niedziela, 1 października 2017

Rozdział #43

Westchnąłem i usiadłem na materacu. Nie byliśmy u celu, ale jednak nie chciałem stąd…
 -IDIOTO – Pociągnąłem się za włosy. – Obiecałeś, że ją odnajdziesz, widziałeś się z nią zeszłej nocy. Musisz być niesamowicie głupi, aby ją zdradzić. Pamiętasz jej uśmiech? Powiedziała, że cię lubi, a ty…
Moją furię przerwało pukanie do drzwi. Otworzyłem je. Była to Sakura i Blanka.
 -Przeszkadzamy? – Spytały.
Zaprzeczyłem i zaprosiłem do środka. Starsza kobieta zaprzeczyła.
 -Chciałam tylko ci powiedzieć, że w szafce masz coś od nas. Nie przyjmujemy zwrotów – Uśmiechnęła się ciepło.
 -Ale ja skorzystam – Lisica wślizgnęła się do pokoju.
Zamknęła za sobą drzwi, gdy Blanka poszła do kolejnego pokoju.
 -Nadal w szoku? – Założyła ręce na ramiona.
Parsknąłem i zamachałem dłońmi.
 -Ciężko powiedzieć… teraz to już nie wiem, co myśleć…
Oklapła na łóżko.
 -Może to i lepiej… - Rozciągnęła się na szerokości materaca. – Gotowy?
 -Raczej tak, ale mam pytanie…
 -Audiencji będę udzielać tylko w dni nieparzyste, w godzinach podzielnych przez osiem – Wyciągnęła dłoń ku sufitowi.
 -Nie o to mi chodziło.
 -Ech, słucham.
 -Kotori…
 -Była naczyniem Nivi, nie?
Skinąłem głową.
 -Zatem, wygrałam zakład z Tiją, hje, hje.
 -Wracając… ona ją opuściła i zostawiła jej tylko…
Przerwałem, widząc, że podnosi rękę jak uczennica, podczas tłumaczenia nowego pojęcia.
 -Pytania na końcu –Dodałem po chwili. – I zostawiła jej tylko taką świecącą kulkę…
 -ODDAŁA JEJ SENNĄ WŁÓCZNIĘ?! – Zerwała się z miejsca.
 -Czyli to jednak ona?
Lisica złapała się za głowę, wzięła głębszy wdech i przeszła się od drzwi, powrotem do łóżka i tak kilka razy.
 -Czy ty rozumiesz, co to oznacza? – Spojrzała na mnie po chwili.
 -Właśnie o to chciałem zapytać – Odparłem, oczekując na informację, która mogła dosłownie zwalić mnie z nóg.
 -Wytłumaczę ci to na przykładzie: Wchodzisz do knajpy, a kelner zamiast karty dań i stolika daje ci swój uniform. Logika nakazuje co myśleć, że…?
 -Kelner nie wyrobił i zwalił swoją robotę na koś innego? – Odpowiedziałem niepewnie.
 -Bingo. Czyli skoro Kotori dostała Włócznię, to…?
Zamilkłem i wlepiłem oczy w Sakurę. Zrozumiałem.
 -Objęła jej stanowisko – Szepnąłem.
 -Na moją słodką pozycję… tylko dzisiaj się tyle dzieje, naprawdę. Reszcie powiemy, poza osadą.
Odejście Nivi, śmierć Kotori, Robin, spotkanie Fabiana, przeszłość Kanatris, zmartwychwstanie, starcie na polanie i jeszcze to?! Musiałem usiąść, bo zakręciło mi się w głowie.
 -Na tej polanie jest jakaś budowla, należąca do Ghalirka – przypomniałem sobie.
 -Wyślę tam kogoś , muszą sprawdzić okolicę – skinęła głową. – Nie ociągaj się. Możliwe, że jutro po południu dojdziemy do granic Ostojki.
Natsuna. Będę mógł ją zobaczyć już za niedługo, ale… czy po tym wszystkim wrócimy na naszą stronę? Myślałem o wszystkim i o niczym. Wszystkie refleksje mknęły z prędkością światła.
 -Tak jak mówił Inukai… straszny filozof z ciebie – westchnęła lisica, zamiatając nerwowo podłogę ogonem.
Uniosłem spojrzenie.
 -Jeszcze tylko ta szafka i idziemy, naprawdę – mój głos zdawał się być strasznie odległy.
Zastanawiałem się wtedy nad reakcją właśnie towarzyszy. Otworzyłem drzwiczki.
 -Dobra, lecę po resztę. Sprężaj się, bo dzisiaj będzie dłuższy wykład o tym świecie.
Zostawiła mnie samego. Zamrugałem kilka razy i sięgnąłem po paczuszki, leżące na półce. „Otworzę je później…” – Wrzuciłem je do torby i spojrzałem ostatni raz na pokój. Ściągnąłem i złożyłem poszewki, pościel ułożyłem i zostawiłem uchylone okno.

Żegnała nas prawie cała wioska. Nieobecna była tylko Amanda, co nie było to dla mnie czymś zaskakującym. Przyznam, że zaszkliły mi się oczy. He he… nienawidziłem pożegnań. Zawsze trzeba było się uśmiechnąć, nawet przez łzy lub gdy wargi wykrzywiał grymas niezadowolenia. Towarzysze nie mieli takich kłopotów jak ja – Sakura wpadła tu na dosłownie kwadrans, Inukai’ego (jak to sam stwierdził) „nic tu nie trzymało”, a Kotori… była nadal pod wpływem uroku, więc  zdawała się być trochę nieobecna.
Zawsze przy takich okolicznościach, przypominały mi się moment, w którym ojciec wyjechał na drugi koniec kraju. Obiecał, że jeszcze się zobaczymy. Skłamał. Dostawałem tylko listy, które mama czytała, a potem wyrzucała, bo on tak chciał. Nigdy się nie dowiedziałem, gdzie mieszka. „Miałeś sześć lat, nie chciał, abyś płakał. Nie dostaliśmy od niego nic, mniej więcej od sześciu lat. Mógł zmienić adres kilka razy. Na pewno jesteś w jego pamięci, tylko tego jestem pewna, Rin” – Powiedziała, gdy spytałem o niego. Westchnąłem cicho do siebie i rozejrzałem się.
Las, nic nowego. Drzewa, świergot ptaków, tym razem szeroka i wyjeżdżona  szosa. Sakura prowadziła Kotori pod ramię, coś jej opowiadając o Hisui’m i Shinimaru.  Szedłem obok Inukai’ego. Jak zwykle wyglądał na niezainteresowanego światem. Miał przymrużone powieki.
 -Coś widzisz? – Spytałem.
Zaprzeczył.
 -Co się stało między tobą, a Amandą? Bo w sumie musiało to być coś poważnego, skoro nie przyszła…
 -Była strasznie wścibska i natarczywa – Mruknął. – Ciągle próbowała zgrywać pannicę w wiecznej potrzebie. Rozumiem, że wszyscy faceci pojechali za robotą, ale błagam. Jest ode mnie starsza o jakieś… osiem lat? Nawet nie chciałem o tym słyszeć.
 -No to grubo, że tak powiem – Rozniósł się głos Sakury.
 -Mogłabyś się nie wtrącać z łaski swojej?
 -Nie moja wina, że słyszę – Wzruszyła ramionami. – To była ta, która przylazła z Blanką? Mary Sue, tyle powiem.
Towarzysz westchnął. Chciał skończyć temat.

 -Już się zatrzymujemy? – Lisica uniosła brwi.
 -Tutaj jest jezioro – Odparł Inukai.
 -I?
 -Jak to „i”? Zawsze robiliśmy postoje przy wodzie.
Westchnęła zrezygnowana i machnęła ręką.
 -Śpię na drzewie – Mruknęła.
Zatrzymaliśmy się tuż za szosą, na małym placyku schowanym za małym wzniesieniem. Lisica wspięła się na niskie drzewo i przewiesiła się przez nie.
 -Tylko uważaj – Uśmiechnęła się Kotori.
Zaśmiała się beztrosko.
 -Nie robię tego pierwszy raz, srebniutka – Wyszczerzyła zęby.
Wyjąłem z torby pakunki, które leżały w szafce. Obróciłem je w dłoni. Były grubości trzech palców, ale lekkie. Znalazłem otwarcie jak w kopercie i je podważyłem. Była tam koszula i spodnie. Gdy je rozkładałem, wypadł z nich list. „Rin, ze względu na zbliżające się festiwale, postanowiliśmy Wam dać porządniejsze ubrania. Mam nadzieję, że pasują. Blanka i inni.” – uśmiechnąłem się do siebie. Były jeszcze dwie, dopiero teraz zauważyłem podpisy. Otworzyłem swoją. Zawołałem pozostałych i wręczyłem im paczki.
 -Co to? – Spytał Inukai.
 -No ja miałem ubrania – Odparłem.
Sakura zeskoczyła z gałęzi.
 -A jest coś dla mnie? – Zamachała ogonem radośnie.
 -Nie – Odburknął Inukai, odbierając pakunek.
 -Trochę szacunku do osoby, która uratowała ci tyłek – Kita opadła na ziemię.
 -Ta… pomijając późniejsze zmrożenie Rina i rzucenie uroku na Kotori – Prychnął.
 -Czy ja wiem, czy urok jest wystarczającym powodem, aby tak bardzo nie lubić Sakury… - Dobiegł do mnie głos dziewczyny.
Inukai spojrzał na nią i uniósł lekko otworzył usta. Lisica gwizdnęła.
 -No, idealnie na Kokunotte - Kiwnęła głową.
Przeniosłem na nią wzrok. Miała na sobie długą, ciemną suknię wieczorową z wyszywanymi piórami i  zwężającym się rozcięciem między piersiami, sięgającym do końca mostka.
 -Czym jest Kokunotte? – Spytała.
 -Inaczej, to Wieczór Koguta. Masz znamię na mostku? – Sakura podeszła do niej bliżej.
Zaprzeczyła i uciekła wzrokiem.
 -T… to jest… -Pisnęła.
 -Senna Włócznia. Masz teraz dwa wyjścia: pierwsze, pójdziesz ze mną do Osiedla konkursów, gdzie zostaniesz skierowana na odpowiednie testy, bądź drugie, oddasz mi ją.
 -Skąd ty…
 -Powiedziałem jej o tym – Przerwałem jej.
 -Nie mogę jej oddać i przeżyć, prawda? – Szepnęła.
 -Niczego nie mogę obiecać –Przyszła boginka pokręciła głową.
Dziewczyna spuściła głowę i kiwnęła ją kilka razy.
 -Pójdę z tobą – Powiedziała po chwili ciszy.