-Ile razy
czytałaś o przyzywaniu Hisui’ego, co? Nie mam zamiaru ponownie się z nim
kłócić, kto zabierze tego śmiertelnika.
-Nie denerwuj się bracie. Sakura chciała, abym
ja go wziął, więc…
-Przypominam tylko, że najpierw wyzionął
ducha, a potem był rytuał. Logicznym jest, że to ja przejmę jego duszę.
Ciało sobie możesz wziąć. Wykujesz sobie
z tego filiżankę, czy…
-Chciałbym, abyś wiedział, że jeżeli dusza nie
jest pod moją kontrolą, ciało nie może należeć do mnie.
-To już nie mój problem.
Otworzyłem
oczy. Nadal znajdowaliśmy się na polanie. Trochę bolała mnie głowa, od upadku
na ziemię. Dźwignąłem się na łokciach i ujrzałem Sakurę i jeszcze dwóch
mężczyzn.
Jeden z nich
był lamią, ubraną w zielone kimono z szerokimi rękawami. Miał bursztynowe oczy,
długie, ciemne paznokcie i zielonkawobiałe włosy, upięte w wysoką kitę, a dwa
pasma z przodu głowy owinięte granatową taśmą. Jego cera była wręcz
nieskazitelnie biała, a łuski błyszczały w świetle słońca przyjemną zielenią.
Spojrzał na mnie i uniósł jedną brew.
-Kim oni są? – Spytał.
Mówił teatralnym
szeptem.
-Nie powinno cię to interesować – Odparła
lisica.
-Nie wykręcaj się od rozmowy, gadzie! –
Drugiemu z rozmówców spadł kaptur.
Gdyby ktoś
mógłby połączyć Sutiku i Inukai’ego… on byłby tego wynikiem. No, może nie do
końca. Oklapłe królicze uszy były nieco jaśniejsze od kruczoczarnych, pół
kręconych włosów. Długa, ciemna szata z kapturem, reagowała na każdy ruch.
-Pamiętaj, że gady potrafią połknąć całego
króliczka – Syknął, najprawdopodobniej Hisui.
Cofnął się o
krok.
-Czy ty mi grozisz? Grozisz samemu bogu
śmierci? Ty, jakieś bóstewko praktycznie znikąd?
-Nie jestem znikąd. Reprezentuję praktycznie
tę samą rodzinę, co ty, Shinimaru. Przypominam ci jeszcze tylko, że ostatnimi
czasy jestem bardziej pożądanym „towarem” wśród fanek.
„Fanki?
Wśród bogów i bóstw? Co to ma być? Czy nie jest przypadkiem chore?” –
Pomyślałem.
Sakura
powoli wycofywała się.
-Wiecie… skończcie tę kłótnię, a ja może
skoczę po ciastka…
-Zostajesz – Warknął Shinimaru, nawet na nią
nie spoglądając. – Mam jeszcze z tobą do pogadania…
-Shiniek, ty chyba oszalałeś? Już mi
nawrzucałeś, w pięty mi poszło, że ho ho, więc.…
-Nie o to chodzi. Akabe o to prosił.
-Staruszek? Weź powiedz mi to teraz i będę się
zmywać, bo nie lubię siedzieć w wirze kłótni, która mało mnie interesuje.
Spojrzał na
mnie i po chwili przewrócił oczami.
-Dobra, powiem to głośno, bo gadzina też musi
to usłyszeć. Akabe przechodzi na emeryturę za jakiś czas i…
-Będę pełnoprawnym bogiem? No w końcu!
-Dlatego musisz się dostać z któregoś z miast
centralnych.
Ogon lisicy
zamiatał ziemię z podniecenia.
-No to pójdę. Znając go już powiadomił Tiję.
-O rany, co… - Mruknął znajomy głos.
Inukai.
Półleżał na trawie i masował skronie. Spojrzał na Shinimaru.
-Co ja tam ro… nie, jestem tu, Rin?
-Słucham cię – Odwróciłem się do niego.
-Okej, czyli on jest…
-Bogiem śmierci. Miło mi – Rzucił oschle.
Trwała tam
walka na spojrzenia. Sakura cofała się powoli.
-Skoro to wszystko, czego ode mnie
chcieliście…
Hisui nagle
zaczął się śmiać. Głośno i szczerze.
-Ach, Shiniek, Shiniek… niby jesteś starszy
ode mnie, ale takiś emocjonalny jak pięciolatek –Powrócił do szeptu. – No cóż,
tylko dlatego, że mnie dzisiaj rozbroiłeś, możesz wziąć sobie tego trupa. Narka
braciszku~!
Pstryknął
palcami i rozpłynął się w powietrzu. Króliczy Inukai westchnął głęboko.
-Też się będę zbierał – Narzucił kaptur na
głowę. – Pamiętaj, gdy trafisz do centrum, mają cię skierować…
-Do osiedla konkursów, wiem wiem – Machnęła
dłonią. – Daj ciastka.
-Co?
-Wiem, że zawsze masz je przy sobie – Nałożyła
ręce na ramiona.
-Niech ci będzie… masz – Rzucił do niej mały
płócienny worek.
-Dzięki, Shini~! Dobra chłopaki, wstajemy i
zwijamy się do Ostojki. –Odwróciła się do nas.
Popatrzyłem
po sobie z Inukai’m. Nagle Kotori zerwała się z ziemi z krótkim krzykiem.
Rozglądała się rozbieganym wzrokiem po okolicy. Bóg śmierci odwrócił się do
niej.
-Nie ma za co – Szepnął chrypliwie.
Wokół niego
zerwało się tornado z kruków i innego ptactwa. W ten sposób zniknął razem z truchłem.
-Co się stało? – Spytałem, wstając.
-Wyjaśnię to, gdy będziemy wcinać ciacha –
Lisica uniosła triumfalnie łup.
Wracaliśmy w ciszy. Może
nie licząc Sakury, która coś nuciła pod nosem. Kotori szła trochę przygarbiona.
Ja natomiast próbowałem wszystko poukładać. Mają tak jakby dwóch bogów, którzy
zapewniają nam wędrówkę na drugą stronę. Właśnie, co dla nich jest Hadesem?
Skoro Jadeitowy szlak jest pewnego rodzaju rytuałem, to co jest po śmierci
takiej „normalnej”? Każde bóstwo może awansować na boga? Jak zwykle zbyt wiele
pytań, ale może tym razem będzie więcej czasu na odpowiedź? Ukradkiem
spojrzałem na Sakurę. „Z tego, co usłyszałem i zrozumiałem, odprowadzi nas do
Ostoi Wiatru. Ile może nam to zająć? Musiałbym spojrzeć na mapę, która… teraz
służy za zakładkę do »Kolorowych Cieni«, hm” – Pomyślałem. Wtedy poczułem jak coś
ciągnie mnie na bok. Inukai.
-Uważaj, bo w drzewo wleziesz,
filozofie.
„Hę?”.
Faktycznie, prawie miałem bliższe spotkanie z brzozą.
-Dzięki – Powiedziałem.
Coś odparł w odpowiedzi. Kotori popatrzyła na niego pustym, wręcz
matowym wzrokiem. Pogłaskał ją po głowie.
-Nie ma czym się smucić,
srebniutka – Lisica wzięła się pod boki.
-Srebniutka? – Spytała.
-No, szary kojarzy mi się ze
srebrem… no i jeszcze z platyną, glinem, irydem, palladem…
-Dobrze, rozumiem.
Na spotkanie wybiegła nam Blanka i… Amanda.
-Inukiś, gdzieś mi zniknął?
Chciałam z tobą porozmawiać i wszystko ci wyjaśnić, że to nie…
-Proszę, umilknij. Chociaż na
chwilę, dobra? – Przerwał jej.
Zatrzymała się.
-Chciałbym ci tylko powiedzieć,
że za niedługo będziemy iść dalej. Tylko tyle.
Wzięła głębszy wdech.
-Rozumiem – Odwróciła się na
pięcie. –Powodzenia.
Blanka pokręciła z dezaprobatą głową.
-Był u pani Hisui? – Spytało
bóstwo.
-Witamy zastępczynię poczciwego
Akabe - Wyciągnęła do niej dłoń. – Tak,
powiedział o wszystkim. Nie widzę przeszkód, ale mam nadzieję, że nas jeszcze
odwiedzicie, prawda?
Posłała do nas ciepły uśmiech.
-Na pewno, proszę pani –
Odwzajemniła go Kotori.
-Kotori…? – Usłyszałem cichy głos
Daniela. – Już idziecie?
Zagryzła wargę, ale nadal z lekkim uśmiechem kiwnęła głową. Chłopiec
wyszedł spomiędzy drzew. Nie był bliski płaczu, ale trochę smutny. Podszedł do
niej.
-Będziemy z babcią o tobie
pamiętać. Zawsze będziesz mogła do nas wrócić.
Kolejne kiwnięcie. Broda zaczęła się jej lekko trząść, tak jak dłonie,
które zbytnio nie wiedziały, co ze sobą zrobić. Uklęknęła i przytuliła chłopca.
-J… ja też o was nie zapomnę –
Pisnęła. – Jeszcze tu wrócę, zobaczysz.
Załkała cicho.
-Dziękuję – Wstała.
-Trzymajcie się, a ty – Wskazał
na Inukai’ego. – Masz się nią opiekować. Sprawdzę to potem.
-Jak? – Wydusił z siebie
zaskoczony mężczyzna.
-Mam swoje sposoby, a jak nie; to
coś wymyślę – Wyszczerzył się przebiegle.
Chłopiec wyjął z krzaków jej torbę.
-W jednej z kieszeni masz coś od
nas. Mam nadzieję, że się spodoba –Dodał.
-Jesteś ode mnie młodszy, a
jednak bardziej opanowany – Uśmiechnęła się przez łzy.
-Do zobaczenia, drugostronnicy –
Pomachał nam na pożegnanie.
Przewiesiła torbę przez ramię i otarła łzy. Daniela już nie było.
-Chodźmy – Spojrzała na nas.
Coś rozświetliło jej oczy. Może łzy, może oznaka determinacji, nie mam
pojęcia.
Usiedliśmy przy ławie, przed domem Blanki. Sakura wcisnęła się między
mnie i Inukai’ego. Kotori poszła po jakąś miskę na ciastka. Położyła swój ogon
na moich kolanach.
-Głaszcz swojego wybawcę –
Rzuciła.
-Hę? – Wyrwałem się z chwilowego
zamysłu.
Razem z oczami, przerzuciła ogon na drugą stronę.
-Nie masz wyboru – Kącik jej ust
zadrżał zawadiacko.
Inukai bez słowa zaczął gładzić sierść. To było dosyć dziwne, zwłaszcza,
gdy jemu sprawiało to niesamowitą przyjemność.
-Masz grzebień przy sobie? –
Spytał.
-Ty chyba nie na serio –
Prychnęła.
-A dlaczego nie?
-W każdym razie, nie mam go.
Został.
-Szkoda – Westchnął, nie
odrywając się od zajęcia.
-On ma tak zawsze? – Szturchnęła
mnie łokciem.
-A to nie twój urok, czy coś tam
innego? – Spytała nagle Kotori.
Stała za nami z talerzem. Miała trochę zaczerwienione oczy.
-Gdyby to był mój urok – Machnęła
dłonią i zawiesiła na chwilę głos. – To robiłby to, co ja chcę, a nie co on.
Spojrzała na dziewczynę.
-Ups… -Położyła po sobie uszy.
Inukai oderwał wzrok od sierści.
-Co się stało?
-No, to urok został rzucony… na
Kotori.
Lisica szybko zabrała ogon z kolan mężczyzny i zachichotała nerwowo.
-N… no jeszcze nie nad wszystkim
panuję i nawet sama nie wiem, jak długo się on utrzymuje… he he…
Mężczyzna wstał od ławy, a na jego miejsce wskoczyła dziewczyna i oparła
głowę o ramię Sakury.
-Lepiej wytłumacz, co się odwaliło
w tym lesie – Przeczesał dłonią włosy.
-No dobra – Nałożyła na siebie
nogi. – Ghalirek był wielkim zakonem, który pojawił się siedemdziesiąt lat
temu. Jednym z ich celów jest dostanie się na drugą stronę, czyli do was.
Dwadzieścia lat potem ich wówczas jedenasty mistrz… jak on… a, Joseph Avine,
ukradł Oko Przepaści podczas eskorty z Przystani Wody do Huty Ognia. Ale nie
tylko za to są, czy raczej byli, ścigani. Dochodził do tego handel żywym
towarem i około, bodajże osiemdziesięciu morderstw. No i jeszcze te półtora
tysiąca ze Szlaku.
-No właśnie – Wtrąciłem. – Jak
działa ten cały Jadeitowy Szlak? Jakim cudem Hisui nie wiedział kogo i od kogo
bierze?
-Mówił, że za każdym razem
widział tylko trupa i medalion, a że my, bogowie, nie możemy takich rzeczy
trzymać w dłoni, nie był w stanie nic zrobić innego, tylko zabrać nieboszczyka
i zdać raport.
-No to jak…
Uniosła worek.
-Oczko jest bezpieczne. Pamiętaj:
Prawda i ciastka nas wyzwolą – Zamachała nim przed twarzą Inukai’ego.
-Sprytne – Uśmiechnęła się
Kotori.
Poklepała ją po głowie.
-Jestem bogiem, w końcu, nie?
Mężczyzna, jakby zrezygnowany, usiadł obok mnie. Lisica zjadała kolejne
ciastko.
-Gdyby nie były z rodzynkami,
byłyby jeszcze lepsze – Mruknęła. – No, ale… czas się zbierać, nie?