Tego
wieczoru, Sakura stwierdziła, że weźmie całą noc. Nikt nie protestował, a
zwłaszcza Inukai, który tylko coś mruknął pod nosem, wziął ręcznik, stary dres
i poszedł się umyć. Gdy odchodził, lisica zlustrowała go wzrokiem.
-Chyba mnie nie lubi – stwierdziła. – Nadal
się obraża za urok, czy co? Doskonale powinien wiedzieć, że to nie trwa
wiecznie, no. Książek nie czytał? Czy może twierdził, że będzie mógł go zdjąć…
osobiście? – zachichotała, wdrapując się ponownie na gałąź.
-Dlaczego akurat śpisz na górze? – Spytałem.
-No cóż… jeżeli ktoś będzie chciał znowu
napaść, nie będzie mnie widział, no chyba, że spojrzy w górę – wyjęła chyba
ostatnie ciastko z worka i włożyła je do ust.
Zagryzłem
wargę. Nie było to głupie. Przewiesiła się przez gałąź i spojrzała na nas.
Kotori siedziała cicho w tym samym miejscu, gdzie rozmawiała z Inukai’m, a ja…
robiłem sztuczny tłum. Jak zwykle.
Nie mogłem
zasnąć. Gapiłem się w ogień, czasem poprawiając zwiniętą bluzę pod karkiem.
Innych też nie mógł zmorzyć sen. Sakura patrzyła na nas z góry i kiwała nogą na
boki. Milczeliśmy, przez co pewnie nawet nie zauważyłem, kiedy usnąłem.
Podniosłem
się na łokciach i pomasowałem czoło.
-Czy nawet w śnie muszę być zmęczony? –
Wymamrotałem.
-No cóż, nie jest to zwykły sen – zobaczyłem
przed sobą Natsunę.
Uśmiechnęła
się do mnie, a ja do niej. Pomogła mi wstać.
-Jak dzień? – Spytała.
Westchnąłem
i, energicznie gestykulując, zacząłem wszystko opowiadać. O tym, co się działo
od rana do wieczora.
-Wyczerpujące – podsumowała.
Skinąłem
kilka razy głową. Wzięła mnie za ręce i spojrzała w oczy.
-Cieszę się, że to ty byłeś w parku –
uśmiechnęła się ponownie. – Zamknij na chwilę oczy.
Zrobiłem to.
Zacisnęła nieco mocniej palce na moich nadgarstkach, wzięła głębszy wdech i…
poczułem delikatnie muśnięcie jej warg na policzku. Otworzyłem oczy, a
dziewczyna speszona odsunęła się ode mnie.
-Chyba już muszę iść… - szepnęła.
Chwyciłem ją
za dłoń.
-Wiesz co to oznacza?
Zaprzeczyła.
Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem.
-Że jeszcze szybciej cię znajdę – pogładziłem
jej włosy.
Objęła mnie
lekko drżącymi dłońmi i wtuliła twarz w tors. Nic nie mówiła, tylko zacisnęła
pięści na koszulce. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, milcząc.
Potem,
odprowadziłem ją na jej plażę.
-Mam nadzieję, że jeszcze dwa spotkania tutaj,
a potem… znajdziemy się w Ostojce – powiedziała, gdy odchodziłem.
Uśmiechnąłem
się lekko i jeszcze raz spojrzałem za siebie. Zniknęła. Poczułem lekkie uczucie
w sercu i dotknąłem policzka.
Szedłem
wolnym krokiem w stronę jeziora. Patrzyłem w ziemię i myślałem o Natsunie.
Kiedy zorientowałem się, że jestem blisko jeziora, podniosłem głowę. Kanatris
siedziała nad jeziorem i patrzyła w wodę. Musiała mnie usłyszeć, bo podniosła
głowę.
-Spotkałem…
-Wiem – przerwała mi.
Podeszła do
mnie i poczochrała mi włosy.
-Chcesz się czegoś o mnie dowiedzieć? –
Stanęła na palcach i wwierciła we mnie wzrok.
Skinąłem
trochę mimowolnie głową.
Wskazała
skałę, na której wcześniej siedziała.
-Siadaj. Ja trochę popływam – zgarnęła włosy
na plecy i wskoczyła do wody.
Zająłem
miejsce na chłodnej skale i szukałem nimfy, wodząc spojrzeniem po tafli.
-Zaczynając, – wypłynęła nagle na środku
jeziora – czy Robin pokazał się w swojej męskiej formie?
Zaprzeczyłem.
Uśmiechnęła się lekko.
-Po raz pierwszy pokazał mi się właśnie w tej
formie. Było to… dziesięć lat temu? Nie więcej, w każdym razie. Przedstawił mi
się jako Manolie. I tak spotykaliśmy się przez kilka miesięcy, a potem Manolie
okazała się być Robinem. Pamiętam, że bardzo się z nim wtedy pokłóciłam, ale
on… był taki uroczy… - przepłynęła kawałek pod wodą – stwierdziłam, że nie ma
powodów, aby nadal się obrażać i… zostaliśmy przyjaciółmi. Przestał cokolwiek
ukrywać, nawet jedną z blizn na nodze.
Próbowałem
sobie przypomnieć sylfa, lecz…
-Nie ma mowy, abyś to zobaczył. Zawsze ukrywał
to, co miał poniżej połowy uda – przytrzymała się skały, trochę ochlapując
nogawkę moich spodni.
-A dlaczego się tu dostałaś? – Tym razem ja
wbiłem w nią spojrzenie.
Westchnęła
cicho i poprosiła, abym się przesunął. Usiadła obok mnie.
-To przez tę bliznę. Ghalirek robił tak zwane
„polowanie na motyle”, a tymi motylami były… sylfy. Jeden dzień, wręcz tylko
popołudnie, a ponad dwadzieścia istnień zniknęło. Nie umarli, tylko zniknęli.
Robin tego jakoś uniknął,… jednak, jak to sam ujął, „w życiu nic nie ma za
darmo”, nie? Używali jakiś harpunów, czy innej maszynerii. Okropność –
wzdrygnęła się.
Spojrzałem
na horyzont. Powoli zaczynało świtać.
-Już lecisz? – Zachichotała.
-Kiedyś trzeba, prawda? – Zsunąłem się z
kamienia.
-Uważajcie na siebie. Ghalirek nie jest
jedynym takim ugrupowaniem – wykręciła włosy.
-O ile można było to tak nazwać… -
powiedziałem z lekkim przekąsem.
***
Pierwsze co
zobaczyłem po przebudzeniu, była mała wróżka, czy raczej ognik. Wlepiała we
mnie swoje oczy, a ja odruchowo się odsunąłem. Wyszczerzyła się i odleciała.
Powoli podniosłem się na łokciach. Inni szykowali się do dalszej podróży.
-Mogliście mnie obudzić… - mruknąłem.
-Spałeś tak słodko, że nikt nie miał serca
tego robić – odparła Sakura, wrzucając coś do toreb.
Nic nie
powiedziałem, tylko wstałem i ogarnąłem się jak najszybciej.
Droga była
prosta i wydeptana. Otoczenie było takie samo, ciągle. Nie było nic
nadzwyczajnego.
-A, Koto, pytanie mam – w pewnym
momencie lisica, zwróciła się do dziewczyny.
-Hm?
-Co ci zrobił Shiniek?
-Na polanie?
-Nom.
Westchnęła
cicho i włożyła włosy za ucho
-Straciłam wtedy przytomność, a on… jakoś mnie
z tego wyciągnął, nie wiem jak. Krzyknęłam, bo poczułam dziwne uszczypnięcie w
mostku i chyba tyle…
Skinęła
kilka razy i wróciła do oglądania mapy. Spojrzałem na towarzysza. Wyglądał
słabo.
-Nie wyspałeś się?
Przeniósł na
mnie ciężki wzrok. To wystarczyło.
-W środku nocy te cholerne brzęczki zaczęły
drzeć japę i bawić się w moich włosach. Oczywiście, kilka z nich musiało się w
nie zaplątać. Ech, nigdy więcej rozpuszczonych włosów.
-To może je zetnij? – Rzuciła Sakura.
-Nie. Ma. Mowy – przeczesał je palcami. – Zbyt
długo się kłóciłem o nie z rodziną, aby je po prostu ściąć.
-Nawet mniej więcej wiem co czujesz – Sakura
odwróciła się do niego.
Wymusił na sobie wrednawy uśmieszek. Lisica
obejrzała się za ramię i przystanęła.
-Co jest? – Mruknął Inukai.
-A, no bo granica jest praktycznie za
kilkadziesiąt metrów, a mnie czeka jeszcze papierkowa robota i inne sprawy…
może jeszcze do was dołączę. Strzałka~!
Wycofała się
chyłkiem, oddała mapę Kotori, a my odprowadziliśmy ją wzrokiem.
-Wiemy przynajmniej, gdzie mamy iść? –
Spojrzałem na towarzyszy.
-No ja mam nadal ten adres, który dostałem od
brata… - mężczyzna wyjął z torby małą karteczkę i przyjrzał się jej.
Sakury już
nie było. Cofnąłem się o kilka kroków, szukając jej wzrokiem, lecz lisica
rozpłynęła się w powietrzu. Spojrzałem na pozostałych i wzruszyłem ramionami.
-Spytamy, jak dojdziemy – machnął dłonią
Inukai, idąc w stronę Ostoi.
Serce
zaczęło mi szybciej bić. Byliśmy coraz bliżej Natsuny i powrotu do domu.
Wziąłem głębszy wdech i… usłyszałem hałas w krzakach. Odwróciłem się na pięcie
i ruszyłem w stronę źródła dźwięku.
-Sakura? – Spytałem, rozchylając gałęzie
drzew.
Siedziała
tam… Natsuna. Uśmiechnęła się lekko i wstała.
-Już zapomniałeś jak się nazywam? – Puściła oko.
Oniemiałem.
Wydukałem tylko coś i przytuliłem ją do siebie. Łzy zaczęły mnie piec pod
powiekami.
-Rin nie mamy cza…
Inukai
urwał. Usłyszałem ich powolne kroki.
-To jest mało możliwe, aby to była ona, wiesz?
Zaprzeczyłem.
Puściłem ją. To musiała być ona. Nie wyczuwałem żadnego zaklęcia, czy czego
innego. Jasne, błękitne oczy, wieczny i delikatny uśmiech, jasna cera, długie,
białe włosy i drobna, wysoka sylwetka. To wszystko z cech wyglądu składało się
na Natsunę Tomokawę. Wyszła spomiędzy krzaków i wytrzepała spodnie. Miała na
sobie to, co tamtego dnia. Białą pelerynkę, legginsy moro i luźną, niebieską
bluzkę. Spojrzała na Kotori i Inukai’ego.
-Co tam? – Spytała.
Wtedy coś za
nami łupnęło o ziemię. Natsuna syknęła. Leżało tam małe ciałko.
-Co to? – Spytała.
Towarzysz
podszedł do niego i uklęknął przy nim. Otworzył trochę szerzej oczy i lekko się
zarumienił. Ciałko podniosło się nagle i popatrzyło po nas. Miało czerwone
włosy, siedem ciemnobrązowych lisich ogonów, uszy tego samego koloru i rasy,
oraz heterochronię.
-To jakaś słodsza i młodsza wersja Sakury… -
Stwierdził Inukai i wstał.
Pomógł wstać
małemu lisowi, a on ruszył w stronę Natsuny i wyciągnął ku niej dłoń.
-Na zgodę. Przestańmy się kłócić, tylko…
-Chyba pomyliłeś osoby – dziewczyna założyła
ręce na ramiona.
Lisek
odwrócił się i podszedł do Inukai’ego. Odruchowo położył dłoń na jego włosach.
-Gdyby tylko Sakura mogła by być taka urocza
jak ona…
Natsuna
wyminęła mnie i stanęła naprzeciwko mężczyzny. Otoczyło ją płomienne tornado i…
zamiast Natsuny, była Sakura. Poczułem się rozczarowany, wręcz smutny. Wziąłem głębszy
wdech i założyłem ręce na siebie. „No tak, to było za proste…” – westchnąłem cicho.
-Inusiek, możesz zostawić mojego brata? –
Spytała.
Mężczyzna
prawie odskoczył do tyłu. Milkł, ale widocznie próbował ogarnąć, co się stało przed chwilą.
-B… brata…? – Wydukał po pewnym czasie.
Skinęła
głową.
-Hanao, nie musiałeś…
-Musiałem, bo inaczej miałabyś mnie w swojej…
aktualnie boskiej…
-Nie potrzebuję szczegółów – mruknęła.
Jeszcze raz
wyciągnął dłoń.
-Zostawmy dawne spory tam, gdzie powinniśmy je
zostawić, czyli w przeszłości…
-Chcielibyście, bo teraz zaczynam odnosić
sukcesy w życiu – machnęła dłonią i odwróciła się. –Lepiej wróć do ojczulka i
czekajcie.
-Na co?
-Na mnie, albo jakiekolwiek informacje.
Chłopiec
westchnął i nas minął.
-Przekażę, a ty rób co chcesz. Powodzenia, tak
poza tym.
-Dzięki – ruszyła przed siebie. – Idziemy.