna? Coś wcześniej o niej wspominaliście – lisek wstał z materaca i zatrzymał się naprzeciwko mnie.
Wzrok jego dwukolorowych oczu zaczął się coraz bardziej wwiercać w moją osobę. Poczułem się lekko niekomfortowo, ale opowiedziałem mu, z grubsza, całą historię. Z każdym wypowiedzianym słowem, coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, jak dużą złożyłem obietnicę. Uratuję cię i wrócimy do domu. Nie wiem, dlaczego, ale przez chwilę w to zwątpiłem. Przecież, jestem tylko wątłym chłopaczkiem. Umiejętność kontrolowania wody była tu tak pospolita, jak u nas umiejętność obsługi komunikacji miejskiej. Poczułem lekkie ukłucie w sercu. Natsunę musiał porwać, ktoś potężny. A nawet jeśli jego siła nie byłaby zbyt duża, to dla nas, ludzi nie z tej strony, przeciwnik jest nie do pokonania.
 -Co ci? – czyjś głos wyrwał mnie z przemyśleń.
Przez chwilę czułem się jakbym wyszedł z samolotu, po długim locie. Musiałem odzyskać pewność swojego istnienia.
 -Zamyśliłem się. Walnąłem jakąś głupotę? – Na twarz wkroczył mi zakłopotany uśmiech.
 -Zawiesiłeś się nieco, po zakończeniu – mruknął Inukai.
 -Przepraszam.
 -Jest duże prawdopodobieństwo, że ją spotkasz na festiwalu – Hanao zamiótł ogonami podłogę. – Mogę ją potem poznać? Prooooszę…
 -Jeżeli nie będzie miała nic przeciwko, to chętnie.
 -Może też pójdziemy się przejść? Możemy tu wrócić za jakieś pół godziny – Inukai podszedł do okien. – Zobaczyłbym, czy tu się coś ciekawego nie rozkłada…

Wyszliśmy z pokoju. Pokój zamknęliśmy i zostawiliśmy klucze w recepcji.
 -Znasz nieco okolicę? – Zaczepiłem liska, gdy wychodziliśmy.
Pokiwał głową na boki.
 -No tak nie do końca. Przyjeżdżałem tu zawsze tylko na Kokunotte i to tylko na chwilę, aby szukać Sakury.
 -No właśnie, o co chodzi z tym całym przepraszaniem i wracaniem do domu?
 -To dosyć długa historia, ale postaram się przynajmniej wytłumaczyć zarys. Nasza rodzina, jest rodziną roślinną. Lisy z południowego wschodu zawsze potrafią ogarnąć roślinki, ale Sakura jest nieco inna. Niby to tylko inny żywioł, ale to tylko na pozór. Od samego początku było wiadome, że zastąpi pana Akabego i z tego powodu trzeba było ją przygotowywać. Młode bóstewka, są bardziej podatne na ataki demonów przez co było z nią trochę problemów. Ojciec często nie spał po nocach, a matka błagała o pomoc inne rodziny. Pewnie wtedy siostra nasłuchała się niezbyt przyjemnych rzeczy o sobie i w zeszłym roku uciekła na północ.
 -I wysłali ciebie? – Inukai spojrzał na niego trochę zaniepokojony.
 -Nie. Sam siebie wysłałem. Gdy Sakura zniknęła, oczywiście, wszyscy jej szukali. Trzy miesiące po jej ucieczce, ojciec zmarł z przepracowania. Wtedy poszukiwania ustały. A ja dwa tygodnie temu, stwierdziłem, że jak nie ja, to nikt. Uznałem, że przemówię jej do rozumu, na tyle skutecznie, że wróci do domu, przynajmniej wytłumaczyć kilka spraw, no i pożegnać się z rodzinką na bardziej pokojowych warunkach. Ale to, akurat chyba mi trochę zajmie, zwłaszcza, że Sakuśka awansowała – Hanao westchnął.
Ulica, na której miał się odbywać festiwal był przecznicę od miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. Różnokolorowe namioty dopiero zaczynały się ustawiać, lecz spora scena na dosyć odległym końcu drogi, już stała gotowa do pierwszych występów.
 -Może teraz nie robi dużego wrażenia, ale zobaczycie, wieczorem będą się tu działy cuda – lisek założył ręce na siebie.
 -W takim razie, może pójdziemy gdzieś dalej? Na chwilę obecną możemy trochę przeszkadzać – Inukai rozejrzał się po okolicy.
Doliczyłem się piętnastu namiotów, lecz między niektórymi były jeszcze spore przerwy. Właściciele stoisk i ich asystenci ciągle się wymijali i chodzili po kolejne kartony z tajemniczą zawartością.
 -Riiiin, idzieeeemyyy… - usłyszałem rozciągnięte wołanie.
 -No już idę, spokojnie – uśmiechnąłem się lekko i dogoniłem resztę.
Szwendaliśmy się  po dzielnicy przez niecałą godzinę. Wszędzie były wysokie kamienice, w których ukrywały się sklepy wszelakiej maści. Od aptek, do restauracji i budynków mieszkalnych. To wszystko kojarzyło mi się z ciasnymi uliczkami starówek w śródziemnomorskich krajach, które często widywałem na filmach, lub zdjęciach.
 -Ładnie tu – spojrzałem w górę.

Wróciliśmy około siódmej. Marco przywitał nas ciepłym uśmiechem i podał nam klucze.
 -Niczego nie znaleźliście? – Spytał.
 -Nawet nie mieliśmy czego szukać – odparłem.
 -Tylko się rozglądaliśmy po okolicy – Inukai podrzucił lekko klucze. – Czy byłoby to możliwe, że Ryukai się pojawi na Kokunotte?
 -Wątpię. Zazwyczaj zostaje u siebie, bo od rana ma lawinę klientów i klientek. Bidul, sam pracuje w tym salonie, a w takie dni wszystkim się nagle przypomina jak bardzo beznadziejnie wyglądają… no cóż, bawcie się dobrze  i proszę, nie nawalcie się zbytnio.
 -Nie mamy takiego zamiaru – zaoponowałem lekko.
 -No ja mam nadzieję… - Marco spojrzał na nas nieco groźnie. – Bo inaczej śpicie na wycieraczce.
Przyrzekliśmy, że nawet tkniemy procentów. Potem poszliśmy na górę, żeby przynajmniej przygotować rzeczy do przebrania.
 -Nie żeby coś, ale ja mam tylko bluzkę, którą oddam, nawet za darmo – Inukai zamachał białym materiałem, podczas gmerania w szafie.
 -Podziękuję, mam coś innego – próbowałem zrobić coś z włosami.
Każdy kosmyk chciał iść w swoją stronę, a ja nie chciałem siedzieć nad tym długo. W sumie nie miałem dużego powodu, aby wyglądać specjalnie dobrze. To tylko festiwal, nie święto narodowe. Spojrzałem sobie w oczy. Miałem dość kombinowania, przecież i tak to się rozwali. Westchnąłem i wyszedłem z łazienki, poprawiając koszulę. Hanao siedział na kanapie z małym diademem z różnych kwiatów. Teraz zauważyłem cierniową bransoletkę na jego lewym nadgarstku. Usiadłem obok niego i zacząłem się przyglądać Inukai’emu, który najprawdopodobniej rozmyślał nad pozbyciem się bluzki ze słodkim ziemniakiem.
 -Ile mamy jeszcze czasu? – Odłożył ją ponownie do szafy.
 -Coś koło godziny. Dziewczyny mogą za niedługo wrócić, więc radziłbym ci się zdecydować – spojrzałem na zegar.
Westchnął głęboko i skinął głową.
 -Weź mi pomóż – spojrzał na mnie błagalnie.
 -No ale jak – rozłożyłem ręce.
Wwiercił we mnie wzrok.
 -Jakkolwiek – mruknął.
 -Nie. Oddam. Ci. Koszuli.
Westchnął ponownie.
 -Rozumiem. Dobra, może ty Hanao? – Usiadł plecami do skrzydła szafy.
 -Ja tylko mogę stworzyć trochę lnu na koszulę. Jeżeli dałbyś radę to utkać w przeciągu… - urwał, spoglądając wymownie na cierniową bransoletę. – Powiedzmy pół godziny, to nie ma najmniejszego problemu, ale jeśli nie…
 -I ty, Hanao, przeciwko mnie – mężczyzna spojrzał na nas jak na Judasza i Brutusa.
 -No wiesz, rodzeństwo musi mieć coś wspólnego – wzruszyłem lekko ramionami.
 -Nie pomagasz, stary, wiesz? – Szepnął.
 -Wiem, ale nie mam jak ci pomóc – odparłem. – I wiem, że się nie zmieścisz w tę koszulę, nawet gdybyś bardzo chciał.
Oparł  brodę o podciągnięte kolano.
 -Łażenie po sklepach i proszenie o wymianę jest bezsensowne i żenujące… no i co ja mam ze sobą zrobić.
Wtedy drzwi otworzyły się i w przejściu stanęła Sakura.
 -Cóż za smutny obraz człowieka rozpaczającego – spojrzała na niego, nieco zaskoczona.
 -No tylko twojej pomocy jeszcze potrzebowałem, wielkie dzięki – mruknął, wstając z paneli.
 -A co? Nie chcemy być uroczym ziemniakiem?
Wziął tylko głębszy wdech.
 -Dobra, zrobimy tak: trochę zmienię ludziom patrzenie na… ciebie, a tyy…
 -Już się boję.
 -Uznasz mnie w końcu za dobrego lisa i będziesz mnie czcić.
Uniósł lekko brwi.
 -No dobra… tylko tyle?
 -Koszula za kolejnego wyznawcę. Bez haczyków.
Skinął lekko głową.
 -Ufam ci, więc nie spartol.
 -Będzie pan zadowolony~
Na korytarzu rozległy się kolejne kroki.
Dołączyła do nas Kotori. Trzymała w dłoni małą papierową torebkę.
 -Co tam? – Uśmiechnęła się lekko.
Razem z Hanao odparliśmy, że dobrze.
 -Jak z głową? – Spojrzała na Inukai’ego.
 -Nie ma dramatu, aczkolwiek bywało lepiej.
Wspięła się lekko na palcach i delikatnie dotknęła jego czoło.
 -Powinno pomóc na jakiś czas.
 -Kotori, po co? – Lisica wzięła bluzkę z ziemniakiem.
 -Nie rozumiem cię… - dziewczyna odwróciła się do niej. –Chcę tylko pomóc, bo widziałam przed wyjściem co się stało.
 -Jesteś dla nich za dobra – westchnęła. – Cóż, przynajmniej teraz Inusiek będzie mógł się jakoś odpłacić…
 -Jak niby? – Mężczyzna założył ręce na siebie.
 -Ułożysz jej włosy. No chyba, że Rin umie.
Zaprzeczyłem. Nie potrafiłem nawet ogarnąć własnej fryzury, a co dopiero czyjąś.
 -Nie mam problemu. Najmniejszego – odparł.
 -Naprawdę? Dziękuję – Kotori posłała w jego stronę ciepły uśmiech.
Sakura pokręciła lekko głową i wyszła na korytarz.
Założyłem jedną nogę na drugą i spojrzałem na Hanao, a raczej na puste miejsce. Odwróciłem się i zauważyłem, jak lisek zwisa przez okno, kiwając lekko ogonem i nogami. Zerwałem się na równe nogi i rzuciłem się do ramy.
 -Co ty robisz? – wciągnąłem go powrotem do pokoju.
W jednej z rąk trzymał jabłko.
 -Byłem głodny – odparł, przecierając owoc o bluzkę.
 -Ale wątpię, aby to był powód do skakania przez okno… z drugiego piętra…
 -A co ja ci poradzę, że drzewo musi rosnąć na zewnątrz? Miałem niby podłogę rozwalić? Toż to by bez sensu było.
 -Chwila, drzewo, co? – Otworzyłem szerzej oczy.
 -Drzewo. Taki duży patyk z korzeniami. Potrzebuje wody i gleby do rozwoju. Rozumiesz?
Westchnąłem głęboko.
 -Dałeś radę sam zrobić… posadzić… drzewo?
Wziął głębszy wdech.
 -Nie rozumiesz.
 -Rozumiem.
 -To po co się pytasz – wziął kolejny kęs jabłka.
Usiadł z powrotem na sofie. Mogłem tylko zamknąć okno i zająć miejsce obok niego. Zauważyłem, że Inukai próbuje się nie śmiać. Oparłem twarz o ręce i coś wymamrotałem.
 -A ty Kotori jaką masz specjalizację? – Lisek zamachał ogryzkiem w dłoni, widocznie zastanawiając się co z nim zrobić.
 -W jakim sensie…?
 -No, ja robię owocki. Bardzo dobre, polecam. Znam parę innych lisów, które akurat zajmują się zielarstwem. Takie konkretne ukierunkowanie swoich umiejętności. Dowód mojego talentu widać…
Rzucił ogryzkiem w okno. Gdybym go wcześniej nie zamknął, może by trafił. Zastrzygł uszami, gdy usłyszał cichy plask. Odwrócił się szybko.
 -Riiiiiiin, coś ty zrobił? – Spojrzał na mnie z wyrzutem.
 -Ja tylko zamknąłem okno, skąd miałem wiedzieć, że…
 -Po co?
 -Żeby przeciągu nie było…
Westchnął tylko. Poszedł, wywalił ogryzek przez okno i usiadł na parapecie.
 -Okej Inusiek, trzymaj tę koszulę i czcij mnie – Sakura trzasnęła niemocno drzwiami.
 -Mam nadzieję, że nie odwalisz jakiegoś numeru na festynie… -Mruknął, podchodząc do niej. – W każdym razie, dzięki… boże.
 -No, i takie interesy mogę robić – uśmiechnęła się, ukazując kły.
 -Nie ma haczyków? – Upewnił się.
 -Oprócz tego, że ja widzę nadal tego ziemniaka, to nie.
 -Ale jak to? – Mina wyraźnie mu zrzedła.
 -No, ja na to nic nie poradzę, wybacz – wzruszyła ramionami. – Jeżeli nie będziesz mnie denerwował, to nikomu nie powiem, to jest jedyny warunek.
Westchnął ciężko.
 -Dobra, skoro tak, to nie ma problemu, jeszcze raz dziękuję.
 -Zasłużyłeś na moją łaskę, teraz idź i… rób dobre rzeczy, czy coś – zatoczyła dłonią małe kółko. – Teraz rzeczy mniej przyjemne. Hanao, co wiesz o tej sporej jabłoni, nagle pojawiła się tuż przed oknami sąsiadów z dołu?
 -Nie wiem nic – odparł z pełnymi ustami.
Podeszła do niego, powolnym, ale długim krokiem.
 -Czy aby na pewno?
 -Nie wiem o co ci chodzi. Byłem głodny, to zrobiłem, to co umiem najlepiej.
Westchnęła.
 -W każdym razie, ma to zniknąć.
 -Jak? Może użyj swojej destrukcji, czy jak to się…
 -Nie. To twoje drzewo.
 Zeskoczył na podłogę i wyminął siostrę.
 -Skoro nie ty, to może… Inukai? Pomożesz, bo ktoś nałożył mi embargo na jabłka…
 -Czeszę Kotori, daj mi chwilę… Skąd macie ten grzebyk ozdobny? – głos przyjaciela dobiegł z przymkniętej łazienki.
 -Ze sklepu – Sakura oparła się o parapet sąsiedniego okna.
 -Ale jak…
 -Mam znajomości, tak? Na chwilę obecną tłumaczenie tego, byłoby jeszcze bardziej skomplikowane, przynajmniej tak uważam – przerwała mu w połowie zdania.
Chwilę potem drzwi łazienkowe otworzyły się. Stała w nich Kotori w swojej sukni i z wysoko upiętym kokiem, przyozdobionym rzeczonym grzebykiem z drobnymi kwiatami z kawałków szkła.
 -Mam nadzieję, że się utrzyma przynajmniej do dziewiątej… - Inukai podrapał się po głowie. – Słucham cię teraz Hanao.
 -No bo muszę schować drzewo, a nie umiem – lisek zrobił nieco smutniejszą minę.
 -A na czym miałoby polegać „chowanie” drzewa?
 -Po prostu je spal – uśmiechnął się nieco niepokojąco.
Inukai spojrzał na Sakurę.
 -Może zrobię to rano, mogę?
Wzruszyli ramionami.

Według zegara, ósma miała wybić za parę minut. Przeczesałem palcami włosy, poprawiłem koszulę i byłem gotowy do wyjścia. Czekałem na resztę na korytarzu. Spojrzałem w drewniany sufit. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, że Natsuna może się tam pojawić. Miałem taką nadzieję. Spotkania w śnie nadal były tylko snem. Chciałem poczuć jej prawdziwy dotyk. Tęsknota za nią i domem, trochę mnie dobijała, ale jednocześnie dawała siły. Chciałem już ją znaleźć, przekroczyć kolejny raz bramę i wrócić. Do domu, do mamy, do zwykłej, nudnej rzeczywistości, która nie bardzo się zmienia. Poczułem lekki ścisk w gardle. „Nie myśl teraz o tym, rozerwij się trochę, postaraj się przynajmniej” – pomyślałem, zaciskając pięści. Usłyszałem zgrzyt zamka. Wychodzili. Sakura pierwsza, z niewielkim wiankiem z kwiatów wiśni na głowie, kolejny był Hanao z podobną ozdobą i cierniową bransoletką na lewym nadgarstku. Następnie Kotori w sukni wieczorowej od kogoś z wioski i Inukai w… zwykłej białej koszuli, podobnej do mojej. Spojrzał na mnie.
 -Idziemy?
 -Idziemy – skinąłem głową.
Klucze zostawiliśmy w recepcji.
 -Pamiętajcie, co obiecaliście – powiedział Marco, wieszając klucze.
 -Żadnych procentów, tak, tak, wiemy – Sakura przewróciła oczami.
„Dziewczyny, najwidoczniej, również składały przysięgę trzeźwości” – podniosłem lekko kącik ust.
Na ulicy roiło się od ludzi. Każdy szedł w innym kierunku, ale każdy był odświętnie, albo przynajmniej schludnie, ubrany. Dziewczyny szły na przedzie i o czymś rozmawiały. Inukai wziął Hanao na barana, żeby się nie zgubił w tłumie.
 -Spotkamy kogoś znajomego? – Zagadał do mnie.
 -Byłoby miło – odparłem. – Tylko kogo?
 -Ourella może, chociaż… a nawet nie wiem – wzruszył lekko ramionami. – W każdym razie, jestem ciekaw, co będę tam robił.
 -Pobawimy się trochę przynajmniej. Może czegoś się dowiemy, może coś zobaczymy.
Zgodził się ze mną.
Między budynkami wisiały kolorowe lampiony i girlandy. Dodawało to sporo festiwalowego klimatu, zazwyczaj smutnym kamienicom. Chciałem wszystko zapamiętać jak najdokładniej. Słyszałem muzykę. Gitary, dzwonki i jeszcze parę innych instrumentów. Nikt nie śpiewał. Pomimo dużego ruchu na ulicy, było spokojnie. Bez krzyków, czy przepychanek. Spojrzałem za siebie i zauważyłem Hisui’ego. Przeniosłem spojrzenie na Inukai’ego, który dyskutował z Hanao o jabłoni. Uśmiechnąłem się lekko.
Stragany były oblegane przez klientów, a widownia zapchana do takiego stopnia, że niektórzy siadali na ziemi.
 -Dobra, jesteście wolni, bawcie się dobrze i nie szalejcie, jasne? – Sakura odwróciła się do nas.
 -Zrozumiano – odrzekliśmy zgodnie.
Hanao został przy mnie i stwierdził, że będzie dotrzymywał mi towarzystwa.
 -Pokażę ci występy, o których ci mówiłem – pociągnął mnie lekko za nadgarstek.
 -Dobra, także do zobaczenia – Sakura pomachała dłonią.
Hanao od razu zaciągnął mnie prawie pod scenę. Stała tam tylko prowadząca. Była wysoką elficą o fioletowych oczach i długich falowanych blond włosach. Uśmiechała się słodko i patrzyła na każdego z widzów, lecz gdy nasze spojrzenia się spotkały, usłyszałem w swojej głowie: „Zaczekaj do końca tego występu z boku sceny. Mam coś dla ciebie ważnego”. Skinąłem głową z przyzwyczajenia. Byłem dosyć zaskoczony. Coś ważnego? Od nieznajomej? Mam nadzieję, że tym czymś ważnym nie jest kosa między żebra, albo skręcenie karku płynnym ruchem.
 -Riiin, patrz, nie zamyślaj się – poczułem ponowne szarpanie za rękaw.
Zamrugałem parę razy i spojrzałem na deski sceny. Była tam grupa kobiet w dziwnych, białych maskach. Na lewym oku każdej z nich przebiegał ukośny pasek, który mocno ograniczał pole widzenia. Na ustach namalowana była róża, u każdej innego koloru, a na czole – pięć dziwnych znaków. Tancerki były ubrane w te same białe koronkowe halki, a włosy upięte w identyczne koki. Część z nich położyła się na ziemię, dając tym sygnał muzykom. Najpierw rozbrzmiały delikatne dzwonki, do których powoli dołączały instrumenty smyczkowe. Tancerki zaczęły poruszać się niczym źdźbła trawy na spokojnym wietrze. Dwie podniosły się z podłogi i zrobiły parę piruetów, przecinając przekątną sceny. Poruszały się bezszelestnie, do takiego stopnia, że nawet deski nie wydawały żadnego skrzypnięcia. Całość była niesamowicie hipnotyzująca. Nie byłem w stanie oderwać wzroku od płynnych i pewnych ruchów tancerek. Może nie miały bogatych strojów, ale roztaczały wokół siebie niesamowicie miękką i przyjemną aurę. Spojrzałem na Hanao. W jego oczach mieniło się mnóstwo iskierek szczęścia. Nadal kurczowo trzymał rękaw mojej koszuli. Uśmiechnąłem się lekko i pogłaskałem go między uszami.
Zerknąłem za ramię, aby pooglądać innych widzów. Prawie od razu, w oczy rzuciła mi się znajoma zieleń. Hisui. Stał z tyłu i oglądał występy, lekko stukając palcem o drugie ramię. Stał przy nim Shinimaru, który patrzył w niebo. Nie widziałem ani Sakury, ani pozostałych przyjaciół. Przeniosłem wzrok z powrotem na scenę. Tancerki trzymały się za ręce i tańczyły w kole. Co chwilę jedna z nich odłączała się, robiła kilka obrotów i padała na ziemię. Po pewnym czasie wszystkie leżały na deskach sceny. Muzyka umilkła. Parę osób zaczęło klaskać. Chwilę potem cała widownia obsypała artystki gorącymi brawami. Kobiety wstały, ukłoniły się nisko i schowały się za kulisami.
 -Zaczekasz tu? – Pochyliłem się do Hanao.
Spojrzał na mnie.
 -A dokąd idziesz?
 -Dostałem informację od prowadzącej, że coś dla mnie ma.
 -O, no dobra, zaczekam.
 -Jeżeli, ta elfka wróci na scenę, a mnie nadal nie będzie, masz biec do reszty, rozumiesz?
Skinął głową. Westchnąłem cicho i ponownie potarmosiłem go po włosach.

Boczne wejście było całe skryte w cieniu. Poczułem jak po plecach przebiega mi dreszcz.
 -Nie bałeś się przyjść? – Usłyszałem szept.
Zza czarnej kotary, której wcześniej nie zauważyłem, wyłoniła się elfka. Pomimo ciemności jej oczy świeciły lekkim fioletem.
Wzruszyłem ramionami.
 -Rozumiem, nie mam dużo czasu, więc dam ci to – wyjęła zza pleców kopertę.
 -Co to? – Niepewnie wziąłem to do ręki.
 -List od, jak ona miała… coś na Na…
 -Natsuny? – Spojrzałem jej w oczy.
Przytaknęła cicho.
 -Macie coś z nią wspólnego?
 -Nie mogę tego powiedzieć.
 -Dlaczego?
 -Ściany mają uszy – szepnęła i wróciła z powrotem na scenę.
Zostałem sam z kopertą od Natsuny w dłoni. Poczułem jak zaczynam drżeć. Oparłem się plecami o ścianę sceny i powoli otworzyłem wiadomość.
Rin, mam nadzieję, że Elkie dostarczyła do ciebie list. Nie mam wiele czasu i miejsca, więc postaram się napisać wszystko, co wiem na chwilę obecną.
Poznałeś Sonomaru. On stoi na większością obecnej sytuacji. Te znaki na maskach tancerek to stare pismo runiczne oznaczające „ciszę”. Co roku na to całe Kokunotte przechodzą na naszą stronę i robią nabór artystek. Nie wiem, co się dzieje z nimi potem. O dziwo mnie tylko trzymają w dziwnej wieży i nie pozwalają się widzieć z innymi. Elkie poznałam tylko dzięki temu, że przynosiła mi jedzenie i ubrania. Na razie jest wszystko w porządku, ale nie wiem, co się będzie dziać, gdy one pojadą.
Mam tylko nadzieję, że Wam nic nie jest. Ja sobie jakoś poradzę. Mam wrażenie, że „cisza” Cię chce. Nie wiem, jak, skoro jeszcze parę dni temu, usiłowali Cię zabić… Musicie na Siebie uważać. Pozdrów resztę. Tęsknię za Wami.                                                                                                           Natsuna
Poczułem, że mam całe mokre policzki i oczy. Wziąłem głębszy wdech i schowałem twarz w dłoni. Cieszyłem się i bałem jednocześnie. Natsuna żyła i nie była tylko moim sennym marzeniem, ale z drugiej strony Cisza miała co do niej plany. Nadal nie wiedziałem gdzie dokładnie jest. I jeszcze Sonomaru… ponowne spotkanie z nim mogło nie zapowiadać niczego dobrego. Zacisnąłem nieco mocniej palce na liściku. Wieża… przecież może ich tu być setki, a ta, w której jest Natsuna na pewno była dodatkowo ukryta pod masą zaklęć. „Znalezienie jej może nam zająć miesiące, które przerodzą się w lata… nie mogę się poddać. Muszę ją znaleźć” – pomyślałem. Usłyszałem kroki. Otarłem twarz i podniosłem wzrok. Stali tam trochę przejęci moi przyjaciele.
 -Co się stało? – Spytał Inukai.
 -Dostałem list od Natsuny – szepnąłem.
Kolejne łzy spłynęły po policzkach.
 -Wszystko w porządku, naprawdę. Tylko… wiecie…
Hanao od razu do mnie przyległ. Kolejna była Kotori, a po chwili utworzono wokół mnie kokon przyjacielskiej miłości.
 -Dziękuję wam wszystkim… - chlipnąłem cicho.
Inukai potargał mi włosy.
 -Nie ma za co, młody. Co tam u niej?
Pokazałem im list.
 -Sakura, mam nadzieję, że możemy liczyć na twoją pomoc – spojrzałem na nią poważnie, gdy oddała mi kartkę.
Westchnęła cicho.
 -Pogadam z resztą panteonu… powinni się tym zainteresować…
 -No ja mam nadzieję, w końcu mówiłaś, że Fratmalia nie jest skora do kontaktów z naszym światem… - mruknął Inukai.
 -Do oficjalnych kontaktów, oczywiście, ale jak widzicie, do nieoficjalnych też dochodzi…
 -Czyli Cisza nie jest dobra? Działa nielegalnie, ale na tyle sprawnie, że nikt tego nie zauważa? – Usta Hanao wygięły się lekko w grymas niezadowolenia.
 -Nikt o tym nie wiedział, coś musi się dziać z tymi dziewczynami… i jak wygląda transport? Każde przejście i odkrycie wrót jest monitorowane i sprawdzane…
 -Natsunę przenieśli zupełnie inaczej – wtrąciłem.
 -Czyli?
 -Najpierw Inukai, który nie był wtedy sobą… do końca… zamachał czymś jej przed oczami, a potem zaczęła powoli znikać… jakby ją zahipnotyzowano, czy coś – podrapałem się po dłoni.
Lisica mruknęła potakująco i kiwnęła parę razy głową.
 -Byłeś wtedy opętany? – Spojrzała na przyjaciela.
Przytaknął smutno.
 -Inukai nigdy by nas nie chciał skrzywdzić. Jestem tego pewna – Kotori położyła dłoń na jego ramieniu.
 -Nawet o tym nie myślałam, coś ty… - Sakura uśmiechnęła się tylko i machnęła lekko dłonią.
Parę metrów od nas upadł złożony namiot. Lisica westchnęła tylko cicho.
 -Dobra, na razie nie mówmy o tym. Pogadamy, jak wrócimy. Muszę złapać Shinimaru albo Hisui’ego. Jak ich zobaczycie, proszę, powiedzcie, że ich szukam – spojrzała na nas.
 -Szczerze, to nie mam zbytnio ochoty zbliżać się do waszego chorego, moim zdaniem, panteonu, zwłaszcza do Hiśka.
 -Słyszałeś o jego pomysłach? – Zaśmiała się lekko.
 -Jak na razie tylko o jednym i wątpię, aby pozostałe były lepsze – Mruknął, zakładając na siebie ręce.
 -A jaki dokładnie słyszałeś? – Usłyszeliśmy spokojny, wręcz słodki szept.
Inukai odwrócił się gwałtownie. Za nami stał Hisui. Rozpuszczone włosy spływały po jego torsie. Uśmiechał się lekko. Nonszalanckim ruchem obsunął swoje jasnozielone kimono z jednego ramienia.
 -Właśnie o tym – przyjaciel odsunął się od niego na parę kroków.
Lamia westchnęła, wznosząc oczy do nieba.
 -Jesteś zupełnie jak Shinimaru… ale przynajmniej jego dałem radę zaciągnąć na scenę~
„Współczuję” – pomyślałem.
 -Znowu będzie was dwóch? Nudy – Hanao pokręcił głową.
 -To ty… - Inukai spojrzał na niego zaskoczony.
 -Nudziło mi się, więc zostałem – lisek wzruszył ramionami.
 -Żałowałeś? – Hisui błysnął białym uśmiechem.
 -Oczywiście, że tak. Dwóch roznegliżowanych facetów na środku sceny. Z czego jeden zaciągnięty siłą ku uciesze grupie fanek. Do dzisiaj mam dreszcze.
 -Już się bałam, że brata mi popsuliście… masakra – Sakura potargała mu włosy.
 -Ja nie psuję, ja inspiruję – bóstwo odgarnęło włosy na plecy.
Usłyszeliśmy gwar i piski. Shinimaru szedł w naszym kierunku, próbując odgonić sporą grupę młodych dziewczyn. Po jego twarzy było widać, jak bardzo ma dość „sławy”.
 -Umawialiśmy się gdzie indziej! – Krzyknął, gdy zauważył Hisui’ego.
 -Wybacz, ale się spóźniałeś… bracie.
Piski fanek zrobiły się jeszcze głośniejsze. Lamia tylko ponownie się uśmiechnęła.
Shinimaru westchnął ciężko. Odgonił ręką, niesamowicie irytujący, tłum adoratorek.
 -Dobra, nie ważne, chciałem tylko spokojnie spędzić wieczór. Więc…

 -Chwilunia, mam do was, sprawę – Sakura złapała boga śmierci za rękaw.
 -Coś się stało? – Hisui przemknął między mną i Inukai’m.
Sakura spojrzała na mnie wyczekująco. Przełknąłem ślinę, nieco podenerwowany.
 -Bo… nasza trójka dostała się tutaj w konkretnym celu…
Powoli opowiedziałem co się stało. Starałem się niczego nie pomijać, czasami Kotori lub Inukai coś dopowiadali.
 -A teraz dostałem właśnie od niej wiadomość i…
 -Jako członkowie Szklanego Stoły, powinniśmy się tym zainteresować – Sakura wyjęła mi z dłoni list i wręczyła go Shinimaru. Przeczytał go spokojnie i schował do kieszeni w swojej czarnej narzucie.
 -A miał to być spokojny wieczór… no dobra, wrócę nieco wcześniej i przedstawię sytuację reszcie. Hisiek, wracasz ze mną.
Skinął kilka razy.
 -Rozumiem… sprawa wygląda na poważną… ech, może lepiej nie robić tegorocznych występów…
 -Nie możecie teraz dopaść „Ciszy”? Przecież…
 -Nie możemy. Noc Koguta ogranicza moce bogów, dlatego możemy sobie zejść na ziemię i pogadać bez większej spiny. Ale też, mamy tylko ten list, jako dowód. Musimy wszystko zbadać, przejrzeć i jeszcze raz zbadać.
 -Ogranicza wasze moce? – Kotori wychyliła się zza Sakury.
 -Oj, Sakuś, jak ty gości oprowadzasz? Nic im nie powiedziałaś o Srebrnym Kogucie? – Hisui założył ręce na siebie.
 -No tak wyszło, przykro mi – odparła.
 -No dobra, dzieciarnia. Znajdziemy jakieś wygodne miejsce i opowiem wam jak to wygląda – Shinigami odwróci się do nas i machnął ręką.
 -No ej, a co ze mną? Obiecałeś, że się pojawisz… - lamia wydęła lekko dolną wargę.
 -No to będę.
 -To będzie twój fantom, prawda?
Shinimaru wzruszył ramionami i poszedł przed siebie.
 -Dzieciarnia, za mną – podniósł rękę, na znak przewodnika.

Każdy, kto nas zobaczył, ustępował drogi. Milczeliśmy, do momentu w którym wyszliśmy z festynu.
 -Mam jeszcze jedną sprawę – Sakura dogoniła boga.
 -Chodzi o Nivi?
 -Mniej więcej.
 -Domyślam się, że zwiała. No i?
 -Mamy jej włócznię, aczkolwiek Kotori jest jej naczyniem.
Zauważyłem, jak pokiwał głową.
 -Nie umiesz po prostu…
 -To nie jest takie proste – wtrącił Inukai.
Spojrzał na nas z ukosa. Na chwilę zatrzymał na mnie spojrzenie.
 -Jesteś demonem? –Mruknął.
Zaprzeczyłem, a Shinimaru zmrużył oczy.
 -Jest trochę zakażony jego krwią, ale wszystko jest pod kontrolą. Ale nie zmieniaj tematu, króliku – prychnęła Sakura.
 -Faktycznie, zatrzymaliśmy się na tym, że nie umiesz przeprowadzić egzorcyzmów – bóg uśmiechnął się kpiąco.
 -Tak jak mówiłem, to nie takie proste – warknął Inukai.
 -Ano faktycznie, coś tam mówiłeś. A na czym polega trudność?
 -Gdy włócznia mnie opuszcza, jestem bardzo słaba i…
 -Rozumiem. Zostają dwa wyjścia w takiej sytuacji: albo zostaniesz nową archanielicą, albo po prostu cię ukradnę na dzień, półtora i oddzielę włócznię od reszty i wrócisz do swojego zwykłego życia – Shinimaru ponownie się do nas odwrócił i spojrzał na dziewczynę.
 -Wybieram to drugie – odpowiedziała Kotori.
 -Świetnie, w takim razie wrócisz dzisiaj ze mną i Hisuim… o, to od razu coś powiesz o Ghalirku i tej dziewczynie od listu. Będziemy wiedzieć nieco więcej o tym całym zamieszaniu… - uśmiechnął się nieco.
Stanęliśmy przed niskim budynkiem. Szyld głosił, że dotarliśmy do „Niebieskich bram”. Nie zauważyłem wielu przedmiotów w tym kolorze. Może zmienił się właściciel i stwierdzono, że niebieski jest passe? Miałem parę podobnych teorii.
 -Dzieciarnia, wchodzimy – bóg pchnął drzwi.
Jednak, zaraz po przekroczeniu progu, zmieniłem zdanie. Na każdym stoliku leżał niebieski obrus, na suficie były namalowane cudowne wzory tego samego koloru. Lampy świeciły żółtawym światłem, które razem z błękitnymi akcentami na stropie, kreowały bezchmurne niebo z wieloma słońcami. Uniformy kelnerek składały się z spódniczki do kolan w kolorze niezapominajek i białej koszuli z naszytą na lewej piersi bramą, natomiast u barmanów zauważyłem kamizelki, w tym samym kolorze co spódniczki, z tą samą naszywką na tym samym miejscu. Pomimo wielu wolnych stolików podszedł do nas starszy pan w uniformie. Miał niebieskie oczy i siwe, krótko ścięte włosy. Shinimaru uśmiechnął się na jego widok.
 -Witam, panie Shinimaru – mężczyzna pokłonił się nisko.
 -Dobry wieczór, panie Xavierze –bóg skinął lekko głową. – Stolik, dla całej kompanii, jeśli byłby wolny.
 -Mamy sporo wolnego miejsca – staruszek poprowadził naszą „kompanię” w głąb lokalu.
Było tam tak spokojnie, przyjemnie. Na nasz widok wszystkie rozmowy ucichły. Shinimaru wiódł tylko wzrokiem po stolikach, a my posłusznie szliśmy za nim.
 -Ta ława powinna dla was wystarczyć – staruszek położył dłoń na jednym z większych stolików. –To co zawsze, dla pana?
 -Ta, a dla nich… po szklance wody – spojrzał na nas, zastanawiając się przez chwilę.
Pan Xavier dygnął lekko i poszedł w kierunku barku.

Siedziałem w najdalszym kącie stołu, naprzeciwko Hanao, który ciągle na mnie patrzył w trochę niepokojący sposób, według mnie. Jak zawsze, siedziałem cicho, podczas gdy Shinimaru dyskutował z Sakurą o zmianach na górze, po przejęciu przez lisicę władzy. Co jakiś czas brałem łyka wody z wysokiej, ciężkiej szklanki. Oprócz zwykłej wody, na stole stały dwa kieliszki z czerwono-przezroczystym drinkiem boga śmierci.
 -Nie zmienisz przebiegu obrad Szklanego Stołu i nie będziesz mogła udzielać audiencji. Mówię to po raz trzeci i ostatni – Shinimaru zastukał szkłem o blat stołu. – Ale może zmienię temat. Miałem wam chyba powiedzieć o co chodzi z tym całym Kokunotte.
 -Mam tylko nadzieję, że informacje od nawalonego boga będą wiarygodne – mruknął Inukai, zakładając ręce na siebie.
Kotori westchnęła cicho, kręcąc lekko głową.
 -Do najtrzeźwiejszych może już nie należę, ale jeszcze umiem uklecić sensowną historię, więc lepiej żeby ziemniaki siedziały cicho.
Inukai zbladł.
 -Coś ty powiedział…? Ziemniak? – Zacisnął pięść.
 -No a co? Myślałeś, że my, bogowie tego nie widzimy? Ciesz się, że Hisui tego nie zauważył, bo by ci spokoju nie dał. Wiem, co mówię – Shinimaru nachylił się nad stołem.
 -No to żeś mnie rozczarował, Shini – Sakura cmoknęła wyraźnie niezadowolona.
 -A niby czym? To ty nie wiesz, że bogowie nie mogą mieć między sobą tajemnic? Takie lekkie zaklątko, to mogę od tak – pstryknął palcami- zdjąć. A co do ciebie, Iniek, nie zadzieraj ze mną, bo nie skończysz dobrze, rozumiesz? Dzisiaj ci wybaczę, ale następnym razem… coś wymyślę i ci nawet Sakura nie pomoże. Mam nadzieję, że się rozumiemy… A teraz  powiem wam o co chodzi z tym całym kogutem.
Zanim zaczął opowieść zamówił herbatę owocową i dolewkę wody. Kiedy zamówienie zostało zrealizowane, Shinimaru upił mały łyk naparu.
 -Wszystko zaczęło się jakieś pięćset lat temu. Wówczas najstarszym bogiem był… jak on miał… a, Kero. Odpowiadał za wiatr i miał cechy jastrzębia. Skrzydła, wzrok i takie tam. A na tych ziemiach zamieszkiwał Isaac, rolnik lekkoduch z marzeniem o wielkiej scenie i sławie. Był dobrym człowiekiem. I to właśnie on jest naszym kogutem. Dzięki swojej urodzie miał całe stado wielbicielek, większe od Hisui’ego, a to dużo. Przesiadywały u niego na roli i słuchały jego śpiewów i innych występów. A co ma do tego wszystkiego Kero? Ano to, że o Isaacu wrzało w Ostojce i ówczesny bóg stwierdził, że zejdzie na dół i zobaczy kim jest ten cały kogut. Jastrząb zleciał na ziemię właśnie w kwietniowy wieczór i zrobił szybkie rozeznanie kto jest kim i tak dalej. Dowiedział się, że następnego dnia coś ma się wydarzyć niesamowitego. Niestety, tego wieczora Isaac popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym napisał, że nie mógł znieść braku sukcesów na większą skalę i poprosił mieszkańców, aby podczas jego pogrzebu nie płakali, tylko zorganizowali wielki festyn do białego rana. Podczas zdejmowania nieszczęśnika z liny, na której się powiesił, zauważono wielkie znamię żywiołu… Isaac mógł zostać zastępcą Kero. Nie wiadomo czemu ukrywał się z tym. Jastrząb dopilnował tego, aby obchodzono Noc Koguta należycie. Ot, taka smutna dosyć historia. A boskie umiejętności są słabsze, czy raczej mniej efektywne, ze względu na sposób w jaki ten niedoszły bóg odszedł.
Nic nie mówiliśmy przez dłuższą chwilę. Hanao przytulił się do siostry i pociągnął parę razy nosem, a Inukai wbił wzrok w filiżankę z herbatą boga śmierci.
 -Gdyby Kero przyszedłby wcześniej… nie doszło by pewnie do tego, może Isaac by go wtedy zastąpił… - powiedziała po dłuższej chwili.
Shinimaru pokiwał głową.
 -Jest to bardzo możliwe, to muszę przyznać.
 -A co było dalej? W sensie kto był następnym bogiem powietrza, skoro…
 -Tego akurat nie wiem. Musiałbyś się spytać Akabego, ja tego czasu byłem nie obecny… - przerwał mi.
 -Jak? W jaki sposób cię nie było, przecież…
 -Ech, raz na te tysiąc lat biorę sobie wolne u wtedy każdy z bogów musi sobie zapewnić sprzątanie zmarłych na te pół roku. Wcześniej, czyli co najmniej dziesięć lat temu. Mieliśmy wtedy archaniołów i całe miasto aniołów. Wtedy nie było problemu każda z frakcji dostawała swój oddział i był spokój, ale teraz… będę się trochę bał.
 -No właśnie, co się stało dziesięć lat temu? Nivi nic nam ciekawego nie powiedziała na ten temat – do rozmowy dołączył się Inukai.
 -Nie powinienem wam tego mówić. Utrzymujemy to jako wielką tajemnicę.
 -Ale Ghalirek coś wiedział – Kotori wyprostowała się.
 -Co powiedział ten śmieć? – Shinimaru odstawił nieco gwałtownie filiżankę na spodek.
 -Coś o tym, że anioły też nie mogły dyplomatycznie rozwiązać problemu, coś, że się rozlazły… no coś w ten deseń – Sakura wzruszyła ramionami.
 -To akurat bzdura. Taka dyplomacja, to jak rzucenie się pod czołg i błaganie o litość. Pff, żałosne – prychnął.
 -Przynajmniej nie żyje, to spokój mamy.
Machnął ręką.
 -Coś jeszcze chcielibyście wiedzieć? – Shinimaru spojrzał na nas.
Spojrzeliśmy na siebie.
 -Ja raczej pytań nie mam, prosiłbym tylko o zajęcie się sprawą ciszy… - pomasowałem kark.
 -Ja tak samo – Inukai oparł się o oparcie kanapy.
 -Czy po tym jak oddam Włócznię, to… będę miała z powrotem moje poprzednie umiejętności? – Kotori zaplotła swoje dłonie na kolanie.
 -Musiałbym zobaczyć znamię, tylko to od tego zależy – odparł.
 -Jest tak jakby przekreślone, lub pęknięte – powiedział Inukai. –Zauważyłem, gdy cię czesałem.
Spojrzała na niego. Gdy się trochę odwróciła do przyjaciela, zauważyłem faktyczne przerwanie liścia na jej karku. Zasłoniła to miejsce dłonią.
 -Przykro mi, w takim razie. Nawet Daichi nie byłby w stanie pomóc. Wychodzi na to, że po oddaniu Oręża zostaniesz pozbawiona wszelkich umiejętności. Ale nadal będziesz miała w sobie magię, pozwalającą przekraczać Bramę.
 -Przynajmniej tyle, dziękuję – skinęła lekko.
 -Dobra, skoro to wszystko, wracamy na festyn. Jak tam jeszcze się pobawicie przez jakąś godzinkę, i będziemy się zbierać na górę.

Wyszliśmy z lokalu i od razu zawiało chłodem. Poczułem jak przeszywa mnie dreszcz.
 -Zimno – syknąłem, pocierając dłonie o ramiona.
 -Dlatego musimy się pośpieszyć, bo jestem pewien, że ten zmiennocieplny dureń nie wziął ze sobą nic na siebie… - Shinimaru wyrwał do przodu szybkim marszem.
Domyśliłem się, że chodzi o Hisui’ego. Hanao dogonił boga śmierci i zaczął go o coś pytać. Wyrównałem kroku z Kotori i Inukai’m. Dziewczyna szła ze spuszczonym wzrokiem.
 -Wszystko w porządku? – Spytał przyjaciel.
Spojrzała na niego.
 -Czuję, jak na mnie patrzą, staram się o tym nie myśleć… - powiedziała cicho.
Rozejrzeliśmy się. Faktycznie, sporo osób wodziło wzrokiem za Kotori. Inukai objął ją ramieniem. Uśmiechnął się lekko. Dziewczyna, widocznie zakłopotana, oparła się o niego.
 -Dziękuję… - pisnęła.
Rozejrzałem się. Faktycznie trochę ludzi się nam przyglądało. „Faktycznie, część zwraca na nas uwagę, ze względu na obecność Shinimaru. Ale, no nie ukrywajmy, znamię Włóczni u Kotori jest dosyć mocno widoczne w tej sukience…” – Pomyślałem, a potem spojrzałem na nadgarstek, za który ktoś mnie lekko szarpał. To był Hanao.
 -Co tam? – Uśmiechnąłem się do liska.
 -Weź mnie na barana, jestem zmęczony – podniósł ręce.
Po chwili namysłu, podniosłem liska i posadziłem na plecach. Ogony chłopca trochę łaskotały.
 -Sakura wyrwała mocno do przodu z Shiniem, ale nas znajdą, więc mamy jeszcze trochę czasu dla siebie – Hanao oparł się o moją głowę.
Nie byłem przyzwyczajony do noszenia dzieci, dlatego niedługo po tym, musiałem się lekko pochylić.
Doszliśmy z powrotem na festiwal. Ludzi nie ubyło, wręcz przeciwnie – miałem wrażenie, że jest jeszcze większy tłok. Co chwilę sprawdzałem, czy przyjaciele są obok. Kotori szła z Inukai’m pod rękę, nieco spokojniejsza i bardziej pewna siebie. Na ten widok, zrobiło mi się cieplej na sercu, nie wiadomo dlaczego.
 -Skoro mamy jeszcze czas, to co porobimy? - Hanao zaczął się bawić moimi włosami. – Mam trochę grosza…
 -Możemy się pokręcić, czemu nie – mruknął Inukai. – Skoro nas znaj…
Jego wypowiedź zagłuszył wrzask podnieconej widowni. Nieco zdezorientowani spojrzeliśmy w stronę sceny. W kłębach dymu widziałem zarys sylwetki Hisui’ego i kogoś jeszcze. Po chwili na deski wbiegł wściekły Shinimaru, który tylko rzucił swoją czarną narzutę na lamię. Drugą sylwetką był wysoki lisi mężczyzna z podobnie rozluźnionym kimonem. Długie, ciemnobrązowe włosy i złote oczy. Uśmiechnął się nieco tajemniczo i zanim zdążył coś powiedzieć, oberwał od Shinimaru w tył głowy.
 -Sakura, weź przestań – powiedział bóg śmierci.
Zauważyłem jak Inukai traci resztkę wiary w obecnych bogów. Potrząsnął głową.
 -Kotori, wychodzimy – westchnął. –Nie chcę mieć z nimi doczynienia…
Dziewczyna zachichotała cicho i dała się dalej poprowadzić przyjacielowi.
 -Jak tam Hanao, żyjesz? – Spojrzałem nieco w górę.
 -Gdyby nie fakt, że mnie trzymasz za nogi, już bym tam był – mruknął.
Zaśmiałem się lekko.
 -Dobra, Hanasiek, my też wychodzimy.
Lisek również wybuchnął śmiechem.

Znaleźliśmy ich przy stoisku z pluszowymi zwierzakami. Właściciel stoiska był starszym, grubszym mężczyzną w kolorowej marynarce i szarych spodniach. Za nim był długi stół z poustawianymi puszkami w niewielkie piramidy. Napis nad stołem głosił, że pierwszy rzut jest darmowy. Inukai ściskał w dłoni niedużą piłkę, podobną do tenisowej.
 -No młody rzucaj, bo dziewczyna cię rzuci – właściciel uśmiechnął się ciepło.
 -Wiem, co robię proszę pana – przyjaciel podrzucił lekko piłkę.
 Staruszek pokręcił lekko głową z dezaprobatą.
 -Daję sygnał i rzucasz. Gotowy? Trzy, dwie, jedna…
Zanim właściciel skończył, Inukai cisnął piłką w sam środek jednej z piramid, która rozleciała się niczym domek z kart.
 -Brawo młody. Możesz wybrać jedno z tych średnich.
 -To było niesamowite, Inukai – Kotori spojrzała na niego, pełna podziwu.
 -Królik – przyjaciel wskazał długouche pluszowe zwierzątko.
Zaskoczenie dziewczyny, gdy dostała pluszaka, było nie do opisania.
 -J… ja… nie wiem, co powiedzieć… dziękuję – wydukała.
Uśmiechnął się do niej.
 -Nie ma za co – poklepał ją po włosach.
 Usłyszałem szmer za plecami. Obróciłem się i zobaczyłem trójcę boskiego seksapilu: Hisui’ego, Shinimaru i Sakurę.
 -Przykro mi, że muszę przerywać tak uroczy moment, ale… musimy się zbierać – westchnął króliczy bóg.
Kotori westchnęła cicho.
 -Rozumiem. Wybaczcie mi chłopcy, że znowu was opuszczam… ale się spotkamy z powrotem, obiecuję – uśmiechnęła się ciepło i podeszła do bogów. –Dziękuję wam za dzisiejszy wieczór.
 -Nie obrażaj się, Iniek, ale muszę to zrobić – powiedział Shinimaru.
 -Ale za c…
Bóg śmierci wziął dziewczynę na ręce.
 -Inaczej się nie da, wybacz – wzruszył ramionami.
Sakura rzuciła mi nie wielką sakwę.
 -Trzymajcie, na żarcie, bo mnie się już nie przyda – wystawiła kły w uśmiechu.
Postawiłem Hanao na ziemi i zanim jakkolwiek dotknął ziemi, podbiegł do siostry i przywarł do niej.
 -No i co ja im powiem, hm? – Pisnął.
Pogłaskała go po włosach.
-Przykro mi mały. Dasz sobie radę, masz moje błogosławieństwo – przytuliła go.
Po chwili zniknęli. Kotori zdążyła nam tylko pomachać. Gdy spojrzałem na Inukai’ego, zobaczyłem łzy na jego policzkach.
 -Wracajmy już – szepnął.