środa, 1 listopada 2017

Rozdział #44

  -To raczej było pytanie oczywiste, ale wolałam się upewnić – Sakura poklepała dziewczynę do ramieniu.
Skinęła tylko głową i spojrzała w bok.
 -Pójdę się przejść – Szepnęła.
Spojrzałem na Inukai’ego. Jego oczy zaszły na moment mgłą.
 -Ponownie odejdzie…? –Spytał trochę ochryple.
 -Nie do końca – Lisica uklęknęła przy nim. – Musimy tam dojść, to po pierwsze. Lepiej wtedy, abyście zajęli jakieś jedno miejsce, bo całkiem możliwe, że zanim góra podejmie decyzję trochę minie, a musi się gdzieś podziać, nie~?
Skinął głową kilka razy.
 -Rin, możesz pójść ze mną? – Kotori podeszła do mnie.
Przytaknąłem i wstałem.
 -Tylko się przebiorę – Uśmiechnęła się smutno.

Związała włosy w kucyk i założyła zwykłą, jasną bluzkę z ciemnymi legginsami.
 -Masz mapę? – Spytała.
Wyjąłem arkusz papieru z kieszeni spodni.
 -Możesz sprawdzić jak daleko jesteśmy od morza?
Trochę trudno było mi jakkolwiek na to odpowiedzieć. Na kartce nie miałem podanej skali. Przesunąłem po niej palcem, co dało zadowalający efekt. Od plaży dzieliło nas pół kciuka.
 -Myślę, że nie daleko.
 -Prowadź zatem.
Pół kciuka okazało się niecałym kilometrem (aczkolwiek, tak się czułem, gdy doszliśmy do wydm). Usiedliśmy na piaszczystym wzniesieniu.
 -Dlaczego wzięłaś mnie ze sobą, a nie Inukai’ego? – Spytałem.
 -Wolałabym, aby teraz na spokojnie wszystko przemyślał. Inaczej zawaliłby mnie tysiącem różnych pytań… gdy zaczyna się denerwować, nagle zaczyna być bardziej rozmowny i wymagający w odpowiedzi. A teraz sama jej nie znam. Jeszcze trochę i zapomniałabym jak mam na imię – Podciągnęła kolano pod brodę. – Z jednej strony chciałabym pobyć sama, ale z drugiej nadal się boję.
Wiatr zawiał mocniej.
 -Ostoja nas wzywa – Przymknęła powieki. – Z każdym mocniejszym podmuchem to czuję – Spojrzała na mnie. – Pewnie rzuci ci się na szyję, gdy cię zobaczy, nie?
 -Widziałem się z nią ostatnio, ale to nie to samo…
 -Sen, prawda?
Skinąłem głową.
 -Przykro  mi, że nie będę mogła z wami jej znaleźć… znowu was opuszczam, tylko, że teraz bezpowrotnie…
Siedzieliśmy jeszcze tak przez pewien czas. Spojrzałem na słońce, które było już blisko horyzontu.
 -Wiesz co Rin?
 -Słucham.
 -Obiecałam sobie coś i chciałabym, żebyś to wiedział.
Obróciłem się w jej kierunku. Patrzyła w dal, a wiatr bawił się z kilkoma włosami, które uciekły spod gumki.
 -Nie mam zamiaru płakać przez pewien czas. Jak najdłużej. Według mnie wyczerpałam limit wylanych łez, jakichkolwiek. Przecież nie mogę tak na wszystko reagować, przesadzam.
Skinąłem głową. Może miała rację? W tym świecie mieliśmy tylko naszą trójkę, a wkrótce dwójkę. Najwyższa pora, aby się umocnić. Wyjść z bezpiecznego gniazda i nauczyć się latać. Na razie jednak tylko chodziliśmy po ziemi i unosiliśmy niepewnie głowy ku innym, którzy szybowali w blasku dobrze im znanego słońca i nieba. Z zamyślenia wyrwał mnie jej głos
 -Wracajmy, robi się późno.
Ponownie przytaknąłem ruchem głowy.
 -Pewnie i tak będę musiała porozmawiać z Inukai’m, jak myślisz? –Spytała.
 -Według mnie, jesteś dla niego naprawdę ważna. Co więcej, uważam, że działa to też w drugą stronę, więc…  jak najbardziej – Westchnąłem, wytrzepując spodnie.
Nic nie powiedziała, dlatego podniosłem wzrok. Patrzyła nieco speszona w innym kierunku. Uśmiechnąłem się lekko.
Wracając, rozglądałem się po „trasie”. Szliśmy ciągle w przód, tylko czasem spoglądałem na mapę. Było cicho, nie licząc naszych kroków i trzasku gałęzi. Uniosłem głowę i ujrzałem kilka wróżek na gałęziach. Przyglądały się nam, a jedna z nich zleciała na wysokość naszych ramion. Skupiła się na Kotori.
 -Senna włócznia…  powróciła – Pisnęła i rozpuściła się w powietrzu.
Dziewczyna zamrugała kilka razy i rozejrzała się za stworzonkiem.
Na górze rozległy się wysokie szepty. Nic z nich nie rozumiałem, były dla mnie zbyt szybkie i niewyraźne, nawet gdy wytężyłem słuch.
 -Może chodź…
 -Nie, może się czegoś dowiem – Przerwała mi, nadal wpatrując się w korony drzew.
Wtedy pięć wróżek pojawiło się z wiankiem ze stokrotek  w dłoniach. Milczały i tylko z cichym dzwonieniem położyły go na jej głowie. Ponownie zniknęły jak zdmuchnięty płomień świeczki.
 -To tyle? – Szepnęła, dotykając kwiatów.
 -Może Sakura ci pomoże?
Skinęła smutno głową i ruszyła przed siebie.
Gdy wróciliśmy, Inukai bez słowa podszedł do dziewczyny i objął.
 -Nie umiem za bardzo powiedzieć, co czuję, ale… będzie nam ciebie brakować – Szepnął.
Zachichotała cicho.
 -Oj, Inukai… Sakura powiedziała, że tak czy owak minie sporo czasu, a nawet jeżeli… będę nad wami czuwać – Zarzuciła ręce na jego szyję.
Patrzyłem na nich trochę z boku i uśmiechnąłem się lekko. „Chyba trochę przeszkadzam. Znajdę sobie jakieś zajęcie” – Obróciłem się na pięcie i poczłapałem do swoich rzeczy.
 -Idę po chrust, czy tam inne badyle – Rzuciłem przez ramię.
 -A po co? – Sakura nagle zwiesiła się z gałęzi.
Krzyknąłem krótko i upadłem na plecy. Lisica zeskoczyła  i pomogła mi wstać.
 -Jak to po co? No przecież musimy jakoś się ogrzać nocą i odgrodzić od niebezpieczeństw – Syknąłem, gdy wymacałem małego guza.
 -W tych rejonach jest od cholery błędnych ogników, nic nam nie zrobią, no chyba, że zaczną irytować. Poza nimi, niczego innego nie ma. Są jak takie małe, piszczące wróżki. Alarmy przeciwpożarowe, cholera – Westchnęła. – A skąd wzięliście kwiaty na wianek, tak poza tym?
 -Wygląda na to, że to były właśnie te ogniki…
Uniosła lekko brwi i uniosła jeden palec.
 -Momencik… - Powiedziała i odwróciła się do reszty.
Szybkim ruchem zdjęła wianek z głowy dziewczyny. Obejrzała go ostrożnie.
 -Można powiedzieć, że zostałaś matką Kotori – Sakura oddała jej kwiaty.
 -S… słucham? – Dziewczyna zacisnęła mocniej palce na łodyżkach.
 -Wytłumaczę, zanim ktoś – spojrzała na Inukai’ego – zacznie się denerwować i nie pozwoli mi dojść do słowa.
Mężczyzna tylko trochę zmrużył oczy i coś syknął.
 -Cieszę się, że nie masz nic do powiedzenia – lisica wskoczyła z powrotem na jedną z gałęzi. – Błędne ogniki żyją średnio dwa, trzy dni. Potem zamieniają się w takie kwiaty, jak w tym wianku. Zostaje mi tylko pogratulować, bo one nie są skore do takich prezentów. W sumie, kto normalny dałby przypadkowej osobie członka swojej rodziny? Ogniki zawsze są takie zabawne, pod względem obyczajów.
Kotori spojrzała zaskoczona na kwiaty. Uśmiechnęła się po chwili.
 -Będę się starać jak najlepiej o nie zadbać – pogładziła delikatnie płatki.
 -A kto zadba o ciebie? – Westchnęła lisica przewieszając się przez gałąź.
 -Jak to kto? Nie potrzebuję dużej pomocy, zwłaszcza od teraz. Postanowiłam stać się silniejsza.
 -Mądra decyzja – Skinęła kilka razy głową.
 -Daniel też mnie do tego przymusił – Inukai poklepał dziewczynę po głowie, lekko się przy tym uśmiechając.
 -Ale ty byłeś przy mnie od momentu pojawienia się tutaj. Dziękuję ci… w sumie wam. Nie mogę zapomnieć o Rinie – spojrzała na mnie.
Podrapałem się po policzku, a ona zaśmiała się ciepło. Nadal trzymała kwiaty na kolanach. „Czy skoro stokrotki tak działają po tej stronie, czy w domu też to funkcjonuje? Raczej nie, albo tylko w głębokich lasach…” – pomyślałem, przyglądając się płatkom. Bielusieńkie jak najświeższy śnieg. Nie wyglądały na takie niezwykłe, a tu proszę. Dusze takich wróżek, trochę nawet zabawne.
Niedługo potem, Sakura wzięła mnie na poszukiwanie chrustu.
 -Już się tak uparliście, na to ognisko, że stwierdziłam, że też może z niego skorzystam – mruknęła, rzucając do mnie kolejną gałązkę.
Wszystko co znalazła, niosłem ja. Nawet nie miałem kiedy się po coś schylić, bo zostałem zasypywany patykami.
 -A skoro już przy patykach jesteśmy… ciekawe co u Sutiku – powiedziała, jakby od niechcenia.
Nie wiedziałem, czy odpowiadać, więc tylko skinąłem głową.
Gdy wróciliśmy (Sakura niosła dumnie jeden z grubszych i większych gałęzi, których nie byłbym w stanie zmieścić [no chyba, że w zębach]), towarzysze rozmawiali między sobą. Czułem, że nie powinienem wiedzieć o czym rozmawiają. Kotori mówiła spokojnie, patrząc na mężczyznę. Miał lekko zmarszczone brwi i kiwał głową co jakiś czas. Wtedy ujrzałem otaczającą ich jasną łunę.
 -Jak widzę szybko się uczy – lisica rzuciła patyk pod jedno z drzew. – Spójrz na jej ręce.
Jej dłonie spoczywały na dłoniach Inukai’ego. Również świeciły, za sprawą małych żyłek, czy siatki na palcach.
 -Co ona robi? – Spojrzałem na Sakurę.
 -Bańka, czy raczej bariera, wygłusza ich rozmowę, a te świecące nitki uspakajają – podeszła do rzeczy towarzysza.
Przechyliłem trochę głowę i przyjrzałem się im. W sumie, nawet było to logiczne, ale wolałem się upewnić, ostatnio dla mnie nic nie było oczywiste. Westchnąłem i usłyszałem chichot Sakury.
 -Co ty…
 -Rin, przyznaj szczerze, – lisica odwróciła się do mnie z czymś w dłoni – umarłbyś ze śmiechu, gdybyś zobaczył go w tej bluzce…
Rozwinęła ją. Na materiale był wprasowany słodki ziemniak i napis: „I’m Just sweet potato”. Uśmiechnąłem się do swoich wyobrażeń
 -Pewnie  będzie chciał ja oddać – skrzyżowałem ramiona na piersi.
 -A szkoda – mruknęła i wrzuciła ubranie z powrotem na miejsce (chyba).