piątek, 4 sierpnia 2017

Rozdział #41

Staliśmy na skraju lasu i przyglądaliśmy się rozwijającej walce.
 -Jak cię znalazł? - Szepnął Inukai do Kotori.
 -Jak to jak? Normalnie. Musiał być w okolicy i mnie zaszedł od tyłu i zaciągnął tu, na polanę.
 -To ty tak zawyłaś?
Pokręciła głową. Usłyszeliśmy szczęk metalu.
 -Zazwyczaj używam go, aby pozbyć się demonów, ale chyba będziesz wyjątkiem - Sakura poprawiła chwyt na wielkim mieczu.
Ogon lisicy rozczepił się na dziewięć białych, które kiwały się na boki z podniecenia.
 -Nie masz dowodów, więc nie możesz mnie tknąć. Takie prawo, nie?
 -Jak to nie? A świadkowie?
Powstrzymał kolejną falę śmiechu, sięgając pod koszulę.
 -Pamiętasz… a nie, musiałaś czytać lub słyszeć o czymś takim jak… - Spojrzał na lisicę.
Wyjął dłoń z dziwnym medalionem. Wyglądał jak rozbudowana róża wiatrów z różnymi symbolami na ramionach, a w sam środek był intensywnie pomarańczowy. Był wielkości dłoni dorosłego mężczyzny.
 -Oko Przepaści… - Pisnęła Kotori.
 -Strzał w dziesiątkę, złociutka! Słyszeliście historię tego wisiorka? W sumie… i tak nie będę sobie języka strzępił.
 -Tylko go użyjesz, a…
 -A, a, a? Pożałuję? Oko po tylu latach należy do naszego zakonu! Jest nasze, więc możemy z nim robić co chcemy i kiedy chcemy.
Lisica zacisnęła pięść.
 -No dobrze, może spróbujmy dyplomatycznie, dobra? – Siliła się na miły ton.
Prychnął.
 -A anioły też nie mogły dyplomatycznie? Cholerne dziesięć lat żyjemy w ciągłym strachu, bo wszystko, czego dotkniemy, może być naczyniem. Gdzie się rozlazły?
 -Mówiłeś coś o Sonomaru. O co ci chodziło? – Przewałem mu.
 -Przyjaciół trzymaj blisko siebie… wrogów jeszcze bliżej, ha! Tyle ci powiem… widziałeś się z nim, nie? Tamtego wieczora, hm?
Postąpił kilka kroków w moją stronę. Wyprostowałem się i przełknąłem ślinę. Nie mogłem się bać. „Potrafię się obronić. Nie dam się zastraszyć” – Przemknęło mi przez myśl, a po chwili uśmiechnąłem się trochę triumfalnie.
 -Możliwe – Odparłem.
Pokiwał głową.
 -Powiem ci tyle: mieliśmy w tym wspólny interes. Cała filozofia. Jakieś pytania?
 -Po co wam to wszystko?
Nachylił się nade mną.
 -Zmieniłeś się. Przez te kilka dni. A może nie?  - Syknął.
Przyjrzał się moim oczom. Powstrzymywałem dreszcz, a wtedy odskoczył ode mnie. Coś mnie przeszyło na wskroś. Jak wtedy we śnie…
 -Chłopaczka chcesz zabić, czy co?! Myślałem, że kadra Ministerstwa musi mieć wyćwiczony jakiś refleks, czy coś innego… zabawne.
Nie mogłem się ruszyć. „Kurde…?” – Nawet ledwo ruszyłem szczęką.
 -Cholera jasna! – Machnęła kilka razy dłonią. – A mógł być urok…
Obiegłem wzrokiem okolicę. Tylko tyle mogłem zrobić. Towarzysze pobledli.
 -R… Rin…  - Kotori cała się trzęsła.
Na chwilę zapadła cisza.
 -Gnojek uciekł… znowu – Sakura wybiła się w powietrze na jedno z drzew.
Usłyszałem nagle gwizd. Melodyjny i ciągnący się przez dłuższy moment. Potem kolejne, do momentu, w którym nie powstał cały utwór.
 -Rozumiem… panie Fabianie – Usłyszałem głos Inukai’ego.
Dziewczyna od razu cofnęła się o kilka kroków. Spojrzał na nią swoimi dziwnie błyszczącymi oczami. Dopiero odzyskiwałem czucie w palcach, więc nic nie mogłem zrobić. ZNOWU. Czułem jak cały drżę z emocji. Byłem wściekły na swoją sytuację.
 -Jesteś mu potrzebna, więc nie stawiaj oporu – Powiedział, powoli i spokojnie.
 -Wiem, że nigdy nie pozwoliłbyś, abym znowu trafiła w jego ręce. Słyszysz?!
 -Zostaw ją – Wydusiłem.
Spojrzał na mnie beznamiętnie.
 -Oczywiście – Prychnął.
Złapał ją za nadgarstek. Opierała się, a za każdym razem zaciągnął ją agresywniej.
 -Pomimo wszystkiego, wybaczam ci. Nie skrzywdziłbyś nas… - Szeptała.
Mogłem manewrować głową i samymi dłońmi. „Dlaczego to tyle trwa?! Szlag…” – Szarpałem się na wszystkie sposoby.
 -To nic nie da. Przykro mi! – Zawołała do mnie Lisica.
Atakowała Fabiana, lecz ten nie dość, że sam odgradzał się płomieniami, Inukai go asystował. Użycie umiejętności nawet nie wchodziło w grę.
Nagle coś łupnęło. Sakura została odrzucona na drugą stronę polany. Napiąłem wszystkie mięśnie. „Jak nie oni, to tylko ja!” – Pomyślałem. Strasznie naiwnie, czyż nie? Cóż, nie mogłem pozwolić, abym znów do czegoś dopuścił. Zacząłem wrzeszczeć. Drzeć się na całe gardło. Czy ktoś zwrócił na mnie uwagę? Możliwe, ale byłem zbyt zdeterminowany. Czułem, jakby stary naskórek pękał, dając miejsce nowemu. Wszystko rozbłysło na krótką chwilę. Byłem wolny. Jeszcze na miękkich nogach pobiegłem w stronę Inukai’ego.
 -ZOSTAW JĄ!! – Wrzasnąłem ponownie.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Przycisnął do siebie dziewczynę i odskoczył w bok.
 -To nie jest to, co chcesz zrobić, serio – Wyciągnąłem do nich rękę.
 -Słyszysz Inukai? Proszę, wybudź się z tej hipnozy, bo… nie jesteś sobą – Wyswobodziła dłoń i sięgnęła nią do jego policzka.
Melodię zaczęto gwizdać od nowa.
 -Nie zapominaj czyim jesteś sługą, i po co masz nogi – Wtrącił między dźwięki Fabian.
Mężczyzna prowadził widoczny wewnętrzny konflikt. Serce i narzucona wola. Dźwięki coraz bardziej świdrowały uszy i były coraz bardziej nachalne. Hipnoza zwyciężyła. Uśmiechnął się niebezpiecznie i zacisnął palce wokół dłoni Kotori. Mocniej niż wcześniej, co było widać po dziewczynie. Pisnęła cicho.
 -Idziemy – Rzucił sucho.
 -Nigdzie się nie wybieram – Zaszamotała się zniewoloną ręką.
 -Mało mnie to interesuje.
Stanąłem przed nim.
 -Wybacz, że muszę to zrobić, ale może to być jedyny sposób, abyś do nas wrócił – Spojrzałem mu w oczy.
Zwłaszcza teraz był obojętny na wszystko, co go otaczało. Jednak był zainteresowany tym, o czym mówiłem. „No to jedziemy” – Westchnąłem i zadałem mu porządny cios w twarz. Z otwartej dłoni, aby mniej bolało (chyba). Zamrugał kilka razy i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, powietrze przedarł kolejny wrzask. Tym razem Fabiana.
Leżał przybity do ziemi we własnej krwi. Nad nim unosiła się Sakura, z założonymi na siebie nogami, obracając w palcach kilka sporych shurikenów.
 -Lepiej się tak nie wyrywaj, bo pogorszysz swój stan – Westchnęła.
 -Zapchlony kundel – Wycharczał.
 -Och, czyli prosisz o więcej?
Wokół jej ciała zatańczyły niebieskie płomienie. Machnęła dłonią, jakby od niechcenia.
 -Wiecie co robić – Szepnęła.
Uderzyły nieszczęśnika prosto w plecy.
 -Co z Okiem Przepaści? – Spytała Kotori.
 -No faktycznie… coś się wymyśli, heh…
Ogień strawił koszulę i powoli kolejne warstwy skóry. Darł się w niebogłosy, starając się uciec. Po polanie niósł się swąd palonego mięsa i… chłód.
 -Dobra, chwila przerwy. Łeb mi pęknie – Ponownie ruszyła palcami.
Oddychał łapczywie, parskając na prawo i lewo krwią. Stanęła nad nim i nogą odchyliła mu głowę.
 -Fabianie Savle, to jest koniec twych rządów i koniec Ghalirka. Zakon zostaje rozwiązany po siedemdziesięciu latach nieprawej ścieżki. W przeciągu tego półwiecza zdążyliście zesłać na Jadeitowy Szlak ponad półtora tysiąca istnień… zostałam upoważniona, aby cię zgładzić. Nie licz na litość.
 -Gdybym kiedykolwiek na nią liczył, nie leżałbym teraz  z przepalonymi plecami, czyż nie? Ześlesz mnie na Szlak? Jestem na to gotów, ale prędzej pojawi się tutaj Shinimaru, niżeli Hisui…
Zabrała buta z jego czoła, którym uderzył o ziemię. Sięgnęła do karku mężczyzny.
 -Jest i ono! Oko Przepaści w końcu w rękach Ministerstwa! Haha! – Zaśmiała się triumfalnie.
Spojrzała na nas. Ledwo trzymałem się na nogach, pewnie zbladłem. Nawet nie odważyłem się spojrzeć na towarzyszy. Uśmiechnęła się ukazując białe kły i wyjęła mały nożyk, jakby do kopert. Niedbale wytarła go o spodnie.
 -Spokojnie, umiem wyciąć znaki, więc nie będzie poprawek – Zwróciła się do swojej ofiary.
 -Też mi pocieszenie – Warknął.
Zauważyłem, że poparzenia były pokryte czymś białym.
„Dlaczego mogę na to patrzeć? Dlaczego nie straciłem przytomności? Przecież jeszcze nigdy nie byłem świadkiem czegoś takiego, a nawet w telewizji sceny mordu nie należały do moich ulubionych. Ciągle o czymś myślałem, może przez to jeszcze trzymałem się na nogach. Coś upadło na ziemię. Kotori.
 -Tak coś myślałam, że odpadnie jako pierwsza – Rzuciła lisica przez ramię. – No, powinno być w porząsiu. Heh. Jak to szło? Te, Fabian, czy jak tam miałeś – Kopnęła go w głowę. – Jak szedł ten tekst? Umarł? Hmm… się zobaczy się – Wzruszyła ramionami.
Odkaszlnęła, jeszcze raz spojrzała na ofiarę i podrapała się za uchem.
-Poprzez wieczność po nieznanych snach,
 ciągnie się nasz Jadeitowy Szlak.
Nasze dusze mają kolor zieleni,
Nikt już tego nigdy nie zmieni.
O wielki Hisui, zejdź ze swej drogi,
Aby inni też dołączyć mogli.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Sakura westchnęła i ponownie spojrzała na nas.
 -To co? Ciacho?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz