poniedziałek, 8 maja 2017

Rozdział #36

Zabrakło mi tchu w płucach.
 -Przykro mi - Szepnęła. - Nie byliśmy już w stanie nic zrobić.
Dopiero teraz poczułem jak chłód przeszywa mnie na wylot. Zadrżałem.
 -Najpierw się przebierz, bo się przeziębisz - Spojrzała na mnie.
Kiwnąłem głową.
 -Czy mógłbym w tym czasie ją zobaczyć? - Wychrypiał Inukai.
 -Oczywiście, chodź to cię zaprowadzę.
Szliśmy korytarzem. Firanki falowały w oknach, a kolorowe ślady pomimo wszystko uśmiechały się ze ściany. Patrzyłem w ziemię. "To coś od Nivi... Senna włócznia? Nie, raczej by nie pomogła" - Pomyślałem. Było już za późno na cokolwiek. Czułem się podle. Gdybym tylko ją zatrzymał, albo chociaż kazał pomóc Kotori. Podniosłem wzrok. Stałem przed swoimi drzwiami z dłonią na klamce. Westchnąłem cicho i wszedłem do środka.
Zawinąłem się w kołdrę.
 -Trochę tu posiedzę i może wyjdę... może - Mruknąłem.
Usłyszałem czyjś głos. Dobiegał z pokoju obok.
 -Przepraszam cię... nie, po prostu czuję się winny...
"Inukai? Tak myślę."
 -Tamtego dnia mogłem ci podziękować i poprosić, abyś wróciła do domu. Ale nie wiedziałem, że na tak wygląda przejście. Potem jeszcze te pokoje, he he... od kiedy dostaliśmy się na drugą stronę, czułem jakbyś się ciągle bała, ale starałaś się nadal mieć uśmiech na twarzy, wszystkich ciepło przyjmować... - Urwał na chwilę. - W sumie dobrze, że poznaliśmy Nivi. Tylko co się mogło z nią stać... cóż, niestety nic nie może... sprawiedliwość, hm? Może to przez Sonomaru i Ghalirka? Tylko oni mogliby... nie wiem. Zbyt dużo mówię, wybacz.
Zamilkł na dłuższą chwilę.
 -To dosyć śmieszne. Po tamtej stronie, wierzyliśmy, że jeśli umrzemy, trafimy tutaj. A teraz? Gdzie jesteś? Wróciłaś do domu?... może się jeszcze spotkamy.
Możliwe, że po raz pierwszy i ostatni usłyszałem tyle słów wypowiedzianych od Inukai'ego.
Przewróciłem się na bok i zamknąłem powieki. Natychmiast zacząłem płakać. Łkałem, jęczałem, wyłem, ciągałem nosem.
 -Co powiem Natsunie? "Kotori nie żyje, bo jestem ofiarą losu nie potrafiłem powstrzymać jednej osoby"?! Jestem do kitu...
Nie ruszałem się przez dłuższą chwilę. Z boku wyglądałem jak nieszczęśliwy robaczek albo kokon.
 -Pamiętajmy o szczegółach. Są najważniejsze... opisy, opisy, opisy... powtarzajmy wszystko kilka razy, analizujmy, albo nie! Notujmy... notujmy... notujmy...
Znowu zaniosłem się płaczem.
 -Czyżbym histeryzował? O co mi chodzi? Muszę jeszcze pospać. Poukładać wszystko w głowie...
Wziąłem głębszy wdech.
 -Uspokój się. Po prostu. Nie może być już gorzej, nie?
Ciemność. Nic więcej, oprócz ciszy.
 -Hej, ofiaro!~ Ofiarko losu! - Usłyszałem piskliwy głos.
Nawet nie miałem ochoty się odwracać.
Stanęła przede mną jakaś postać. Była... krzywa. Jakby namalowało ją dziecko. Nierówne oczy, krótkie ręce, ale strasznie długie nogi i tułów, o dziwnym kształcie. Zamrugała kilka razy. Była feerią barw. Mogłem dostać oczopląsu, zwłaszcza, gdy się poruszała. Obejrzała mnie z każdej strony.
 -Gdzie jest Kanatris? - Mruknąłem.
 -Nieważne - Wystawiła mi fioletowy język (co to było?!). - Jestem Urea.
 -Aha, czego chcesz?
 -Poznęcać się - Wyszczerzyła białe jak kości kły.
 -O mój Boże - Poczułem dreszcze.
 -Ależ spokojnie, wiem, że masz dołka, więc... tylko ci pogorszę psychikę. Od kar cielesnych jest mój brat, mam nadzieję, że go poznasz - Oblizała się po zębach.
Wzdrygnąłem się.
 -Od czego by tu zacząć.... wylosuj kartę, sama nie mogę zdecydować - Wyjęła zza pleców talię kart.
Przetasowała ją szybko i wybrała kilka, rozkładając ją w wachlarzyk.
 -Czy może być gorzej? - Wzruszyłem ramionami.
Wyjąłem jedną z nich. Na niej był obraz mojej mamy.
 -Rin? Riin! - Usłyszałem jej głos.
Rozejrzałem się. Byłem w... domu. Stałem w drzwiach do mieszkania. Z łazienki wyszła ona. Miała oczy niebieskie jak ja, ale włosy - ciemniejsze, spomiędzy których wyglądały pierwsze siwe.
 -Mamo, już jestem! - Zawołałem i rozłożyłem ramiona.
Chciałem ją przytulić i unieść, jak czasami robiłem, ale przebiegła przeze mnie. Poczułem się trochę gorzej. Odwróciłem się. Stałem w wejściu. "Co do..." - Zamrugałem kilka razy.
 -Już jestem - Powiedziało drugie ja. Miało trochę wyższy głos.
 -Gdzie byłeś, co? - Założyła ręce na ramiona.
Obiegłem ich wokół, zamachałem ręką przed jej twarzą, ale nie było żadnej reakcji. Jednak nie moje ja, jakby obserwowało mnie kątem oka. Opowiadało, co się działo.
 -To, tak w dużym skrócie - Uśmiechnęło się nienaturalnie i rozłożył ramiona.
Mama pokręciła z niedowierzaniem głową i podeszła do tego skusiła się na przytulasa. Wydąłem wargę. "To miałem być ja" - Zmrużyłem oczy. Mama coś jęknęła. Moje drugie ja uśmiechnęło się jak... Sonomaru. To dziwne porównywać człowieka i gada, zwłaszcza, gdy chodzi o coś ludzkiego, ale ten uśmiech przypominał Kotori, gdy była przez niego opętana. Kotori... znowu ścisnęło mnie w sercu i gardle. Potrząsnąłem głową i zobaczyłem, że... kobieta leży we własnej krwi na podłodze.
 -M... mamo... - Szepnąłem.
Uklęknąłem przy niej, ale nic nie mogłem zrobić. Moje palce przenikały przez jej skórę. Uniosłem wzrok. Sonomaru w moim ciele, bawił się tamtym ostrzem. Uśmiechnął się triumfalnie, obracając nóż w dłoni.
 -Pamiętasz go? - Parsknął.
Tamtego dnia pierwszy raz widziałem, do czego jest zdolny ten świat.
 -Po co? - Warknąłem.
Wzruszył ramionami.
 -Głównie po to, abyś nie miał powodu do powrotu. Przecież wiadomo, że to ty. Najbliższa rodzina ma osiem godzin drogi, twój ojciec założył znalazł inną kobietę, z którą wiedzie szczęśliwe życie.
 -Skąd ty...
 -Wiesz, a najwidoczniej nie - Machnął ręką. - Gdy jesteś opętany, demon, anioł, czy inne coś, może bez ograniczeń grzebać ci we wspomnieniach. No chyba, że jesteś prawie jak Inukai, czyli nieustępliwy, asertywny, czasami agresywny, a nie taki pasywny jak taki malutki ty.
Wstałem. Łzy ponownie pokapały po policzkach.
 -Teraz mnie zabij. Zabij moją duszę, czy to coś, co z niej zostało.
Obraz Sonomaru, mamy i mieszkania pękł jak szkło.
 -Brawo ofiarko! Zapomniałeś, że to sen? - Urea wyszła spomiędzy kawałków szkła.
Coś warknąłem i poszedłem w przeciwnym kierunku. Karykatura nagle pojawiła się przede mną.
 -No i co dalej? Uciekasz od kłopotów, co?
 -Nie. Szukam rozwiązania - Chwyciłem ją za szyję.
Nadal się uśmiechała.
 -To nie szukaj go tutaj - Wycharczała.
Rzuciłem ją za siebie.
 -Mam dość. Wracam na zewnątrz.
 -Ale tam jest jeszcze więcej problemów.
 -Wolę problemy, niż twoje towarzystwo - Splunąłem obok i poszedłem przed siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz